Artykuły

Pochwała samotności

- Z pewnym zdziwieniem stwierdzam, że coraz częściej lepiej się czuję w naszym kraju, gdy jestem sam. Jestem nadal ciekawy świata, więc to nie jest zobojętnienie. Ale mniej jestem ciekaw rodaków - mówi Jerzy Stuhr w rozmowie z Marią Malatyńską w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Wymarzony film, na którego realizację czekał Pan kilka lat, jest już na finiszu, "Ich czworo" Zapolskiej, przygotowane dla warszawskiego Teatru Polonia, miało już swoją premierę i idzie świetnie, a Pan tu po cichu wyznaje, że marzy o... samotności. Przekora to, kokieteria, czy po prostu zmęczenie?

- Predyspozycja do bycia "żubrem samotnikiem" zawsze musiała we mnie istnieć. Pamiętam, że mój ojciec był strasznym samotnikiem, choć miał swoją pracę i swoją rodzinę, był ceniony i zadowolony z życia. Może w genach mam taką potrzebę? Z pewnym zdziwieniem stwierdzam, że coraz częściej lepiej się czuję w naszym kraju, gdy jestem sam. Jestem nadal ciekawy świata, więc to nie jest zobojętnienie. Ale mniej jestem ciekaw rodaków. Nie do końca jest to dla mnie jasne - rodacy mnie kochają, zapewniają popularność i - jak nieraz się mówi - "na rękach człowieka noszą". Ale równocześnie wiem, że gdyby w jakimkolwiek temacie "noga mi się powinęła", to zniszczą... Mam przykład - na moim Maćku. Zresztą pismo "Fakt", albo inne tego typu, natychmiast unaocznią czytelnikom, że to "za wasze pieniądze", "z waszych podatków" ktoś sobie wykroił tzw. wygodne życie.

Wtedy nikt nie mówi o pracy, a bardziej o tym, że "się odstaje"! Ba, może wtedy dowiedziałbym się tego, że "za polskie podatki" pracowałem przed laty w teatrach Florencji, Wenecji czy Rzymu, choć zaprosili Włosi i dla włoskiego teatru była to praca. Wiedząc to, wolę być z daleka. I nie chodzi tu o tzw. gorycz, ale o to, że sam z sobą dobrze się czuję i lubię stanąć z boku, by pomyśleć spokojnie. O czymkolwiek. Bez celebryckiej wrzawy i przypadkowego towarzystwa. Oczywiście, z drugiej strony znakomicie wiem, że stan samotności jest wartością tak przeciwną naturalnemu, "stadnemu" instynktowi człowieka, że samotności trzeba się uczyć i to przez długie lata. Mnie pomagały zawsze moje zawody. Bo wszystkie one były oparte na głębokim zanurzeniu się we współpracę z ludźmi. Aktor - w zespole, reżyser - wobec ekipy itd. Samotność była dla mnie zawsze jakąś ogromną potrzebą relaksu. Luksusem, za którym tęskniłem.

Po ośmiu godzinach przebywania na próbie, po dwunastu godzinach na planie filmowym, po spotkaniach, które trwają po kilka godzin, po podpisywaniu książek w tłumie - tęsknisz za samotnością. To nieuniknione, nie jestem tu wyjątkiem. Co najwyżej, może mnie było łatwiej, bo wiedziałem, jak ta moja samotność ma wyglądać. Jakże cudownie czułem się za granicą, gdy nie musiałem się do nikogo odezwać. To szczególny rodzaj zmęczenia, gdy po ośmiu godzinach prób w obcym języku, aktorzy zapraszają: "Professore", pójdziemy na kolację - a ja wiem, że muszę się z tego "wykręcić". Bardzo ich lubię, ale nie mogę, nie potrafię.

Wiem, że mogę tak mówić, bo nigdy nie byłem prawdziwie samotny. Nawet siedząc na próbach w Buenos Aires wiedziałem, że tam w Krakowie są ludzie, którzy zawsze są ze mną myślami. I nie ma znaczenia odległość. Zawody artystyczne potrzebują samotności, jako formy skupienia, przemyślenia własnych pomysłów. Jak mówił Kieślowski, wszyscy współpracownicy człowiekowi pomogą. Nawet jak nie wiesz co zrobić, to za ciebie zrobią - tylko, że to już nie będzie twoje. Nie będzie to twój film, twoja inscenizacja. Musisz być przez chwilę samotny, żeby wiedzieć, czego chcesz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji