Artykuły

Słodko-gorzki smak trzech pomarańczy

"Miłość do trzech pomarańczy" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Krakowskiej w Krakowie. Pisze Magda Huzarska-Szumiec w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Lubię niejednoznaczne smaki, a taki bez wątpienia ma pomarańcza. Pewnie przez to, że przez pierwszą warstwę jej słodyczy przebija delikatna gorycz skórki. Domyślam się, że podobne doznania ważne są dla Michała Znanieckiego, który zrealizował niewystawiany dotąd w Polsce utwór Siergieja Prokofiewa "Miłość do trzech pomarańczy". Po obejrzeniu go w Operze Krakowskiej nie mam wątpliwości, że w niesamowitej muzyce rosyjskiego kompozytora znalazł on całą gamę smaków i zapachów, od tych bardzo przyjemnych, po te aż nadto niepokojące. Z pomocą scenografa Luigiego Scoglia wyczarował na scenie atrakcyjny, inspirowany wieloma gatunkami sztuki świat, od którego nie można oderwać oczu.

A wszystko ma swój początek w moskiewskim domu starców, gdzie siedzący na wózkach inwalidzkich chór staruszków domaga się rozrywki, której nie może im już dostarczyć zepsuty telewizor. Ponieważ jedni pensjonariusze życzą sobie farsy, a drudzy tragedii, sanitariusze postanawiają dostarczyć im jednego i drugiego gatunku sztuki. Robią to przy pomocy przedstawienia opowiadającego o Królu Treflowym, którego syn cierpi na hipochondrię. Ten teatr w teatrze będzie posiłkował się i komedią dell'arte, i groteską, i farsą, i surrealistycznymi dowcipami, nie odrzucając elementów oper Mozarta czy Wagnera. To pomieszanie z poplątaniem pomaga akcji rozwijać się w zawrotnym tempie. Trudno aż nadążyć za gagami w wykonaniu świetnie śpiewającego i grającego chóru oraz znakomitych solistów, których do spektaklu zaproszono z wielu scen operowych. W drugiej części tempo nieco zwalnia i przeradza się najpierw w coś w rodzaju sennego horroru rozgrywającego się w strasznym zamku, w którym rządzi śpiewająca basem Kucharka, a następnie w me-lodramatyczną historię Księcia i odnalezionej w dojrzałej pomarańczy Księżniczki. I kiedy już trochę się uspokajamy, słuchając ich miłosnych wyznań, muzyka Prokofiewa zaczyna nas coraz bardziej niepokoić. Podążająca za nią akcja wraca do domu starców, gdzie rządzą teraz nie baśniowi czarodzieje, ale całkiem realny Stalin i jego poplecznicy. Dyktator pokazuje arystokratycznym kochankom, gdzie jest ich miejsce, a zdrajców załatwia w jedyny słuszny według niego sposób.

Dawno w Operze Krakowskiej nie widziałam tak interesującego przedstawienia, w którym byłoby i śmieszno, i straszno. Znanieckiemu spektakl się udał, bo umiejętnie żonglował różnymi emocjami niczym dojrzałymi pomarańczami, które choć w środku bywają soczyście słodkie, to jednak na zewnątrz mają gorzką skórkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji