Artykuły

O popkulturze i śmierci

"Cienie. Eurydyka mówi:" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Joanna Lach w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Kleczewska pokazała karykaturę świata opętanego przez komercję, gdzie potrzeba bycia "kimś" jest jak powietrze, bycie sobą to za mało. Szkoda tylko, że dobrych pomysłów starczyło jej tylko na pół spektaklu.

"Cienie. Eurydyka mówi:" na podstawie tekstu austriackiej noblistki Elfriede Jelinek to sztuka, która stara się postawić diagnozę współczesnego społeczeństwa - zdeterminowanego przez kulturę masową, blichtr showbiznesu, gdzie liczy się tylko to, jak wyglądamy i kogo udajemy. Bo bohaterowie sztuki albo gonią komercyjne wzorce albo żyją cudzym życiem.

Problem z tą sztuką jest tylko jeden - jest dobra tylko do połowy. Ostatnie kilkadziesiąt minut to zerkanie na zegarki i ulga, gdy spektakl w końcu się kończy.

Początek jest jednak świetny, z komediowym zacięciem. W dialogach bohaterów mocno brzmi Jelinek, więc to raczej wisielczy humor. Widz od razu łapie karykaturalny klimat tych scen, przyklaskuje trafnym spostrzeżeniom noblistki, która bezlitośnie obnaża głupotę skomercjalizowanej rzeczywistości. Mamy więc wciąż konfabulującą psychofankę (Aleksandra Pisula), blogerkę modową, dla której nowe ciuchy kupione na przecenie w Tesco są jak wygrana w lotka (Julia Wyszyńska), ofiarę diet i głodówek (Joanna Drozda), jest też Maciej Pesta jako transwestyta, i w końcu Karolina Adamczyk, która brawurowo wciela się w postać idolki, która zrobi wszystko, by pławić się w zachwycie fanów. Małgorzata Witkowska to kobieta po przejściach, która z pogardą patrzy na dzisiejsze dziewczynki i ich świat (dobre, dosadne monologi wzięte prosto z Jelinek).

Ta osobliwa galeria postaci, znak naszych czasów, składa się tak naprawdę na obraz kondycji człowieka w XXI wieku, która jest krótko mówiąc nie najlepsza. Bo pod maską popkultury kryją się tłamszone emocje - samotność, strach, cierpienie, które raz po raz wyłażą spod kolorowych ubrań i przyklejonych do twarzy uśmiechów.

Jest tu tempo, emocje, akcja. Aktorzy grają jak natchnieni. Zamknięci w klatce z luster fenickich nie widzą i nie słyszą publiczności, są w zupełnej izolacji. Publiczność może bezkarnie ich podglądać.

Poszczególne sceny przerywa Nosowska - w większości śpiewa teksty inspirowane Jelinek, jest też "Sic!" z repertuaru Heya. Z punktu widzenia dramaturgii spektaklu nie wnosi nic nowego, ale daje widzowi chwilę wytchnienia. Na początku - nad tym, co robi z nami popkultura, a później pozwala oderwać się od coraz bardziej nużącej sztuki.

W momencie, gdy Karolina Adamczyk wychodzi naga z foliowego pokrowca (przypomina już raczej cień dawnej idolki) sztuka zmienia się zupełnie. Jest tu nowa, melancholijna Jelinek, która już tak nie kąsa i spokojniejsza Kleczewska. Schodzimy do tytułowego świata cieni, przychodzi czas na myślenie o przemijaniu. Ta teatralna dychotomia ma oczywiście głębokie przesłanie: nic nie jest wieczne, każdy kiedyś się kończy.

Ale zabrakło pomysłów na poziomie tych z pierwszej części sztuki. Wszystko siada, kolejne sceny ciągną się coraz bardziej. Jak chociażby ta z Clownem (Michał Czachor) i dziećmi - świetna jako samodzielna etiuda, ale w spektaklu stanowczo za długa. Gdy kończy się ostatnia scena (jego monolog pełen banałów do milczącej Nosowskiej) widzowie zamiast poderwać się z krzeseł i owacjami dziękować aktorom, czuli raczej ulgę, że to już koniec. Szkoda, bo pierwsza część była znakomita.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji