Artykuły

Puk jako zwierzę pociągowe

Kupię płytę z muzyką Możdżera, ale jego opery po raz drugi nie chcę oglądać.

Spektakl gdańskiego kompozytora i pianisty Leszka Możdżera i wro­cławskiego reżysera Wojciecha Kościelniaka wygląda i brzmi na pozór bardzo nowocześnie. Muzyka zawiera panoramę popularnych gatunków - od jazzu, przez punk rock i rap, po pastisz flamenco. Sce­nografia składa się z metalowych kon­strukcji i wielkich ekranów, na których wyświetlane są projekcje wideo. Obywa­tele Aten noszą się współcześnie, pano­wie chadzają w spodniach i swetrach, ko­biety mają pończochy i mini, elfy - sek­sowną bieliznę. Przez cały wieczór zasta­nawiałem się jednak, co w tym wszyst­kim robi Gałczyński ze swoim wyrafino­wanym poetycko przekładem "Snu nocy letniej"? I co tu, do licha, robi sam Szek­spir, z wiarą w duchy, z ludźmi zamie­nionymi w osły i osłami zamienionymi w kochanków?

Znane musicale oparte na dziełach stratfordczyka, takie jak "West Side Story" i "Kiss Me, Kate" zawdzięczały swój sukces adaptacjom, które akcję "Romea i Julii" i "Poskromienia złośnicy" prze­nosiły we współczesność. Bohaterowie nie tylko nosili współczesne ubrania, współczesne były także ich biografie, obyczaje, język i mowa ciała. Ten zabieg uzasadniał użycie współczesnej muzyki. Kościelniak i Możdżer nie adaptowali "Snu nocy letniej", ich spektakl jest mu­zyczną ilustracją tekstu podawanego wier­niej niż w niejednym spektaklu drama­tycznym. Wierniej, bo nawet didaskalia są śpiewane!

Tak radykalne uwspółcześnienie daw­nego tekstu poprzez muzykę, scenogra­fię i kostium pozbawia go jednak sensu. Bo co to znaczy, że ojciec Hermii żąda dla córki kary śmierci, jeśli ta nie wyj­dzie za Demetriusza, skoro widzimy ją za komputerem? Czy tatusiem nie po­winna się zająć policja? A o co chodzi Pukowi, kiedy śpiewa o "młodzieży w białej ateńskiej odzieży", skoro ma przed sobą faceta w pomarańczowych gaikach i dziewczynę w błyszczącej mi­ni? Może wysłać ducha do okulisty?

Autorom musicalu nie starczyło odwa­gi, aby na motywach Szekspira napisać nowe libretto o erotycznej i życiowej ini­cjacji czworga młodych ludzi, mieli za to odwagę wrzucić do snu Szekspira swoje sny i uważam to za grube nadużycie.

Ze złego snu

Rozumiem, że we śnie może się wszyst­ko zdarzyć, ale przedstawienie Oberona jako członka elektoratu Samoobrony, któ­ry orze pługiem Las Ateński, czyli sce­nę Teatru Muzycznego w Gdyni, z pomo­cą Puka jako zwierzęcia pociągowego, to chyba przesada. Podobnie jak balet elfów przebranych za żony talibów w turbanach i kwefach. Sen u Szekspira jest metaforą, każdy obraz i każda przemiana ma swo­je znaczenie, w przeciwieństwie do snu Wojciecha Kościelniaka.

Piszę to wszystko ze smutkiem i żalem, bo dobrze życzyłem temu przedsięwzię­ciu, jednemu z nielicznych w Polsce ory­ginalnych, a nie kopiowanych musicali. Moment, kiedy od transowego rocka mu­zyka przechodzi nagle w gitarowe fla­menco, w rytmie którego Demetriusz (Paweł Podgórski) wyśpiewuje swą mi­łość, to najbardziej karkołomna zmiana, jaką słyszałem w teatrze muzycznym.

Szóstka głównych wykonawców ma ta­lent, zwłaszcza Bogna Woźniak (grająca Tytanie na zmianę z Justyną Steczkowską), świetna wokalistka, która filigrano­wą posturę nadrabia dynamicznym gło­sem o szerokiej skali, bardzo dobry Ce­zary Studniak, który rolę Tezeusza śpie­wa alikwotami, jakby się urodził w Tu-wie, Jakub Szydłowski w roli Lizandra, silnego mężczyzny i kochanka, pozba­wionego łzawej melancholii. Nawet Kościelniakowi zdarzają się dobre momen­ty, jak rozegrane w kinie i współczesnej restauracji sceny z udziałem ateńskich ko­chanków, z których dowiadujemy się, jak wyglądało ich życie, zanim trafili do Lasu Ateńskiego. Ale to tylko parę minut w ciągnącym się przez cztery godziny święcie reżyserskiej dyktatury.

Dowcip na deskach

Może przecierpiałbym cuda, jakie dzie­ją się z oryginalnym tekstem Szekspira, gdyby nie sceny z rzemieślnikami ateń­skimi, które ostatecznie pogrążają spek­takl. Ponieważ w modzie jest wieloetniczność, w rolach tych obsadzono Marokań­czyka, Libijczyka, Nigeryjczyka, panów z Konga i Mongolii oraz Cygana. Pro­blem w tym, że oprócz malowniczego wyglądu zatrudnieni artyści niewiele pre­zentują: jeden potrafi wysoko skakać, in­ny zna - jak się zdaje - karate, jeszcze inny ma fryzurę afro. Efekt komiczny miał chyba polegać na ich łamanej polszczyźnie, ale kiedy Spodek (Larry Okey Ugwu) oznajmia: "Suda sze ze mno dżaly", chce mi się nie śmiać, ale wyć. A dowcip po­legający na tym, że rzemieślnik grający Księżyc porusza się krokiem Michaela Jacksona, znanym jako "moon walk", czyli księżycowy krok - zaliczam do naj­gorszych tego wieczoru.

Chętnie kupię płytę z nagraniem mu­zyki Leszka Możdżera, pierwszy polecę do sklepu, kiedy się ukaże. Ale powtór­nie na spektakl nie zaciągnie mnie nawet Puk pod postacią konia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji