Artykuły

Orfeusz & Eurydyka show

"Cienie. Eurydyka mówi:" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Grzecznieje nam Maja Kleczewska. Etykietka skandalistki odkleja się od niej jak od Strzępki i Demirskiego. Śmiałe w swoim czasie eksperymenty formalne, które robiły wrażenie choćby w "Fedrze", dzisiaj nie budzą tak skrajnych emocji. Ale w jakiś sposób jest to chyba naturalna ewolucja wielu twórców. Każdy buntownik oswaja się po jakimś czasie. Przynajmniej powinien

I dlatego "Cienie" raczej nie zszokują, ani nie wstrząsną osobami, które miały kontakt z poprzednimi spektaklami Kleczewskiej. Oczywiście reżyserka nadal operuje ekspresyjnymi sekwencjami. Nadal są u niej silnie obecne tematy ciała czy ekstremów w relacjach międzyludzkich. Ale co ciekawe, widać jej rosnące zamiłowanie do obrazów "mówiących". Statyczne sceny z "Burzy", czy "Braci i sióstr" są tego najlepszym przykładem.

Kolejny bydgoski spektakl reżyserki rozgrywa się na ograniczonej przestrzeni. Miejscem, w którym poruszają się aktorzy jest "cube". Oddzielono go od widowni lustrem weneckim, przez co zespół TPB gra właściwie do własnych odbić. A jaki świat prezentuje nam Kleczewska? Można powiedzieć, że jak na nią dość przewidywalny. Postacie snują się smętnie po scenie. Oczom widzów ukazuje się pełny przekrój sylwetek ludzkich. Jest solista-luzak, jego żona, jest projektantka mody, jest wreszcie klaun. Ten nieco groteskowy świat przypomina trochę zakład psychiatryczny, rodem z "Marata" Petera Weissa. Odgrywane role stają się zarazem kreacjami wobec świata.

A świat ten jest wyjątkowo nieprzyjemny. Postacie, jak to u Jelinek i Kleczewskiej, są sadystami wobec innych i masochistami dla siebie. Twórcy przedstawienia przypuszczają atak na konsumpcjonizm. Eurydyka (Karolina Adamczyk) prowadzi imprezę, na której szaleją pozostałe dziewczyny. Także kostiumy stają się wymownymi symbolami grzechu nadmiaru. Aktorzy noszą po kilka warstw ubrań, nakładając na siebie kolejne pary rajstop czy majtek. Uprzedmiotowienie wyraża się z kolei w nagości, chyba jednak zbyt nachalnie eksponowanej.

Nie są to rzeczy nowe, w pewien sposób są wręcz już zgrane. Razi feministyczna wymowa przedstawienia, a to z racji swoich uproszczeń. Symbolem dominacji staje się oczywiście penis-wąż, którym wymachuje Adamczyk. Po chwili kobiety paradują na "wybiegu" w za wysokich szpilkach. Jedna z nich ma nawet "mięsną sukienkę" a la Lady Gaga.

Znaczące jest także to, że Eurydyka nie chce odejść z Hadesu. Tutaj dochodzimy do sedna przedstawienia. Protagonistka wyobraża sobie, że śmierć staje się dla niej wybawieniem od okrucieństwa ludzkiego świata. Oniryczna poetyka spektaklu pokazuje, jak Eurydyka rodzi się na nowo. Wychodzi naga z worka. Jej zmartwychwstanie przypomina idee brutalistów, którzy właśnie w bliżej nieokreślonej transcendencji doszukiwali się ucieczki od przemocy tego świata. Niestety Kleczewska, podobnie jak poprzednicy pokazuje, że jest to zwykły eskapizm. Niestety - bo w pokazanym tutaj uniwersum brakuje półcieni, nie mówiąc o zwykłym ludzkim szczęściu. Stąd też pewnie lustro weneckie - będąc w środku, możesz się odwrócić, a i tak nie zobaczysz osoby z zewnątrz. Człowiek staje się tym samym ofiarą złudzeń. Orfeusz staje się zaś figurą, od której Eurydyka stara się uciec. On istnieje - jako ten patriarchalny zbawca, który znowu będzie chciał zniewolić swoją wybrankę.

Ciekawie wygląda przy tym wątek dzieci. Smutny klaun (Michał Czachor) jest przez nie dręczony. Małe dziewczynki zmuszają go do zabawy, a są w tym wyjątkowo uparte. Upada zatem mit o niewinności najmłodszych. Nie ma tu również racji bytu dogmat o dziecięcej, prostej mądrości. Klaun zwierza się dziewczynkom, ale one go nie rozumieją. Mówi się w końcu, że człowiek przestaje być dzieckiem, gdy uświadamia sobie swoją śmiertelność. Małą dziewczynką jest Eurydyka, gdy pojawia się na scenie jej sobowtór z ogromną głową.

I z takich właśnie obrazów utkany jest spektakl Kleczewskiej. Najbardziej efektowne są "głuche" sekwencje z muzyką w tle. Odsłony te są wręcz hipnotyzujące, chociaż z drugiej strony puste. Ale to już jest element stylistyki twórczyni "Babel". Estetyka szoku ustąpiła jednak miejsca posępnemu wyciszeniu. Zawiodą się ci, którzy uznają "Cienie" za koncert Nosowskiej. Wokalistka pojawia się zaledwie czterokrotnie. Piosenki przez nią wykonywane są zaadaptowanymi przez pieśniarkę tekstami samej Jelinek. Stanowią komentarz do akcji, chociaż są zarazem głosem wołającej o wolność kobiety.

Dobrze jest to wszystko zagrane, chociaż jednocześnie unurzane w ciężkostrawnym sosie. Odbiór przedstawienia jest trudny nie tylko ze względu na szokujące treści. Kleczewska staje się jednak chyba zbyt hermetyczna. Coraz bardziej próbuje bowiem upchnąć artyzm w sceny słabe pod względem dramaturgicznym. Widać, że reżyserka ma duże wyczucie scenicznego języka, ale chyba nie do końca wie, co chce nim powiedzieć. I jakie są tego konsekwencje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji