Artykuły

"Dziady" na scenie Teatru Narodowego

Chciałoby się rzec: Nareszcie. Nareszcie, po kilkunastu latach przerwy (dwudziestu!) "Dziady" Adama Mickiewicza powróciły na sce­nę Teatru Narodowego. Nareszcie i dla­tego, że ten arcydramat literatury ro­mantycznej znów jest w repertuarze warszawskich teatrów. A wielka naro­dowa klasyka, poza nielicznymi wyjąt­kami, grywana była ostatnimi laty nader rzadko. To wymowny znak czasu - wymowny przejaw kryzysu polskiego teatru. Ale nie tylko teatru.

Kończąca się dekada lat osiemdziesiątych być może zapisze się w polskie kulturze i tym, że Romantyzm - jako epoka literacka, jak i samo określenie "romantyczny" nabrały dwuznacznego, żeby nie powiedzieć pejoratywnego, znaczenia.

W czasach, gdy przymiotnik racjona­lny i wszelkie jego synonimy zrobiły za­dziwiającą, olbrzymią karierę, były od­mieniane wszędzie i przez wszystkich - Romantyzm i romantyczność zaczęły kojarzyć się z utopią, marzycielstwem. powrotem do mitologizowania dziejów narodowych, bujaniem w obłokach; a tu trzeba bardzo stać na ziemi.

Zjawisko to miało swe źródła nie tyl­ko w warunkach zewnętrznych, brutalna codzienność ścierająca na miałki pył każdy szlachetny poryw serca uczyniła spustoszenia w psychice każdego człowieka, całego społeczeństwa. Myś­lenie wpełzło w ślepy zaułek apatii i zwątpienia. Dramaturgia romantyczna wydała się niezdolna do opisania i ana­lizy współczesności. Zdała się anachro­nicznym bibelotem, ramotą grywaną od święta, zdradliwym przedsięwzięciem niekasowym i co gorsze, ponad siły artystycznych miernot.

Dziś w teatrze pojawiła się nowa pu­bliczność, publiczność młoda, dla któ­rej historia zaczęła się zaledwie kilka­naście lat temu. Dla niej dramat roman­tyczny to dzieło, którego analizę literac­ką przeprowadzano w szkole wedle osławionego wzorca: co poeta chciał wyrazić w tym utworze? Konsekwencją tych egzegez jest niechęć do literatury tego okresu i przekonanie, że roman­tyzm to maniera patetycznego mówie­nia. W owej niechęci nieliczni, na szczęście, dyrektorzy teatralni zwęszyli niezły interes, narodową klasykę prepa­rowano na scenie z myślą o niewybred­nej, rzekomo, młodej publiczności. Ins­cenizacyjne potworki grywano tu i ów­dzie, utrwalając wśród widzów już nie niechęć, ale wręcz wstręt do dramatur­gii romantycznej.

Powojenna historia "Dziadów" na polskich scenach to trzydzieści insce­nizacji, wśród których tylko nieliczne zyskały rozgłos, uznanie krytyki i aplauz widzów. Warszawska premiera tego dzieła sprzed lat dwudziestu (reż. Kazi­mierz Dejmek - Teatr Narodowy w War­szawie, premiera 25 XI 1967 r.) okazała się brzemienna w skutki i to nie tyle artystyczne, co polityczne. Obrósł spektakl ten w legendę, w której utrwa­lono wydarzenia dziejące się przed tea­trem, a kształt artystyczny widowiska popadł w zapomnienie.

We wciąż nienapisanej historii "Dziadów" na polskich scenach miejs­ce poczesne, kto wie czy nie główne, zajmuje bez wątpienia inscenizacja Konrada Swinarskiego w krakowskim Starym Teatrze. Odrzucił Swinarski tradycyjną formę widowiska, rozegrał spektakl właściwie bez dekoracji, które dotąd odgrywały w tym dramacie rolę niemal równorzędną wobec tekstu. Sceną stał się cały teatr: obrzęd dzia­dów dział się w foyer, dalsze części wi­dowiska grane były na długim, biegną­cym daleko w głąb widowni podeście - publiczność stała się niemal fizycznie współuczestnikiem spektaklu, więcej, publiczność stała się odpowiedzialna za losy postaci, losy narodowego dra­matu - musiała uświadomić sobie, w jakim stopniu każdy z nas odpowiada za los własny i los zbiorowości, kraju w którym żyje.

Swój zamysł inscenizatorski Konrad Swinarski tak określił: "Struktura przed­stawienia Dziadów podyktowana zo­stała koniecznością zewnętrzną. Wynik­ła z architektury teatru, jego niewielkich rozmiarów. (...) Myślę, że wbrew pozo­rom Dziady nie są w autorskim zamy­śle sztuką ułożonych obok siebie częś­ci dramatycznego poematu. Nie ma wielkiej różnicy między częścią drama­tu drugą i czwartą a trzecią. Dziady są dramatem o duszach czyśćcowych. O duszach, które nie dostąpiły odkupie­nia. Za każdym razem jest to tylko inny zakres win, które nie mają być odkupione. W części drugiej na obrzęd przy­chodzą dusze tych, którzy nie dostąpili odkupienia w sferze moralnej. Część czwarta jest poświęcona cierpiącym, którzy nie dostąpili spełnienia w miłoś­ci, i wreszcie część trzecia dotyczy obowiązku wobec bliźniego, czyli ojczyz­ny. Część trzecia jest w tej sytuacji nieodłączną częścią całego obrzędu dziadów - i tak też ją potraktowałem. Równoległość tych dwóch akcji jest ko­nieczna, stanowi o niepodległości całe­go dramatu" (1).

Ostatnia premiera "Dziadów" na sce­nie Teatru Narodowego miała miejsce 30 listopada 1978 r., ale na tę insceniza­cję Adama Hanuszkiewicza składały się tylko Część trzecia i Ustęp.

Obecnie "Dziady" Adama Mickiewi­cza pojawiają się na wolskiej scenie Teatru Narodowego w inscenizacji i re­żyserii Krystyny Skuszanki. Nie jest to jej pierwsza próba zmierzenia się z tym utworem, Krystyna Skuszanka wraz z Jerzym Krasowskim wystawili ten ar­cydramat romantyczny w nowohuckim Teatrze Ludowym w roku 1962, a w dwa lata później, w roku 1964, w Teatrze Pol­skim w Warszawie.

Jakie więc jest nowe, uczynione po ponad dwudziestoletniej przerwie od­czytanie "Dziadów" przez Krystynę Skuszankę? Tekst dramatu uległ dość znacznemu, i trzeba dodać, oryginalne­mu przemodelowaniu - wiele jest skró­tów i opuszczeń, co jednak nie burzy integralności dzieła, a dobrze uwypukla przyjęty przez reżysera sens insceniza­cji. Spektakl podzielono na trzy akty, umieszczając w każdym po kilka scen wiążących się w obrębie każdego aktu w pewną myślową całość. Skuszanka przeprowadza swój inscenizatorski za­mysł konsekwentnie, opowiadając się za jednością "Dziadów wileńskich" (wcześniejszych - 1823) i "Dziadów drezdeńskich" (powstałych później -1832). Kolejne akty i sceny tworzą kla­rowną strukturę stylistyczną i co ważne - logiczną i intelektualną, której zwień­czeniem jest scena finałowa - myślowe zwieńczenie spektaklu - przeistoczenie się Gustawa w Konrada. Ta scena i jej myślowe konsekwencje określają isto­tę tej inscenizacji.

Tak wiec do aktu pierwszego weszły: Upiór, Część II, Część IV oraz Prolog z Części III. Do aktu drugiego: z Części III - Więzienie, Wielka Improwizacja, Egzorcyzmy, Widzenie Księdza Piotra. Do aktu trzeciego: z Części III - Widzenie Sena­tora, Pan Senator, Bal oraz końcowy fragment Nocy Dziadów.

Nie przysłonięta niczym scena otwie­ra przed widzem miejsce akcji, które w ciągu całego spektaklu ulega tylko nie­wielkim zmianom - znikają bądź poja­wiają się nowe, drobne elementy. Ten zamysł scenograficzny autorstwa Kata­rzyny Kępińskiej podyktowany jest nie tylko inscenizatorskim zamysłem, ale uwarunkowany został naturalnym ukształtowaniem sceny - zaadaptowanej przecież do potrzeb teatru.

Scena rozdziela się wyraźnie na trzy plany wizualne - biegnący środkiem podest kończący się za proscenium, gdzie aktora od widza oddziela nieledwie tylko spojrzenie, po bokach asce­tycznie naszkicowany bryłami mogił cmentarz, i plan centralny: długie po­przeczne przepierzenie - mur z wrota­mi, za którym tylko zarys drzewa i siny nieboskłon.

Zmiana sytuacji scenicznych budo­wana jest prosto i sugestywnie - prawie symbolami: na dwóch słupach raz po raz zawisa całun płótna zawężając perspektywę i przenosząc akcję w inny wymiar i w inne miejsce. Tworzy się nowe pole gry - postaci romantyczne­go dramatu ożywają na niemal jar­marcznej scenie.

Prawie cały czas scena spowita jest w mroku mającym jakiś metafizyczny wymiar i sens, ten mrok na dłuższe lub krótsze chwile rozświetla ostry blask - światło jakby wywoływało duchy z za­światów, przenikało je życiową energią i zmuszało do mówienia. Pogański prze­cież obrzęd dziadów poprzez światło właśnie splata się z chrześcijaństwem, bo Ten, który jest Panem i Odkupicie­lem, grzechów odpuszcze­niem, którego znak dzierży w ręku Guślarz, jest i Światłością.

Są w tym spektaklu dwie bardzo do­bre role: Gustaw-Konrad grany przez Jacka Dzisiewicza oraz ks. Piotr w in­terpretacji Gustawa Krona.

Romantyczny - prometejski bohater ulegający przemianie Gustaw-Konrad przedstawiony został przez Dzisiewicza jako postać odradzająca się w naszych dziejach narodowych niejednokrotnie - to człowiek pragnący władzy nad świa­tem, nadprzyrodzonej mocy, aby prze­zwyciężyć swój lęk przed życiem, zagu­bienie i bezsilność. Jego rojenia, sny na jawie o potędze to obrona przed światem właśnie. Doświadcza on meta­fizycznych uniesień, wręcz euforii (Wiel­ka Improwizacja), zrywa się do czynu, a potem popada w zwątpienie, apatię, szuka sensu życia w mistyce i religii. Wiara jest dla niego jedynym ukoje­niem, duchowym azylem. Te nieomal chorobliwe metamorfozy, wędrówki po skraju psychiki zdają się być błędnym kołem. Duchowe odrodzenie w finale, przeistoczenie się Gustawa w Konrada jest być może zapowiedzią kolejnego stadium tego samego procesu - odro­dzenia poprzez i w imię wiary w Boga, ojczyznę i ponownego szukania ocale­nia w kruchcie.

Gustaw Kron w roli ks. Piotra kreśli postać obdarzoną łaską wielkiej wiary pozwalającej wziąć na swe barki i su­mienie przewiny innych. W psychice ks. Piotra wielka wiara ociera się o wielkie zwątpienie, chwila wahania rodzi grzech, uwalnia demony, a zbawienie siebie, bliźniego - ojczyzny wymaga walki nie tylko o dusze, ale i ciała. Wi­dzenie ks. Piotra to wynik grzechu py­chy - przekonania, że jest tym wybra­nym z wielu. Objawił w tej roli Gustaw Kron swój wielki kunszt aktorski, nadał stanom emocjonalnym kreowanej przez siebie postaci ogromną siłę au­tentycznego przeżycia, wydobył wszystkie niuanse wewnętrznych prze­mian; rola ta wywołuje wielkie, przejmujące wrażenie. Jest chyba Kron najlep­szym aktorem w tym spektaklu.

Krystyna Skuszanka - tworząc tę ins­cenizację "Dziadów" zdeklarowała się: Chciała opowiedzieć los bohatera - upiora polskiego romantyzmu, nakreśliła proces odradzania się w naszej naro­dowej historii wciąż tych samych posta­ci, ich postaw, pojawiania się błędnego koła losów jednostek i społeczeństwa, wiecznego popadania w skrajności - od euforii po zwątpienie i apatię. Czy można przerwać te stadia? Czy odrzu­cenie mistyki przerwie błędne koło? Pytań jest w tym przedstawieniu wiele, twórcy zasugerowali swoją odpowiedź, czy odnajdzie ją i zrozumie publicz­ność? Obrzęd dziadów nie może prze­rodzić się w Egzorcyzmy.

(1) Cytat z rozmowy Jerzego Niesiobędzkiego z Konradem Swinarskim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji