Artykuły

Nieudany retusz

"Ósmy dzień tygodnia" w reż. Armina Petrasa w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Katarzyna Kachel w Gazecie Krakowskiej.

Wielki Demograf mówił najpierw cichym głosikiem. Grzecznie prosił obywateli, żeby przyłożyli się do pracy i dali narodowi trochę więcej dzieci. Z biegiem czasu Wielki Demograf zaczął podnosić głos. Krzyczał już donośnie z ekranów telewizorów i radiowych eterów: Ludzie, idźcie do łóżek, bo inaczej na emeryturze pomrzecie z głodu. Ale znowu nikt go nie słuchał. I wtedy Wielki Demograf wpadł na iście szatański pomysł, postanowił spotkać się z reżyserem Arminem Petrasem.

Niemiecki reżyser był właśnie w potrzebie. Niedawno przeczytał "Ósmy dzień tygodnia" i po głowie chodziła mu myśl, by tekst Marka Hłaski zaadaptować na scenę, gdyż bardzo spodobała mu się, dziejąca się w Warszawie w czasach odwilży, historia Agnieszki. Może trochę banalna, bo opowiadająca o dziewczynie, która nie znalazłszy miłości w domu, bez reszty zakochała się w młodym człowieku z problemami. Główny kłopot polegał jednak na tym, że, w wyniku przejściowych trudności mieszkaniowych, bohaterowie nie mieli gdzie skonsumować swojego uczucia. Dlatego też Agnieszka straciła dziewictwo z facetem, który miał chatę, choć przy tym także żonę.

Intryga jak na potrzeby sceny wątła, więc twórca miał kłopot. Na szczęście pojawił się u niego Wielki Demograf i szepnął do ucha, że jak trochę uwspółcześni tekst, podretuszuje to co trąci myszką, doda odpowiednią ilość dziwactw, to jest szansa, że ktoś się przejmie. A on Wielki Demograf na tym skorzysta, bo może któryś z widzów wróci do domu, ucieszy się, że ma swój kąt i weźmie się do dzieła. Reżyser trochę się wzdrygał, przecież w książce nie ma nic o żadnym przyroście naturalnym. Nie szkodzi - po zastanowieniu odparł Wielki Demograf. Ludzie są inteligentni i znajdą sobie drugie dno, choćby go tam wcale nie było. Armin Petras poszedł na układ i zaczął wymyślać.

Najpierw napisał scenariusz, który odrealnił na tyle na ile się dało. Raz bohaterowie w nim ze sobą rozmawiali, to znowu stawali się narratorami opowiadającymi o swoich postaciach, by za chwilę stanąć w grzecznym szeregu i zmieniać się w chór komentujący strugi deszczu, zmieniające w błoto rozsypane na scenie liście. Żeby nie było za prosto, Szymona Kuśmidra ubrał w futro i czapę uszatkę, każąc trzymać mu na przyrodzeniu misia, Barbarze Wysokiej polecił wykręcać mokre majtki a Adamowi Nawojczykowi wręczył do ręki patelnię, zostawiwszy przy tym biedaka w spodniach od piżamy i z wałkami we włosach. Ktoś tam biegał z płytami chodnikowymi, ktoś inny ze słoikami pełnymi robaków, a urodziwe dziewczę odstawiało erotyczny taniec. Grająca matkę Aldona Grochal zanim dostała ataku padaczki, dała się obwiązać włóczką, co znalazło swoje odzwierciedlenie w finale, w którym takąż samą włóczką obwiązano Agnieszkę, czyli Barbarę Wysocką. W ten interesujący sposób obwieszczono światu, że rzecz jest o poplątaniu z pomieszaniem czyli zniewoleniu jednostki, którą i tak czeka mała stabilizacja w wielkim bloku. Z minuty na minutę siedzący na widowni Wielki Demograf tracił cierpliwość. Już wiedział, że z jego planu wyszły nici, czyli włóczka. Wlał więc w gardło kolejną szklankę wódki i pobiegł przebiec się z chodnikową płytą. Tak teraz postanowił ćwiczyć kondycję, niezbędną mu do przygotowania następnych materiałów z cyklu: niż demograficzny nadciągnął. Na teatr już nie będzie próbował liczyć, bo wie, że ostatnimi czasy wyżej włóczki on nie podskoczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji