Artykuły

Rozmowy na Dzień Teatru

O osobistym doświadczeniu teatru, a także o jego roli i pozycji w Polsce i Wielkiej Brytanii rozmawiają goście polskiego portalu Polarity International: Andrzej Seweryn, Helena Kaut-Howson, Iwona Katarzyna Pawlak i Justyna Sieńczyłło.

ANDRZEJ SEWERYN - dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie.

Filip Cuprych: Panie Andrzeju, świętuje Pan Dzień Teatru?

- Oczywiście. Pracując w Teatrze Polskim.

A co dokładnie Pan świętuje? Pytam celowo, ponieważ można odnieść wrażenie, że to nieco smętne święto, że teatr jest ciągle od czegoś, albo kogoś uzależniony. Jak nie samorządy, to sponsorzy. Nie ucieka gdzieś idea teatru...?

- ...Dlaczego? Co to znaczy, że idea teatru ucieka? Co to znaczy, że teatr jest uzależniony od sponsorów? Jesteśmy przede wszystkim uzależnieni od naszych niedoskonałości, słabości, od tego, co dzieje się na świecie, od literatury, od naszego intelektu. Dlaczego Pan mówi tylko o pieniądzach? Gdyby teatr był uwarunkowany tylko pieniędzmi, to niewiele byłoby produkcji prawdziwie artystycznych. Przyznaję, że ja akurat jestem w takiej sytuacji, w której budżet mojej sceny został dramatycznie zmniejszony, ale próbuję sobie z tym dać radę i nigdy nie powiem, że sztuka mojego teatru jest zła, dlatego że nie mamy pieniędzy. Sztuka teatru jest zła, jeżeli my jesteśmy słabi.

A jaką rolę odgrywa widz...?

- ...podstawową. Tylko, że widz nie idzie na pieniądze, a na przedstawienie. Widza nie interesuje czy jesteśmy stabilni finansowo czy nie. Czy to, co zobaczy to ogromna czy mała produkcja. Jego interesuje to, co i jak mamy do powiedzenia. A to, że to jest jakoś tam uwarunkowane finansowo, to my wiemy. Nie jest to jednak czynnik decydujący. Obawiam się, że oglądając w Londynie teatr prywatny, musicalowy, który rzeczywiście bez ogromnych pieniędzy istnieć nie może, zbyt wielką wagę przywiązuje Pan do kwestii finansowania sceny.

Nie do końca. Ale pozwoli Pan, że rozwinę pytanie. Pochodzę z miasta, w którym jakoś radzi sobie lokalna scena...

- ...Dlaczego mówi Pan, że jakoś sobie radzi? Dlatego, że nie ma funduszy na działalność?

To przede wszystkim.

- A nie można grać czasami na pustej scenie? Czy w teatrze greckim były dekoracje? Czy teatr średniowieczny, grany przed kościołami miał jakieś szczególne dekoracje? Nie chciałbym, żebyśmy nasze słabości artystyczne tłumaczyli tylko brakiem pieniędzy.

Nie to mam na myśli. Weźmy pod uwagę nie tak dawną sytuację - Kraków, przedstawienie, raban, "skandal". Czy garstka ludzi, którym coś się nie spodobało, ma prawo wpływać na to czy dane przedstawienie będzie kontynuowane? Czy ma prawo decydować o tym, czy inni będą mieli szansę dane przedstawienie obejrzeć?

- Dotyka Pan bardzo poważnego problemu. Moim zdaniem, na takie pytanie nie ma jasnej odpowiedzi, bo cóż znaczy, że widz "ma prawo" albo "nie ma prawa"? Jest fakt, który miał miejsce. Chyba, że postawi Pan policjantów na sali i ci będą wyrzucać widzów, jeśli zaczną gwizdać. A co zrobić jak będą klaskać? Przecież w ten sposób też będą przerywać, przeszkadzać. To są dość skomplikowane kwestie. Nie da się ich rozwiązać raz na zawsze. Takie jest życie. Nie ma jakiejś recepty na to, żeby był spokój, zeby wszyscy byli zadowoleni. Nie ma. Teatr, będący pigułką życia, jest z natury miejscem konfliktu. Mówimy o sytuacji, w której część widzów przerwała przedstawienie. Ale czy wyjście z przestawienia jest do zaakceptowania, czy nie? Bo przecież też przeszkadza. No, to ma widz prawo wyjść, czy nie ma prawa wyjść?

Oczywiście, że ma prawo wyjść. Ja sam wielokrotnie wychodziłem z różnych przedstawień.

- Ale ktoś powie, że nie ma Pan prawa wyjść. Czyli, podkreślam, ze stwierdzenia czy ktoś "ma prawo" czy "nie ma prawa" nic nie wynika. Chyba, że sformułuje się wszelkie możliwe zakazy: gwizdania, wychodzenia, krzyczenia, klaskania, w ogóle reagowania. Zjawisko teatru jest zjawiskiem polegającym na kontakcie dwóch ludzi: widza i aktora. I widz, i aktor powinni być przygotowani na różnorodną formę tego kontaktu. Zdarza się, że aktorzy, w niektórych przedstawieniach, zachowują się wobec publiczności agresywnie. To była kiedyś specyfika niektórych produkcji "Living Theatre". Czy widz ma prawo dać w mordę aktorowi, który zachowuje się wobec niego agresywnie?

No tak, ale czym innym jest być na tyle grzecznym, żeby poczekać do przerwy i wyjść w połowie przedstawienia, a czym innym zrobić awanturę i wysłać oficjalne skargi do samorządów...

- ...zgadzam się z Panem. Ale tu mówimy też i o jeszcze innej sprawie. Mówimy o policyjnych, ohydnych donosach na artystów. Odrażające. A wracając jeszcze do zachowania publiczności, to doskonale Pan wie w jakich warunkach pracowali przed wiekami aktorzy Globe Theater. Publiczność stała, jadła, piła, krzyczała do aktorów... miała prawo to robić czy nie?

Tu już zahaczamy o kwestie historyczne, kulturowe, obyczajowe.

- Oczywiście, czyli we współczesnym, nowoczesnym, europejskim teatrze publiczność ma grzecznie siedzieć? Ktoś zapłacił za bilet i nie ma prawa reagować?

Ma prawo, oczywiście, ale gdyby taka sytuacja zaistniała w Pana teatrze, to byłby Pan zachwycony? Widz zareagował. Tak powinno być.

- Byłaby to wspaniała reklama naszego teatru, ale nigdy bym nie powiedział do publiczności "wynocha".

Patrząc na teatr w ogóle, jakie różnice dostrzega Pan między polską a zachodnią, w Pana przypadku francuską sceną?

- Przede wszystkim, teatr francuski ma trochę więcej pieniędzy, ma stabilną sytuację historyczną, nie ma zespołów, są sceny utrzymywane przez ministerstwo. Ale to są przede wszystkim sale. Są setki teatrów prywatnych. Prócz Comedie Francaise nie ma zespołów aktorskich. Przedstawienia mogą być produkowane przez kilka miast, w których są one potem pokazywane. O wielu rzeczach trzeba mówić: o wykształceniu aktorów, reżyserów. Różnic jest wiele.

A jak w tym wszystkim wypada krytyka teatralna...

- ...nie ma wydziału "Wiedzy o teatrze"...

...otóż to. Czasami czytając recenzje, ma się wrażenie, że ludzie, którzy je piszą nie mają pojęcia o czym sie wypowiadają.

- Bardzo rzadko istnieje spokój w relacjach krytyk-teatr, krytyk-aktor, krytyk-reżyser. Taka jest natura ich pracy. Najłatwiej jest krytykować krytyków mówiąc, że nie wiedzą o czym piszą. Swoją drogą warto by było, gdyby krytycy, zwłaszcza młodzi ludzie na wydziale wiedzy o teatrze uczestniczyli w procesie tworzenia spektaklu. Żeby mogli lepiej rozumieć naszą pracę. Dobrze byłoby, gdyby krytyka wzięła też pod uwagę i to, że jest pośrednikiem między widzem a teatrem, a nie tylko źródłem negatywnych opinii na jego temat, że ma też misję edukacyjną. Ale to pewnie utopia. Dzisiaj wszyscy mogą pisać o wszystkim i publikować swoje opinie w internecie. Być blogerem!

Tym bardziej, że są przypadki, kiedy krytyka potrafi zamknąć przedstawienie...

- ...tak. Ale na szczęście nie w Polsce.

Z czym będzie musiał teatr zmierzyć się w najbliższej przyszłości?

- Zależy, jaki teatr, gdzie. Nie można porównywać sceny w niewielkim mieście z n.p. z Teatrem Narodowym. Oni mają zupełnie inne problemy. My od czerwca zmagać się będziemy w Teatrze Polskim z remontem. To oznacza, że przez kilka miesięcy nie będziemy mogli grać na dużej scenie. W związku z tym, będziemy próbowali podróżować po kraju. Ale to też nie jest proste, choćby z powodów finansowych, bo samorząd województwa mazowieckiego, nasz organizator, nie jest nam w stanie pomóc. Zintensyfikujemy więc prace na małej scenie i tam wystawiać będziemy takie tytuły, jak choćby "Quo Vadis", "Odprawa posłów greckich", czy "Wszędzie jest wyspa tu". Działamy, pracujemy, stawiamy czoła problemom, które istnieją ...jak zwykle. Wszystko jak zwykle.

***

HELENA KAUT-HOWSON - reżyser teatralna, twórczyni Sceny Poetyckiej w Londynie

Pracujesz w polskich i brytyjskich teatrach. Jakie zasadnicze różnice widzisz w organizacji i płynności pracy tych scen?

- Zasadniczą różnicą jest to, że w Wielkiej Brytanii nie ma zespołów teatralnych. Zresztą, podpisywanie kontraktów na określony czas byłoby trudne do zrealizowania, bo tu aktorzy podejmują się zbyt wielu zadań, żeby wiązać się z jedną sceną. Dam Ci taki przykład: teatr w Coventry postanowił wystawić 3 spektakle hiszpańskich twórców. Czyli prawie w ogóle nie znane. Aktorzy musieli podpisać kontrakty na pół roku, co zrobili niechętnie. To nie są duże pieniądze. Ludzie tego nie znają, bilety się ciężko sprzedają. Aktor woli nawet nic nie robić, ale czekać na propozycję z telewizji, bo to gwarantuje i dobrą pensję, i oglądalność. Poza tym, zbyt wielkich różnic nie ma. I tu teatry nie dostają zbyt wiele pieniędzy, i w Polsce. Wszyscy się skarżą. Mam w Polsce przyjaciół w pewnym teatrze, którzy przygotowywali się do produkcji przedstawienia, które ostatecznie zostało odwołane, bo nie dostali potrzebnego dofinansowania. Teatry brytyjskie nie planują na tak odległą przyszłość, jak teatry polskie. Tu wszystko dzieje się szybciej. Budżety są ustalane na teraz. Oczywiście, mówię o typowym teatrze, otrzymującym państwowe dotacje. Nie o komercyjnej scenie na West Endzie, bo one żądzą się zupełnie innymi prawami. Jak powiedziałam, teatry polskie mają zespoły. Powstają więc produkcje, którymi ciągle dany teatr może "obracać", bo taniej jest pokazywać dany tytuł przez jakiś czas, niż robić nowy.

Czyli teatry impresaryjne?

- Tak. Brytyjskie sceny coraz częściej stają się właśnie teatrami impresaryjnymi. Czyli są przede wszystkim doskonale wyposażonym budynkiem, do którego przyjeżdżają najróżniejsze, obce produkcje. Tworzy się je po to, żeby z nimi objeżdżać kraj, pokazywać w najróżniejszych teatrach i w ten sposób zarabiać pieniądze. Przedstawienie musi by wtedy doskonale znane, tytuł musi być znany, autor musi być znany, jak choćby Agatha Christie. Przyciągają lekkie, znane komedie i, oczywiście, nazwisko. Niekoniecznie z pierwszej półki, ale z pierwszych stron gazet. Gwiazdy raczej nie bawią się w teatr objazdowy, ale twarze znane z telewizji zawsze przyciągną. Publiczność wie kogo idzie zobaczyć, kojarzy autora, kojarzy tytuł i machina rusza. A jeśli takie przedstawienie odnosi sukces, to są wielkie szanse na to, że znajdzie się dla niego miejsce w Londynie, na West Endzie. Nawet jeśli to przedstawienie teatru subsydiowanego. Sceny łączą siły, wspólnie coś produkują i dzięki temu podróżują z danym spektaklem. Ale pasa zaciska się wszędzie. Wiele lokalnych teatrów repertuarowych pozamykano. Część budynków zamieniono właśnie na sceny impresaryjne, a część wykorzystuje się może raz w roku? A potem stoją puste.

Wspomniałaś "nazwiska". Sama pracowałaś chyba z największymi, że wymienię tylko Anthony'ego Hopkinsa. Czy nazwisko nadal gwarantuje powodzenie spektaklu?

- Tak. Zwłaszcza jeśli to nazwisko pojawia się w teatrze tak zwanym - prowincjonalnym. Tak właśnie było, kiedy ja prowadziłam teatr subsydiowany. Ale tego typu sceny dzisiaj niczego nie planują, bo przede wszystkim nie wiedzą czy będą istnieć za rok. Kiedyś w Polsce chodziło się do teatru tłumami, bo też i nic innego nie było, państwo dopłacało do biletów i teatry tętniły życiem. Dzisiaj coraz trudniej przyciągnąć widza. Nie tylko w Polsce.

Ale chyba przyznasz, że to także "dzięki" cenom biletów. Ktoś się chyba 2-3 razy zastanowi i machnie ręką, zanim wyda te 50-60 czy nawet 100-120 funtów za bilet na przedstawienie na West Endzie?

- Oczywiście. To jest nieprzyzwoite. Ja sama rezygnuję z wyjścia do teatru jeśli widzę tak kosmiczne ceny. To bardziej wygląda na jakąś próbę odstraszenia, odzwyczajenia widza od chodzenia do teatru, a nie przyciągania go. Czasami stosuje się najróżniejsze promocje, można trafić naprawdę tanie bilety, sceny korzystają też ze wsparcia sponsorów i obniżają koszty jeśli mogą, niektóre sceny oferują też możliwość obejrzenia spektaklu za dosłownie "co łaska". To się cieszy powodzeniem, bo ludzie niewiele płacą za bilet, ale to sporo wydają w teatralnym barze i to się opłaca. Kiedyś w Glasgow, w Citz Theatre wprowadzono politykę, zgodnie z którą bilet nie mógł kosztować więcej niż 5 funtów. Kiedy zmieniła się polityka państwa względem właśnie teatrów i dotacje zostały mocno okrojone, nikt nie był w stanie tych 5 funtów za bilet zapewnić i zarząd sceny odszedł. Teatr istnieje nadal, ale już nie przyciąga widzów tak, jak kiedyś. Ale na szczęście aktorów nie można powstrzymać, pracę na scenie mają we krwi, a ci, którzy lubią teatr - przychodzą. Jakoś to życie teatralne ciągle kwitnie.

Ale Ty już teatru nie prowadzisz?

- Nie. I strasznie się z tego cieszę, bo to ciągły ból głowy. Ale nie przeszkadza mi to regularnie reżyserować w teatrach kierowanych przez innych.

No tak, ale przecież angażujesz się w wyjątkowy projekt: teatr polski w Londynie, Scenę Potycką, którą utworzyli polscy aktorzy mieszkający w Wielkiej Brytanii i Ty pracę tej grupy nadzorujesz.

- Scena Poetycka jest czymś fenomenalnym. Kiedy ostatnio wystawili "Masłowską - próbę czytaną", ludzie byli zachwyceni. Gdyby znalazł się sprytny producent, który chciałby poświęcić się produkcjom Sceny i pokazywać je w najróżnieszych ośrodkach, to zrobiłby na tym dobre pieniądze. Ciągle dostajemy telefony z najróżniejszych miast brytyjskich z pytaniem czy moglibyśmy ten spektakl przywieźć i tam pokazać. Scena działa prężnie, choć robimy to wszystko społecznie. Mamy ogromną satysfakcję z tego, że ludzie przychodzą, że znajdują coś, czego potrzebują, za czym tęsknią. Komentarze w stylu "cieszę się, że istniejecie" są dodatkowo budujące. Polacy pozostaną za granicą. Pozakładali tu rodziny i tu będą. I potrzeba polskiego teatru będzie zawsze istniała. Zbyt kosztowne jest przywożenie polskich spektakli. Scena Poetycka jest na miejscu i tu na miejscu tworzy dla Polonii. Scena odpowiada na konkretną potrzebę publiczności, no i jest ostoją dla polskich aktorów, którzy nie zawsze mogą liczyć na regularny angaż. Scena ma już swój prestiż, już zdobyła zaufanie widza, a to niezwykle ważne. Na pewno coś z tego się z czasem wyłoni. Jestem przekonana. Ten zespół teatralny uzupełnia nasze poczucie tożsamości narodowej. Daje nam coś, co czujemy tylko my.

***

IWONA KATARZYNA PAWLAK - aktorka filmowa i teatralna

Gdybyś miała zdecydować, co byłoby dla Ciebie ważniejsze: teatr czy film?

- W teatrze się wychowałam i do teatru obecnie wracam. Dla mnie kino to miłość, a teatr to wyzwanie. W teatrze dopracowujesz rolę w szczegółach i drobiazgach przez 3 miesiące prób. Potem, po premierze mniej więcej do 10-go spektaklu wszystko się jeszcze klaruje. Dopiero później mamy efekt właściwy. Czasami się to zdarza na premierze. Premiera odznacza się zawsze świeżością i nowością. Ale, oczywiście, każdy spektakl to nowa jakość. Nic nigdy nie dzieje się tak samo. To daje pewien rodzaj bycia gotowym na wszystko tu i teraz. Do tego najważniejsza strona, dla której się gra to publiczność. Za każdym razem inni ludzie. Trzeba ich słuchać . Bardzo mnie to frapuje. W kinie, oprócz aktora, to kreacja zbiorowa reżysera, operatora i wielu innych twórców. Aktor jest kluczowym elementem dzieła, ale nie jedynym. Na scenie od razu widać czy jesteś dobry czy nie. Mówią, że wspaniały dyrektor teatru rozpoznaje dobrego aktora po krokach, które on robi idąc w kierunku sceny. I od razu go angażuje do zespołu. To po prostu widać i słychać. Ja bym bardzo chciała, żeby tak było.

Czym Ciebie zauroczyła scena, bo przecież nie jest Ci obca?

- Powiem, że spotkaniem fajnych i ciekawych ludzi. Teatr czasami spełnia funkcje koleżeńskiej rodziny, zajmuje też mnóstwo czasu. Dla mnie jest rodzajem pracy u podstaw. Długim i cierpliwym odczytywaniem znaczeń, słów, efektów scenicznych i wypróbowywaniem środków aktorskich i wreszcie premierowym pokazem dla widzów. A potem wielką frajdą, że dzisiaj z kolegami znowu gramy i że się podoba ludziom.

Wyobrażasz sobie teatr bez uzależnień, teatr samowystarczalny? Wydaje się to niemożliwe, choć zdarza się, że takie właśnie, niewielkie sceny bez wsparcia istnieją i na swoim podwórku całkiem nieźle sobie radzą.

- Może na jeden raz. W dłuższej perspektywie musi się korzystać z nieustającej pomocy i wsparcia ze strony sponsorów, urzędów, loży darczyńców. A może nawet Ministerstwa Kultury, jeśli robi się projekt okolicznościowy lub konkursowy. Wiem, że są ,"teatry prywatne" w Warszawie wspierane dużą dotacją z Urzędu i te mają się znakomicie. Za jaką cenę? A to już pozostaje ich tajemnicą. Są też takie, które padają po roku czy dwóch. Dotacje są dzisiaj jedynym zmartwieniem teatrów prywatnych i nie wiem jak będzie wyglądała ich egzystencja powiedzmy za 10 lat. A teatr repertuarowy - miejski ma prawo to przetrzymać z pomocą państwa i samorządów. Trzeba tylko chcieć to zrobić. Nie spychać teatrów miejskich do lamusa, uważać ich za zbędny element , a nawet usunąć z pola widzenia. Trzeba też zebrać wyjątkowych ludzi, którzy mają ochotę i talent, żeby wypracowywać sobie najlepszą markę, która będzie przyciągała publiczność do teatru. Wszystko jest moim zdaniem możliwe.

Czy teatr może być hobby?

- Tak. Są teatry amatorskie, które spełniają właśnie taką funkcję. Tam można grać spektakle , przygotowywać nowe, być nawet twórcą amatorem i w ten sposób może być to hobby, a także spełniać funkcję społeczną , terapeutyczną. Bywa, że z takich ludzi, młodzieży wykształcą się potem wybitni twórcy. Teatry amatorskie np. w szkołach lub Domach Kultury są bardzo potrzebne. Tak jak i Kluby Filmowe DKF'y. Dotyczy to więc kultury nie tylko teatralnej, ale i filmowej. Wiem jednocześnie, że prowadzić i utrzymać takie miejsca jest dzisiaj bardzo trudno. Ale trzeba o nie walczyć. To nasz obowiązek. Zwłaszcza ludzi kultury.

Miałaś do czynienia z dużymi scenami, jesteś tez zaangażowana w prywatne produkcje. Czy "zabawa" w teatr daje satysfakcję czy może więcej w tym frustracji?

- Gościnnie gram w Teatrze Narodowym w niedużej roli. A wcześniej byłam aktorką etatową w Łodzi i w Poznaniu. To były naprawdę duże sceny dla wielu widzów. Graliśmy z powodzeniem repertuar i klasyczny, i współczesny. Zdarzyło mi się także grać w projekcie teatralnym, kiedy cała ekipa wyjechała na Sycylię i graliśmy na ulicy w wielu miastach i miasteczkach. Elementem każdego teatru jest zabawa. Zależy tylko jak ją pojmować. Już Molier twierdził, że teatr ma uczyć bawiąc i bawić ucząc I w pełni się z nim zgadzam. W latach 90-tych było też więcej pieniędzy na produkcje i tego nie da się ukryć. Bardziej chronieni byli też sami twórcy. Ale nie przejmuje mnie to, bo sami trochę zawiniliśmy, nie dbając zupełnie o swoje interesy w czasie tzw. transformacji. Związek Aktorów Polskich nie powstał, a ZASP nie spełnia już dzisiaj takiej funkcji, jaką miał kiedyś. Frustrację należy rozproszyć i zamienić w działanie. Wierzę w cuda i w to, że środowisko się obudzi i zacznie coś robić. Jednorazowe produkcje z ,"gwiazdami", lub po prostu z serialowymi celebrytami niech istnieją , bo ludzie chcą ich oglądać. Takie objazdowe produkcje były i będą .Pytanie tylko co z całą piękną historią teatru polskiego. Czy się obroni prawom rynku i czy przetrwa trudne czasy?

Zdarza się, że reżyserzy wykorzystują teatr do tego, żeby wyrażać swoje opinie na dany temat. Czy nie powinien on pozostać neutralny?

- To życie wymusza na teatrze aktualność i doraźność. Nie widzę w tym nic złego, bo czas zweryfikuje, czy mamy do czynienia z arcydziełem czy z agitką. W końcu teatr nie może być oderwany całkowicie od życia..

Co w takim razie z misją teatru, który ma nie tylko odrywać od rzeczywistości, ale też i prowokować?

- Wystarczy, że będzie prawdziwy i dobry. Będzie rozwijał wyobraźnię i pokazywał nam niezmienne wartości. Cała reszta jest nic nie warta. Po za tym, co jest dzisiaj prowokacją? Wszystko już było, a jak żyć szczęśliwie - ciągle nie wiadomo. Trzeba próbować się dowiedzieć. Czasem teatr udziela takich odpowiedzi i jest miejscem zachwytu i olśnień.

***

JUSTYNA SIEŃCZYŁŁO - aktorka filmowa i teatralna, współwłaścicielka warszawskiego teatru Kamienica

Czy dla Pani, która prowadzi niewielki teatr prywatny, Dzień Teatru to czas świętowania?

- Sytuacja gospodarcza, polityczna w kraju nie sprzyja teatrom prywatnym, działającym bez państwowych dotacji. No, ale istniejemy. 27 marca to nie tylko święto teatru jako takie, ale to też święto Kamienicy, bo obchodzimy właśnie 5 lat istnienia, a 12 w sumie, jeśli weźmiemy pod uwagę starania i budowę naszych trzech scen. Jest to bardzo ciężki kawałek chleba. Nie spodziewałam się tego, przystępując wraz z mężem do realizacji jego marzenia. Wielu mówiło mi, że kompletnie nierealne jest powstanie tego miejsca, ale jeśli się to w ogóle uda, to dopiero wtedy zaczną sę problemy. I rzeczywiście Funkcjonowanie teatru jest niezwykle trudne z paradoksalnie, prozaicznych powodów - finansowych. Bardzo ciężko jest pozyskać sponsorów, a robi się spektakle, których dofinansowanie dostaje się w wyniku konkursów czy właśnie dzięki zaangażowaniu potencjalnych sponsorów. To też zawęża rodzaj repertuaru, bo jesteśmy zmuszeni do wystawiania na dużej scenie spektakli komercyjnych, komedii. Po to, żeby zarobić na niewielki, ale ambitny spektakl na małej scenie, n.p.: Bergmana "Sceny z życia małżeńskiego".

Nie jest to frustrujące?

- Oczywiście. Ponadto, Kamienica jest czymś więcej niż typowym teatrem. Prowadzimy też działalność społeczną, charytatywną, pomagamy różnym ludziom, fundacjom. Kłaniamy się historii tego miasta, przed teatrem stoi przedwojenny tramwaj, a w środku zbudowaliśmy ogromną makietę Warszawy z sierpnia 1939 roku, jedyną w stolicy. To najbardziej warszawski teatr. Niestety, To wcale nie ułatwia nam działania. Oczywiście, cieszy nas kiedy dostajemy podziękowania, medale i gratulacje, ale nic za tym nie idzie. Jak Pan na pewno wie, nawet wielkie teatry mają poważne problemy, a co dopiero mówić o niewielkich scenach prywatnych. Smutne jest to, że tak niewiele liczy się to, co kto robi, jak to robi, jak bardzo się stara. Ale to chyba też i taki specyficzny czas podejścia do zawodu, misji. To wszystko staje się śmieszne. Ja byłam wychowana na szkole pani Śląskiej, pana Holoubka, pana Łomnickiego. Ten czas już minął. Strasznie tego żałuję i dla mnie to jest ogromnie frustrujące.

Bardzo często jest tak, że teatry lokalny, regionalne, żeby przetrwać, zamieniają się w sceny impresaryjne. Odchodzą od zespołów teatralnych, stawiają na doskonale wyposażona scenę...

- ...myślę, że taka jest właśnie przyszłość teatru. Tak już wkrótce zafunkcjonuje wiele scen w Polsce. Już widać tę moim zdaniem niekorzystne zmiany. Mam nadzieję , że środowisko zaprotestuje, ale wiele osób widząc co się dzieje, jaki rodzaj teatru jest promowany w mediach, prasie, odsuwa się w cień, a to wielka strata, bo często są to wspaniali aktorzy. Uważam, że następuje dewaluacja wartości. Czasy się zmieniły, ale to my jesteśmy dla widzów, a nie oni dla nas. Bez widza teatr nie będzie istniał.

Jeżeli taka rzeczywiście jest przyszłość teatrów w Polsce...

- ...obawiam się, że tak...

...w jakim stopniu impresariat dotknąłby taki teatr, jak Kamienica?

- Nie ukrywam, że my już tak działamy. Nie mamy stałego zespołu, bo w życiu nie dalibyśmy rady. Z biletów nie ma żadnych szans przeżyć. Tym bardziej, że ci, którzy prawdziwie uwielbiają teatr, nie rzadko traktują to jak luksus, a młodzi dopiero się uczą chodzenia do teatru. Myślę, że to pewnego rodzaju choroba cywilizacyjna. To, że przestaje się liczyć tradycja, że przekreśla się ją i zamiata pod dywan, zapomina się o niej. My kultywujemy tradycyjny rodzaj teatru, szacunku do widza, do rzemiosła aktorskiego, pamiętamy o naszych mistrzach: profesorze Zapasiewiczu, Łomnickim, Bardinim i wielu innych, bo kto tak naprawdę o nich pamięta?

A' propos widza... ci, którzy przygotowują repertuar sięgają po tak zwane "nazwisko"...

- ....tak, bo są do tego zmuszeni. Znam to z autopsji.

Ale chyba nie ma się co dziwić, że niewielkie miasto odwiedzają z przedstawieniami ci, którzy są popularni?

- Nie, oczywiście. Poza tym,tam ludzie są bardziej spragnieni teatru,bo często nie mają go na co dzień. A nazwiska są magnesem i gwarancją frekwencji, chociaż niestety nie zawsze idzie za tym jakość.

W takim razie, jak magnes w postaci nazwiska ma się do Państwa działalności, bo przecież jesteście w dość komfortowej sytuacji. I Pani, i mąż: Emilian Kamiński - macie Państwo rozpoznawalne nazwiska.

- Zgadza się. I widzowie ufają już nam na tyle, że przychodzą na rzeczy "nowe", w których występują debiutujący aktorzy. Świetni aktorzy i jest ich masa. Sama, jeśli tylko mogę, staram się bywać w teatrach, oglądać przedstawienia, wystawiane przez aktorów nie znanych szerszemu odbiorcy. Przez 5 lat, bardzo ciężką pracą udało nam się wyrobić swoją markę i z tego jesteśmy dumni. Dzisiaj Dzień Teatru, święto sceny, to dla nas 5 urodziny naszej wspaniałej Kamienicy, magicznego miejsca, któremu oddajemy tak wiele serca i energii, wierząc, że to ma dla nas i naszych widzów głęboki sens. Z tej okazji wszystkim, którzy tak jak my kochają teatr, życzymy zdrowia i wielu wzruszeń w tej od tysięcy lat istniejącej Świątyni Sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji