Artykuły

Spektakl godny dyskusji

Na Dzień Zmarłych przygoto­wała Krystyna Skuszanka nową inscenizacją "Dziadów" Mickie­wiczowskich. Jest to już jej trzeci nawrót do narodowego arcydramatu. Trzeci - i inny, na nowo przemyślany i odczuty. Takie powroty są zjawiskami które mają znaczenie. Artystka zmaga się sama ze sobą, korzysta z własnych, a może i ogólnych doświadczeń, szuka formy sobie najbliższej. Choć różne od siebie, owe trzy przedstawienia (z 1962,1964 wspólnie z Jerzym Krasowskim i obecne) są w jednym punkcie zgodne. Traktują "Dziady" jako całość. Przyłączają się do wielkiej tradycji Wyspiańskiego i Schllera, którzy zdecydowali, że "Dziady" drezdeńskie, choć później pisane i poprzedzona przemianą Gustawa w Konrada stanowią jednak całość artystyczną i jedność organiczną.

Wynikają z tego założenia jasne wnioski. Obrządek dziadów, które młody Mickiewicz uczynił ośrodkiem swego filozoficzno-moralnego dzieła, obej­muje także i Część Trzecią. Obyczaj badał Mickiewicz na szerokim tle porównawczo-folklorystycznym. Dojrzał w nim zasadniczą, głęboką mądrość ogólnoludzką: solidarność nastę­pujących po sobie pokoleń, mi­łość do przodków, pamięć zbio­rową stanowiącą istotę cywili­zacji. Dlatego Gustaw z taką siłą broni anachronicznego rze­komo zabobonu. Dlatego Mic­kiewicz powrócił w Dreźnie, po wstrząsie narodowym i osobistej klęsce, do metaforycznego tytułu.

Skuszanka, podobnie jak Dejmek, włącza do tekstu dedy­kację Trzeciej Części, poświęco­ną "spółuczniom, spółwięźniom, spółwygnańcom", i ich świętej pamięci. Skuszanka włącza owe słowa do pierwszego aktu, obejmującego "Dziady kowieńsko-wileńskie". Uznaje więc hołd dla męczenników narodo­wych za składową część wiel­kiego, wszechludzkiego obrząd­ku, stanowiącego motyw prze­wodni całego spektaklu.

Dalsze zagadnienie, które się nasuwa każdemu inscenizatorowi "Dziadów": czy jest to poe­mat autobiograficzny, ewolucja przeżyć i pojęć Gustawa-Konrada? Czy też chodzi o tragedię całego Narodu? Wyspiański i jego kontynuatorzy (jak Józef Sosnowski) zaznaczali ewolucję. Schiller, a za nim wielu in-scenizatorów, od początku wska­zywali rozwiązanie w sensie zbiorowym. Przemiana Gusta­wa w Konrada nie może nas mylić. Łączy on w Części IV tragedię uczuciową i poznaw­czą, kryzys wiary w miłość z dramatem pokolenia, które walczy o rozszerzenie granic poznania. W Części Trzeciej nowe stanowisko filozoficzne, wcześniej zdobyte służy do rozpoznania granic dobra i zła w losach zarówno jednostkowych, jak i zbiorowych. Gdy Konrad w genialnych wzlotach Wielkiej Improwizacji osiąga szczyt swej myśli i swego cierpienia, cichy i skromny ks. Piotr przejmuje po nim misje zbiorowych, ale i osobistych, doświadczeń.

Skuszanka dokładnie wyli­czyła w programie opuszczone przez siebie wiersze arcypoematu, a zarazem zarys tego, co stanowi trzon przedstawienia. Opuszczenie niemal całej Części Pierwszej osłabia (ale w sposób świadomy i konsekwentny) nurt filozoficznego niepoko­ju. Choć mówi się słowa o tajemnicach, które nas otaczają, ilość owych zagadek słabnie, ich znaczenie się pomniejsza. Podobny los spotkał motyw walki, (zarazem pełnej przywiązania protestu), przeciw pokoleniu encyklopdestów i ich szukaniu ładu świata, któ­ry Część Trzecią odnajdzie na zasadach innych. W przedstawieniu Gustaw ani nie dziedziczy, ani nie zwalcza "przeklętych ksiąg" Rousseau i Goethego ("Werter"). Widma Części Drugiej nie są znakami symbolicznymi. Sami członko­wie Gromady, uczestniczącej w Obrzędzie, wcielają się w przywoływane duchy. Zjawiają się tu piękne, teatralnie pojęte, obrazy, jak Widmo Pana rozpię­te na skutek zawinionego przez siebie cierpienia, sugestywne malarsko (postać tę gra wy­mownie Jerzy Fornal).

Scena zbiorowa Części Trzeciej jest czysta w swej prosto­cie. Toczy się walka przeciw przemocy, której więźniowie nie chcą przyjmować bezsilnie. Szkoda tylko, że Sobolewskiemu (którego monolog z niepatetyczną siłą mówi Paweł Galia) skreślono ustępy istotne, najbardziej wstrząsające.

Senatora gra Krzysztof Chamiec, finezyjnie unikając obniżenia tonu: Nowosilcow to przecież gracz w wielkim stylu, a nie policjant bezmyślny, ślepy. Może odrobinę przesady do­strzec można w dążeniu do obłudnej elegancji.

Wyczuwa się, że Ewa Krasnodębska dokonała wysiłku, by sprostać wielkiej tradycji zwią­zanej z postacią Pani Rollison. Między akcentami mocnego protestu moralnego i narodowego, a bólem matki, wybrała raczej ten drugi ton. Pomogła jej pięk­na i oszczędna, współczująca a niespokojna gra Danuty Nagórnej jako Kmitowej.

Gustaw Kron obejmując ro­le księdza Piotra, sprawił nie­spodziankę. Szczególnie w sce­nie Widzenia osiągnął siłę peł­ną pokory; podobnie w scenie egzorcyzmów. Trochę słabiej zabrzmiały akcenty w epizodach u Senatora i w "Nocy Dziadów".

Niestety zabrakło w przedstawieniu wyrazistości w ujęciu postaci Gustawa-Konrada. Jacek Dzisiewicz nie rozporzą­dza potrzebna skalą środków. Razi monotonią i jednostronnością, gniewną goryczą odpowiednią może w części IV-tej, ale zawodną w obu improwizacjach, zacierającą "barwne widzenie", pojedynek z własnym sumieniem, zmagania ze światem zła. Być może, iż nad tą rolą zaciążyły przyzwyczajenia widoczne u wielu młodych aktorów, błędy szkół teatral­nych nie uwzględniających różnorodności tonów, ograniczają­cych je do wybranego schema­tu.

Mimo tej luki spektakl Teatru Narodowego na wolskiej scenie zasługuje na uwagę i dyskusję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji