Artykuły

"Termopile polskie": Klata reżyseruje teledysk antyimperialistyczny

"Termopile polskie" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Jan Klata wystawia zagmatwane "Termopile polskie" Micińskiego. Rezultat jest atrakcyjny. Analogie - zbyt łatwe. Tę bitwę reżyser wygrał już przed premierą

"Termopile polskie" to powrót Klaty do Teatru Polskiego we Wrocławiu. Tutaj, zanim został dyrektorem Starego Teatru w Krakowie, zrealizował najlepsze przedstawienia: "Sprawę Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej i "Utwór o matce i ojczyźnie" Bożeny Keff.

Wystawienie bełkotliwej raczej sztuki Tadeusza Micińskiego, niedokończonego tworu monstrualnych rozmiarów, wydaje się "mission impossible". Jak przy poprzedniej premierze w Polskim, kiedy Michał Zadara wystawił bez skrótów "Dziady". I znów rezultat jest atrakcyjny - rebus udało się rozwiązać. Ale co chce nam powiedzieć Klata, sięgając po Micińskiego?

Młoda Polska hiphopowa

Zmarły w 1918 r. pisarz był legendą Młodej Polski, fascynował Witkacego, który sportretował go w powieści "622 upadki Bunga". Trochę geniusz, trochę grafoman - w "Termopilach polskich" zawarł dzieje Konstytucji 3 maja i targowicy, rozbiory i wojny napoleońskie, zmagania kosmicznych żywiołów: Chrystusa i Lucyfera, fascynację masonerią i ezoteryką. A wszystko w ramie kolejnej polskiej klęski - bitwy pod Lipskiem. Kawalerzyści Księstwa Warszawskiego pod wodzą księcia Józefa Poniatowskiego (u Klaty gra go Wiesław Cichy) osłaniali tyły armii Napoleona. Bratanek ostatniego króla Polski utonął w Elsterze - uciekający Francuzi wysadzili most, zanim zdążył się przeprawić.

U Micińskiego prawie cała akcja to retrospekcje i halucynacje ginącego księcia, teatr w teatrze. "Zaiste pomysł arcygroteskowy - mamy do loży wejść w teatrze mrącej głowy" - pisze poeta i rzuca nas w obłędny ciąg snów. Miciński był pod silnym wpływem ówczesnej awangardy, ale czerpał też z tradycji średniowiecznych misteriów. Wyobrażał sobie wystawienie dramatu na trójpoziomowej scenie; na górze było miejsce tajemniczej odrodzonej "Nowej Polski"; w środku działa się historia - bitwy, Sejm; na dole - piekło z carycą Katarzyną i targowiczanami.

Klata rezygnuje z teatru w teatrze i dokonuje - co zrozumiałe - mocnych skrótów. Pokrętne frazy poety przekłada na hiphopowe aranżacje Roberta Piernikowskiego, błyskotliwie wykonywane przez aktorów. Sięga po sprawdzone środki z poetyki teledysku. Śledzimy wydarzenia oczywiste, ale chwilami gubimy się w pokrętnych labiryntach historii - wiecznego pola bitwy, które oddaje scenografia Justyny Łagowskiej: pokrywające scenę skiby ziemi.

Komiksowa Jałta

Historia to dla Klaty wieczne "teraz". W finale "Trylogii" ze Starego Teatru w Krakowie (2009) Kmicic, Zagłoba i inni bohaterowie zstępowali do kanałów powstańczej Warszawy, by podkreślić ciągłość między sienkiewiczowskim mitem a jego XX-wiecznymi efektami. W pierwszej scenie "Termopil polskich" pojawia się Mały Powstaniec z warszawskiego pomnika, grany przez kilkuletniego chłopca. Mówi kwestię Witołda, w sztuce: nieślubnego syna księcia Poniatowskiego. Postać ta u Klaty od razu znika - potrzebna jedynie, by przywołać martyrologiczny symbol.

Obecna jest za to caryca Katarzyna Wielka. Grana przez Halinę Rasiakównę monarchini przyleciała na scenę z groteskowego dworu Króla Ubu. Jak u Micińskiego, mówi niegramatycznie, kaleczy język niemieckimi wtrętami. Otacza ją stado zauszników wykonujących psie kopulacyjne ruchy. Monarchini siedzi na koniu - przyrządzie gimnastycznym, a zarazem aluzji do otaczających ją pornograficznych legend; Miciński pokazuje ją jako infantylną nimfomankę. Czy gdyby faktycznie była aż tak głupia, to czy odniosłaby tak spektakularne polityczne sukcesy?

Decyzje podejmuje klika, z kniaziem Potiomkinem na czele. Gra go Bartosz Porczyk, w trykocie w barwach Federacji Rosyjskiej. Bezwzględny gracz kontrastuje z przyciężkawo poczciwym księciem Poniatowskim. Jego żywioł to ruch - pląsa jak gimnastyk, defiluje zamaszystym krokiem z placu Czerwonego.

Bo inscenizacja Klaty wymierzona jest przede wszystkim w rosyjski (i radziecki) imperializm. Okazji do aluzji nie brakuje. W targach mocarstw schyłkowa I Rzeczpospolita jest elementem dyplomatycznej układanki wokół konfliktu rosyjsko-tureckiego. Petersburg ziemiami polskiego protektoratu płacił Austrii i Prusom za ekspansję m.in. na Krymie. Nazwa półwyspu budzi żywiołowe reakcje widowni.

Albo taka scena: krajobraz po bitwie, oszołomiony Poniatowski słyszy triumfalną pieśń "Dzień zwycięstwa", napisaną na radziecki konkurs z okazji 30. rocznicy końca II wojny światowej. Początkowo książę Józef się cieszy, ale szybko polski refren przechodzi w pierwowzór - "Dien' pobiedy" - i zjawia się triumfujący Potiomkin. Jałta w komiksowym skrócie.

Nic się nie przełamuje

Premiera 3 maja zmieniła się w wieczór patriotyczny w stylu buffo, wielokrotnie przerywany wybuchami śmiechu i oklaskami. Ale czy faktycznie, jak zapowiadano w buńczucznych wywiadach, to najbardziej polityczny z politycznych spektakli Jana Klaty?

Jerzy Trela wspominał w "Wyborczej" walkę o przedstawienie "Termopil polskich" Krzysztofa Babickiego w Starym Teatrze w roku 1986. Cenzura nie chciała dopuścić dramatu na scenę w obawie przed aluzyjnym, antyradzieckim odczytaniem. Artyści poprosili Trelę, by użył kontaktów w kręgach władzy. Udało się - doszło do premiery. Nieudanej. Mieczysław Rakowski, ostatni pierwszy sekretarz, zapytał potem aktora: "Panie Jerzy, warto się było o takiego gniota tłuc?". Trela po latach podsumowuje: "Warto, coś się przełamało".

Przedwczoraj w Polskim nic się nie przełamało. Czytając "Termopile" aluzyjnie, Klata - jak generał z przysłowia - wygrał rozegraną już wcześniej bitwę. Gdy rosyjski reżyser Konstantin Bogomołow pokazuje na scenie w Moskwie hipermęskiego prezydenta Putina jako kryptohomoseksualistę, to czymś ryzykuje. Nawet jeśli ma już pozycję prominenta i jego popowy teatr stanowi wentyl bezpieczeństwa dla systemu. A my? Czy naprawdę potrzebujemy Micińskiego do powiedzenia, że Zachód zostawił nas samym sobie w 1939 i 1945 roku, że dziś zostawia Ukrainę, że król Staś był chwiejny, a rządzący dziś Rosją to imperialiści?

Teatr - także ten Klaty, idący w poprzek politycznych podziałów - przyzwyczaił nas do przenikliwych, bolesnych diagnoz. Tymczasem gdy od prawa do lewa wszyscy śmiejemy się z tych samych żartów, połączeni przez wizję jednego historycznego wroga, gdy mówimy sobie: "to dokładnie tak, jak wtedy" - tracimy okazję do głębszego namysłu nad "dzisiaj".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji