Artykuły

Marsz dziecięcej krucjaty, czyli Passini nie nadąża za Andrzejewskim

"Bramy raju" w reż. Pawła Passiniego we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Szaleńcza wyprawa z czasów średniowiecza to tylko kostium. Jerzy Andrzejewski w "Bramach raju" przyglądał się działaniu ideologii i stojących za nią namiętności. We Wrocławskim Teatrze Współczesnym do powieści wrócił Paweł Passini

Passini sięgnął po napisaną 60 lat temu książkę niepopularnego dziś pisarza. Bo kim jest dziś dla nas Jerzy Andrzejewski (1909-83)? Głównie autorem "Popiołu i diamentu", znanego raczej z ekranizacji Wajdy niż z lektury. Z czytelniczego kanonu wypadły "Ciemności kryją ziemię" czy ważna niegdyś "Miazga" - powieść z kluczem o elitach kulturalnych PRL.

"Bramy raju" czytano z kolei jako rozliczenie z epoką stalinizmu. Jak się okazuje, zniosły próbę czasu. Szkoda, że za rytmem tej szczególnej prozy - cała powieść liczy dwa zdania, ale pierwsze z nich ciągnie się przez dziesiątki stron - nie nadążył teatr.

Losy dziecięcej krucjaty

Jest rok mniej więcej 1210. Tysiące dzieci przemierzają Francję w drodze do Jerozolimy. Po co? Aby "wobec bezdusznej ślepoty królów, książąt i rycerzy" odzyskać święte miasto z rąk "niewiernych". Dzieci nie noszą mieczy, uzbrojone są tylko w krzyże - i rzekome objawienie przewodzącego im pastuszka Jakuba z Cloyes.

"Bramy raju" inspirowane są rzeczywistym wydarzeniem, a rozpoczynające je motto z "Dziejów powszechnych" Fryderyka Schlossera nie daje złudzeń co do losu, jaki spotkał małoletnich krzyżowców. U Andrzejewskiego ich religijny fanatyzm podszyty jest seksualnym niespełnieniem. Gdy zapada zmrok i młodzi pielgrzymi śpią przy zakurzonym trakcie, okazuje się, że czołówka pobożnej wyprawy buzuje niezaspokojonymi popędami. Jakuba z Cloyes pragnie i szlachetnie urodzony młodzieniec Aleksy, i jego kochanka Blanka, i pasterka Maud. To ich powikłane relacje napędzają mechanizm pochodu.

Namiętność, jak i ideologia - zaślepia. Dlatego też we wrocławskim spektaklu aktorzy noszą przepaski na oczy. Nie jest to najbardziej wysublimowany pomysł inscenizacyjny. Może dlatego reżyser każdą z postaci podwaja - młodzi w jasnych szatach mają odpowiedniki w średnim wieku, odziane w wytarte swetry albo niemodne sukienki. Ale opamiętanie nie przychodzi z wiekiem - przepaski wędrują do starszych wariantów postaci. Ich przekazywanie kolejnym aktorom celebruje się - nie do końca wiadomo po co.

Libido rządzi

"Bramy raju" Andrzejewskiego powstały w 1956 r. Pisarz zdał wtedy legitymację PZPR. Kariera w latach stalinizmu uczyniła go jednym z bohaterów "Zniewolonego umysłu" Czesława Miłosza. "Że Alfa wszędzie i we wszystkim musi być pierwszy - budziło zazdrość; że okazał się tak zręczny i postąpił jak górnik-stachanowiec, który pierwszy ogłasza, że wyrobi niezwykle wysoką normę - napełniało obawą", pisał Miłosz o Andrzejewskim, z którym przez lata łączyła go przyjaźń. Wcześniej, jeszcze przed wojną, Andrzejewski pisywał do "Prosto z mostu" - tygodnika z biegiem czasu coraz mocniej związanego z Obozem Narodowo-Radykalnym (pisarz jednak dystansował się od tej linii).

)

"Bramy raju" to jednak dużo więcej niż napisana przez człowieka poobijanego XX wiekiem przypowieść o tym, jak zaślepia ideologia. Tekst Andrzejewskiego wyprzedzał swój czas i coraz częstszy dziś polityczny użytek z psychoanalizy - pokazywał zaangażowanie w ideologię od mrocznej strony nieświadomości, jako kotłowaninę afektów, jak powiedziałby psychoanalityk: inwestycję libido.

Nie obejdzie się więc i bez symbolicznej figury ojca: jest nią hrabia Ludwik, który budzi zarówno pielgrzymią gorliwość Jakuba, jak i homoseksualne fascynacje jego i Aleksego. W spektaklu hrabiego w połyskującej zbroi gra Włodzimierz Dyła. Jego rola ograniczona została do minimum - widzimy go głównie martwego na dnie rzeki, i w jednej scenie retrospekcji.

Aktorzy idą na ślepo

Gdy pod koniec przedstawienia tłumek podwojonych pielgrzymów dociera do metalicznie połyskującej ściany, głównego elementu scenografii, widzi jedynie własne zniekształcone odbicia - nic więcej. Materia twarda jak rzeczywistość nie ustępuje, krzyżowcy mogą sobie walić w nią pięściami.

U Passiniego zarówno mechanizm ideologii, jak i wątek homoerotyczny nie wybrzmiewają zbyt wyraźnie. Owszem, grupa "młodszych" nuci parę razy oazowe piosenki - łatwa, choć nieśmiała aluzja do dzisiejszej przebudzonej religijnie młodzieży. Spektakl zdaje się iść raczej w stronę egzystencjalną, obraz poplątanych ludzkich losów. Stąd figura labiryntu, wyświetlanego na podłodze, po którym starsze i młodsze warianty postaci szukają się i nie znajdują spełnienia. Ale i ten trop pojawia na chwilę - i znika. Pospiesznie referowany tekst książki dominuje nad sceniczną akcją.

Można odnieść wrażenie, że na gorzkie, tętniące osobliwym rytmem "Bramy raju" reżyser nie znalazł pomysłu. A jeśli znalazł - skrzętnie ukrył go przed widzem. Co gorsza, w dość kiepskim teatrze. Jakub z Cloyes ciągnął za sobą tłumy, nie mając pojęcia, którędy właściwie iść do Palestyny. Prowadzeni przez Passiniego aktorzy też nie sprawiają wrażenia, by wiedzieli, co robią i do czego zmierzają. Po nieudanej "Wandzie" z krakowskiego Starego Teatru - próbie feministycznej wariacji na legendę o królewnie, co nie chciała Niemca - to kolejny dowód, że reżyser lepiej niż w placówkach repertuarowych radzi sobie z niezależnymi teatrami - łódzkim Teatrem Chorea czy lubelską Sceną In Vitro.

Nie wiem, czyli Bóg

A przecież we wrocławskiej drużynie Passini miał do dyspozycji dobrych zawodników. Obsadzeni w "Bramach raju" Marta Malikowska i Bogusław Kierc przed rokiem w tym samym miejscu wykonali wspaniałą pracę przy "Kotlinie" Agnieszki Olsten (według Olgi Tokarczuk). U Passiniego boli zwłaszcza pozostawienie samemu sobie Kierca w roli zakonnika spowiadającego krucjatę - narratora powieści. Aktor miota się bezradnie, choć gra kluczową postać.

"Nie wiem - pomyślał, powiedział: Bóg" - w tym zdaniu zawiera się poniekąd oś dramatu spowiednika. U Andrzejewskiego to człowiek sterany życiem, może alter ego pisarza. Franciszkanin widział i przeżył zbyt dużo, by nie wątpić we wszystko. I choć sam dawno już nie wie, czy wierzy, to gdy spróbuje zatrzymać zmierzającą ku samozagładzie krucjatę, zrobi to "w imię Boga Wszechmogącego". W próbie działania, nawet beznadziejnej, nie obejdzie się przecież bez jakiejś ideologicznej sankcji.

Nie możemy więc zdjąć opaski z oczu; pewności, że nic nie zasłania nam świata - nigdy nie będzie. I w tej obserwacji Andrzejewski też jest bezlitosny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji