Artykuły

Gry i miny pisarzy

Najważniejsze jest to, żeby rozmawiać o ważnych postaciach i twórcach, nie zapominać o nich i nie dawać młodym ludziom powodu do myślenia, że kultura zaczęła się wczoraj. Jeżeli nie będziemy dyskutować o Mickiewiczu i Słowackim, Gombrowiczu i Mrożku, będziemy intelektualnymi kalekami - reżyser Maciej Wojtyszko przed premierą sztuki "Dowód na istnienie drugiego" w Teatrze Narodowym.

Jacek Cieślak: Mrożkowi nie podobała się pana sztuka o jego spotkaniu z Gombrowiczem.

Maciej Wojtyszko: To prawda. Przyczyna może być taka, że moja hipoteza na temat relacji Mrożka z Witoldem Gombrowiczem jest wysoce prawdopodobna. Sądząc po tym, co sam napisał w swoim dzienniku w 1965 r. - mogę tak powiedzieć.

Znali się panowie?

- Spotkałem Sławomira Mrożka, kiedy reżyserowałem prapremierę "Miłości na Krymie" w Starym Teatrze w Krakowie w sytuacji dla Mrożka bardzo trudnej, bo był wówczas w sporze z profesorem Jerzym Jarockim. Poróżniła ich sprawa inscenizacji. Stary Teatr zaczął wtedy szukać reżysera, który miał uratować premierę i wystawić spektakl wierny oryginałowi. Tak doszło do mojego spotkania ze Sławomirem Mrożkiem - sytuacji, w której ja, gdybym był autorem tej sztuki, mówiłbym godzinami, o co mi chodzi, co zamierzałem powiedzieć i na jakim efekcie mi zależy. A nasze spotkanie wyglądało tak, że to ja mówiłem przez godzinę, o czym, moim zdaniem, jest sztuka i jak zamierzam ją wystawić, co Mrożek skomentował słowem "też". Tyle powiedział.

Gdyby Mrożek żył, starałby się nie dopuścić do premiery pana sztuki w Narodowym. Rozpoczął takie starania.

-

To prawda. Kiedy sztuka została wydrukowana w miesięczniku "Dialog", miałem telefony z kół towarzyskich zbliżonych do Sławomira Mrożka dające do zrozumienia, że nie jest z jej powodu szczęśliwy. Tak bym to delikatnie ujął.

Mrożek mówił, że Gombrowicz prowokował go nieskutecznie. Podkreślał, że "był poza sytuacją".

- Takie sformułowanie pada w mojej sztuce. Gombrowicz zaprosił Mrożka na wspólne wakacje i podejmował spory wysiłek, żeby ustawić młodszego pisarza w sytuacji wygodnej dla siebie. Prowadził grę, którą znamy ze wszystkich jego powieści. To był jego sposób bycia. Może nawet sposób na życie.

Mrożek nie zgadzał się z koncepcją Gombrowicza o niższości i wyższości ludzi, bo to wszystko zależy od kontekstu.

- Moją odpowiedzią na ten temat jest sztuka. Nie tylko o postawach intelektualnych, ale również o różnej amplitudzie emocji w momencie, gdy spotykają się dwie silne jednostki o odmiennych poglądach, a jednocześnie świadome, że druga osoba nie jest byle kim. Takie spotkania różnie się kończą. Adam Mickiewicz wyrzucił Juliusza Słowackiego z domu, krzycząc "Paszoł won, durak!", czym zdradził, że zdawał sobie sprawę z wysokich intelektualnych kwalifikacji swojego oponenta. Mrożek wolał milczeć.

To chyba problem dla dramaturga i reżysera.

- Niekoniecznie. W mojej sztuce obaj pisarze trochę rozmawiają. Proszę o tym pamiętać, że w teatrze nawet sposób, w jaki pan usiadł przy mnie - już byłby rodzajem komunikatu. Szalenie dużo dzieje się między słowami. Na to liczę. Zresztą ten wynalazek zapożyczyłem od Gombrowicza, bo w "Iwonie, księżniczce Burgunda" główna bohaterka też mówi niewiele. A ile to znaczy, gdy milczy znacząco i wymownie!

Mrożek, pisząc sztukę o Wałęsie, nazwał go Alfa. Może gdyby pan ukrył postaci pod pseudonimami, miałby większą swobodę twórczą.

- No właśnie nie, bo w mojej sztuce są konkrety, które stanowią o jej smaku. Na pewno bardzo konkretna jest pointa tej sztuki, której wolałbym teraz widzom nie zdradzać. Mogę jednak powiedzieć, że Mrożek był świadomy równoległości pewnych pomysłów, na które z Gombrowiczem wpadał, co więcej - zdarzyło się i tak, że został wyprzedzony, i bardzo to przeżywał.

Autorzy książek w sensacyjny sposób opowiadają o twórcach. Gdzie są granice fikcji?

- Mógłbym powiedzieć, że nie miały miejsca takie wydarzenia, jakie pokazali Paul Barz w "Kolacji na cztery ręce" o spotkaniu Haendla i Bacha oraz Tom Stoppard w "Zakochanym Szekspirze". Co nie zmienia faktu, że jeśli taka opowieść, sztuka czy film się udaje - przybliża epokę, ludzi i pozwala odpowiedzieć na ważne pytania. Kiedy napisałem "Chryje z Polską" o spotkaniu Piłsudskiego i Wyspiańskiego, nie chodziło mi o rekonstrukcję wydarzeń, tylko o pokazanie i zderzenie dwóch wizji naszego kraju. Najważniejsze jest to, żeby rozmawiać o ważnych postaciach i twórcach, nie zapominać o nich i nie dawać młodym ludziom powodu do myślenia, że kultura zaczęła się wczoraj. Jeżeli nie będziemy dyskutować o Mickiewiczu i Słowackim, Gombrowiczu i Mrożku, będziemy intelektualnymi kalekami.

Jak daleko autor może się posunąć w opisywaniu prywatności?

- Za każdym razem to coś innego. Za każdym razem pokazujemy tylko czubek góry lodowej. Jednocześnie każde spotkanie ważnych postaci to jest kropla, która bardzo dużo mówi o oceanie. Dlatego takiej kropli warto się przyjrzeć, pamiętając, że faszyzm Ezry Pounda jest czymś innym niż homoseksualizm Tomasza Manna. To, że lord Byron był kulawy, bywa trudne do ukrycia, a mówienie o tym, czy ktoś pracował dla KGB, jeśli to nie zostało udowodnione, będzie zawsze nieuczciwe. Pewnie nigdy nie wyjdziemy poza stwierdzenie Antoniego Słonimskiego, że gdy nie wiemy, jak się zachować, powinniśmy zachować się przyzwoicie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji