Artykuły

Raj utracony czy tanie letnisko?

"Karnawał, czyli pierwsza żona Adama" Sławomira Mrożka w reż. Jarosława Gajewskiego w Teatrze Polskim w Warszawie oraz w reż. Bogdana Cioska w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Szymon Kazimierczak, członek Komisji Artystycznej XX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Zasadnicza trudność z "Karnawałem" polega prawdopodobnie na jego dwoistości. Sławomir Mrożek w swojej ostatniej sztuce z jednej strony otwiera dość złożoną i kłopotliwą do zinterpretowania przestrzeń kulturowych asocjacji, z drugiej zaś ukazuje swoich bohaterów w anegdotycznym, chciałoby się powiedzieć - komiksowym niemal skrócie. Co nie jest jedynie problemem ożenku niskiego z wysokim, który w teatrze ostatnich lat jest przecież wciąż obecny. Kłopot tkwi głównie w elementarnym rozstrzygnięciu tego, co stanowi zasadniczy temat najnowszej sztuki Mrożka, a także - co jest w niej faktycznie wartościowe. Nadmiar możliwych tropów interpretacyjnych (które na łamach "Dialogu" odkodował Janusz Majcherek w pouczającym eseju "Mrożek-Baltazar jako debiutant") okazał się zgubny - na różny sposób - dla twórców dwóch inscenizacji "Karnawału" na polskich scenach, prapremiery w Teatrze Polskim w Warszawie i drugiego wystawienia w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie.

Ów nadmiar możliwych sposobów odczytywania sztuki jest widoczny już po przejrzeniu spisu postaci dramatu. W "Karnawale" zderzone zostają figury z porządku starotestamentowego (Adam, Ewa, Szatan), legend żydowskich (Lilith), mitologii greckiej (Prometeusz), historii (stary Goethe - prawdopodobnie porte-parole samego Mrożka) i literatury (Małgorzata, żona Goethego, której związek z "Faustem", ale i prozą Bułhakowa jest chyba nieprzypadkowy), zaś przedstawicielem świata ludzi jest tu Biskup, samozwańczy ambasador nieobecnego Boga. Trudni do zaklasyfikowania są Impresario i Asystent. To oni są demiurgami tego wydarzenia i jak okazuje się w finale, całą tę imprezę urządzili na zamówienie Szatana.

Status wszystkich tych postaci zostaje nazwany w sztuce Mrożka, jeszcze zanim wszyscy zdążą się zebrać:

IMPRESARIO Na początku damy im Goethego.

ASYSTENT Słucham?

IMPRESARIO W twoim przypadku Goethe nic nie znaczy. Ale wielu widzów jest już na tyle dorosłych, że będzie dla nich znaczył więcej, niż ci się wydaje.

Tu właśnie ujawnia się (niezbyt fortunna) zasada tego dramatu: postaci przywołane przez Mrożka na karnawał są tym, co wiedzą o nich widzowie. Narysowane bardzo cienką kreską, nie są w sensie dramaturgicznym pełne - to raczej dość przezroczyste archetypy, naświetlane jedynie poprzez sytuacje w które wrzuca je autor. Brak konkretyzujących konturów zbliża je więc do statusu bohaterów Mrożkowych rysunków, co sugeruje Majcherek, ale pomysłu tego nie podchwycił żaden z reżyserów.

Osobliwe spotkanie tak rozmaitych postaci zostaje usprawiedliwione przez autora sytuacją karnawału odbywającego się w swoistym bezczasie - czy też ponad-czasie. A skoro karnawał, to przemieszanie wartości i odwracanie codziennego porządku świata, wyrażające się między innymi w rytuale masek. Mamy więc kolejne piętro interpretacyjne sztuki.

Nie jest jasne, gdzie się to spotkanie odbywa. Pierwsze didaskalia sugerują nieco romantyczny z ducha obraz raju utraconego, czego twórcy obu spektakli nie traktują chyba zbyt serio. W warszawskim przedstawieniu Jarosława Gajewskiego mamy gołą scenę, która z wolna zapełnia się pojedynczymi elementami scenograficznymi: w tle mienią się projekcje z "pocztówkowymi" obrazkami natury, w drugim akcie z sufitu zwisają japońskie lampiony, scenę wypełniają koszmarne plastikowe krzesła i stoliki, aktorzy zaś zakładają wyjątkowo niestarannie dobrane weneckie maski. Ten wizualny chaos niestety powiela wadę dramatu Mrożka: nadmiar znaków z obcych sobie światów komplikuje odbiór spektaklu. Bogdan Ciosek w Krakowie również nie uchronił się przed wizualnym bałaganem, choć wybrał drogę nieco bezpieczniejszą: od początku bowiem założył, że cały ten mrożkowy "raj" jest miejscem ontologicznie podejrzanym. W krakowskim przedstawieniu znajdujemy się więc na jakimś letnisku, żywcem wyjętym z biuletynu biura podróży - z rozsuwanymi automatycznie szklanymi drzwiami i sztucznymi palmami [na zdjęciu]. Tu tandeta i przypadkowość są jak najbardziej swoim miejscu, choć i ten zabieg na dłuższą metę niespecjalnie służy tekstowi.

Drugim kluczowym tematem sztuki, zasygnalizowanym już w pierwszej scenie, jest "tajemnica płci". Wydaje się nawet, że to przede wszystkim w tej sprawie zostały zwołane wszystkie te postacie, choć ciężko powiedzieć, by ich rozmaite tte--tte czy nawet skoki w bok dotykały jakiejś szczególnej tajemnicy. Oczywiście z powodu "tajemniczej" siły popędów ta historia nie może się skończyć inaczej, niż karnawalizacją biegu wydarzeń opisanych w Księdze Rodzaju, i w konsekwencji wywróceniem na opak całej (w sztuce Mrożka jakby zawieszonej, może jeszcze niedokonanej?) historii ludzkości. W finale dramatu Ewa sugeruje przecież, że zaszła w ciążę po nocy spędzonej z Impresariem. Gdyby jednak na chwilę zapomnieć o labiryncie kulturowych skojarzeń Mrożka, "Karnawał" okazałby się błahą komedyjką o miłosnych perypetiach mieszczan wypoczywających w zacisznym ośrodku agroturystycznym. Tę właściwość sztuki Ciosek zdaje się traktować z lekką ironią. Gajewski zaś jakby jej nie zauważa.

Elementem, który u Gajewskiego rozstrzyga o tonacji przedstawienia, jest powracający motyw Zbigniewa Preisnera, który nie tyle napisał muzykę do spektaklu (jak głosi program), tylko najwyraźniej użyczył teatrowi praw autorskich do motywu z filmu "Skaza" (Damage). Jeśli któryś z widzów zna ten obraz, pewnie uśmiechnie się półgębkiem, gdyż jest to film opowiadający właśnie o owej tajemnicy płci i tragicznym uwiedzeniu. Na ile Gajewski jest świadomy tej konotacji - nie wiadomo. Niemniej ponad miarę wykorzystywany w spektaklu Preisnerowski patos (co Andrzej Chłopecki bezlitośnie nazwał "apologią kiczu"), stwarza dość nieadekwatną do sytuacji, nabożną atmosferę.

W tej konfrontacji to raczej Ciosek wyszedł obronną ręką z trudu zmagania się z kłopotliwym tekstem Mrożka. Choć oczywiście chciałoby się raczej spektaklu, który by się przed "Karnawałem" nie bronić bronił. Nic jednak nie wskazuje na to, żeby ta sztuka miała zrobić zawrotną karierę sceniczną. A niestety - ani w powielającym jej wady przedstawieniu warszawskim, ani w pełnym zmyślnych uników przedstawieniu krakowskim, nie dostaliśmy koniec końców porządnej próby jego interpretacji. Jak dotąd najlepsza pojawiła się na łamach "Dialogu" i jej autorem jest obecny dramaturg Teatru Polskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji