Artykuły

Polska się zmienia. Z mendowatej w zachwycającą

- Ja się ze sobą męczę na ogół, z aktorstwem też się męczyłem. I kiedy przyszła wolność, była we mnie silna presja. Mężczyzna, nie wiem, jak to jest u kobiet, w połowie życia zaczyna po raz pierwszy oglądać się za siebie - MAREK KONDRAT w rozmowie z Agnieszką Kublik.

Agnieszka Kublik: Co panu dała wolność? Marek Kondrat: Spełnienie marzenia mi dała. Nie jestem zależny od nikogo, od żadnego rządu. Jak mówią, że popieram Tuska, bo kupuje moje wina, to mnie śmiech ogarnia. Premier nie kupuje moich win, nie widuję się z nim, ja go tylko popieram jako obywatel. Nie jestem jak Adaś Miauczyński z ''Dnia świra'', który ''już w nic wam nie wierzę'' cedzi do polityków w telewizorze. Mam dystans, mogę ostatnie 25 lat skonfrontować z poprzednimi prawie czterdziestoma. Zawsze miałem wolność w sobie, z własnej potrzeby wolności, ale mogłem ją realizować tylko w pewnych ramach. To nie znaczy, że nie byłem szczęśliwy.

''Polska nie jest najważniejsza. Najważniejsze jest nasze życie. Bo ono jest jedno. Jeżeli będziemy zadowoleni z życia, to Polska też na tym zyska'' - powiedział pan ccztery lata temu na Przystanku Woodstock.

- I dostało mi się za te słowa. Ale Polska nie jest najważniejsza, ludzie są najważniejsi, i to na każdej szerokości geograficznej.

Jestem tu z mojego absolutnego wyboru, ale też z powodu naturalnej kotwicy. Człowiek zawsze żyje w jakiejś przestrzeni. Moją przestrzenią jest Polska. I ona jest imponująca i przygnębiająca zarazem.

Jedna ocena jest entuzjastyczna. Widzę piękne pola w Wielkopolsce, na Dolnym Śląsku, nowe zakłady pracy, nowe domy, wprawdzie z estetyką, co do której mam zastrzeżenia, ale wszędzie jest ogromny potencjał, parcie do przodu. Widzę ludzi świetnie zorganizowanych. Poprzez kontakty z ING, gdzie pracuję od 16 lat, mam do czynienia z najlepszymi klientami tej instytucji. To ludzie, którzy tworzą ''zieloną wyspę''. Robią autobusy, części do Rolls-Royce'a, stawiają mosty w USA, eksportują pomidory do Hiszpanii, robią wykładziny do wszystkich statków i samolotów. Mało kto o tym w Polsce wie, ale oni nie potrzebują sławy. Robią swoje, zatrudniają setki tysięcy ludzi. Są w tym kraju ludzie niesłychanie sprawni i pracowici. I gdybym nie widział na własne oczy, jak pracują, tobym nie uwierzył, jak zmienia się nam państwo. Z instytucji przaśnej, herbaciano-pączkowej na nowoczesną. Absolutnie nieodbiegającą od tego, co oglądam na świecie, po którym też sporo podróżuję. I to jest zachwycające.

Ale jest i druga strona, której ostatnie 25 lat nie było w stanie zmienić, bo to efekt wielu stuleci.

- Przed naszym wejściem do Unii, dzięki przychylności Bronisława Geremka i Janusza Tazbira, namówiłem dwóch młodych profesorów historii na przygotowanie wizerunku Polaków. Chcieliśmy z przyjaciółmi zrobić film w montypythonowskim stylu, żeby trochę upuścić krwi, żebyśmy sobie zdali sprawę, kim jesteśmy, a nie ciągle powoływali się na Grunwald i przegrane powstania, które, nie wiedzieć czemu, traktujemy jak zwycięskie. Żeby się opanować w tym megalomaństwie, przestać się puszyć i nadymać, i przyznać wreszcie, że w naszej historii przykre wypadki są tak samo częste jak te chlubne. Dwóch czterdziestolatków, profesor od historii współczesnej i drugi od średniowiecznej, na 12 kartkach zrobili bryk, zastrzegając, że to troszkę naciągane. Stworzyli wizerunek woja, który nie jest jeszcze ogolony, jak w Europie Zachodniej, chodzi w futrze, i to futrem na zewnątrz. I jest niesłychanie dumny, więc przypina koniom srebrne podkowy na drucik, żeby konie je gdzieś w Rzymie gubiły, bo on, Polak, ma gest. Wszystko, żeby stworzyć jakąś fasadę, pozór. Cały czas udajemy, że jesteśmy fajniejsi niż w rzeczywistości, bo wbrew tej całej napuszonej megalomanii jesteśmy strasznie zakompleksieni.Albo w ukłonie, takim głębokim, wstydliwym, albo ze strasznie dumnie podniesionym czołem.

Świat się na nas przyjaźnie otworzył, my na świat nie bardzo, bo obawiamy się, że nas jednak zdemaskują. Dotyczy to zarówno przybyszów z Zachodu, jak i ze Wschodu, dla których jesteśmy miejscem tymczasowego postoju. Mnie to boli, bo jestem przyzwyczajony do pobytu w świecie wielokulturowym. Gdzie różne nacje, kolory i wyznania są tak symbiotycznie zmieszane.

Nie jesteśmy przychylni obcym.

- Bo boimy się wszystkiego, co inne, jesteśmy nieufni, ale też mamy poczucie swojej wyjątkowości - ''Polska Chrystusem narodów''. Historię traktujemy niesłychanie wybiórczo, pamiętamy tylko o wielkich zrywach, ale o tym, że były porażką - już nie. Ale też takiej historii uczy się w szkołach, tak naucza nas największa literatura.

Piękna literatura...

- Piękna, dla mnie obowiązkowa. Cały czas mam w głowie wielkie monologi romantyczne. To jest podstawowy ból mojego bohatera. Przecież mój bohater mówi trzynastozgłoskowcem!

Adaś Miauczyński z XX wieku żyje problemami z czasów Mickiewicza i Fredry.

- I dlatego odbija się od współczesnego świata. On żył w tym wariactwie, które miał w domu, te wszystkie obsesje polskie, natręctwa dnia codziennego, mocował się z tym, dostawał szału. I przegrał. Przegrał swoje życie. Mówi: ''Ja nie mam czasu ani miejsca na kobietę życia w moim życiu''. Czyli na to, co najważniejsze.

Dominuje w nas, jak w świecie Adasia, nieufność, a nawet wrogość.

- Słowo ''wspólnota'' ma taką pozytywną konotację, ale kompletnie u nas nie działa. Bez przerwy szantażujemy siebie nawzajem hasłem ''wspólnota'', ale nie ma żadnej wspólnoty interesu.

Żadni tam solidarni nie jesteśmy. To są gesty, które mają nam dać więcej satysfakcji aniżeli temu, którego chcielibyśmy nimi obdarować.

A pan jak żyje w swojej wspólnocie?

- Co najwyżej w mieszkaniowej, i to tak sobie. Wspólnotę rozpoznaję tylko zmysłowo, w zapachu lasów, trawy i kwiatów po deszczu - w Portugalii czy na Bahamach pachną inaczej.

To nie jest jakaś oryginalna teoria, ale nas jest za dużo do łatwego rządzenia. Skandynawia, gdzie ludzie sobie ufają i są najbardziej zadowoleni z życia i z władzy, i z demokracji, to są kruszyny przy naszym 40-milionowym państwie.

Nie wyjechał pan nigdy na stałe.

- Nie chciałem. Z zawodem aktora byłoby to głupie. No i widziałem przecież emigracje polskie, czytałem o nieszczęśliwych latarnikach, którzy bez przerwy tęsknią za ojczyzną, która jest dla nich tak strasznie niełaskawa.

Wolność dała panu możliwość skończenia z aktorstwem, które potwornie pana męczyło.

- Ja się ze sobą męczę na ogół, z aktorstwem też się męczyłem. I kiedy przyszła wolność, była we mnie silna presja. Mężczyzna, nie wiem, jak to jest u kobiet, w połowie życia zaczyna po raz pierwszy oglądać się za siebie.

W 1989 r. miał pan 39 lat.

- Czterdziecha na karku. Coś tam się zrobiło wcześniej, jeszcze długo się tego aktorstwa trzymałem, bo to nie jest przecież decyzja jednego momentu, ale zacząłem brać sprawy w swoje ręce, tak jak mi nakazywało hasło nowej epoki. Od razu z kolegami założyłem jakieś restauracje.

Prohibicję z Lindą, Zamachowskim, Malajkatem. Nie wyszło.

- Źle się do tego zabraliśmy. To mnie nie zraziło, zacząłem działać, byle nie być skazanym na coś.

Na aktorstwo?

- 18 lat temu po raz pierwszy zobaczyłem winnicę, jak ona rośnie. Usłyszałem pierwsze słowa o winie, zobaczyłem ludzi, którzy je robią, rozpoznałem w tym świecie coś bardzo mi bliskiego. Poezja dookoła wina jest nieograniczona i jest śliczna. Metafory związane z naturą, z życiem człowieczym: to mi się wydało niesłychanie piękne. Wino było czymś skrajnie innym niż aktorstwo z powodu swojej niedoraźności, rytmu wyznaczanego przez naturę. To mnie bardzo pociągało.

Jeszcze dziesięć lat tkwił pan w aktorstwie.

- Podejrzewam, że dalej w nim tkwię, tego się nie da z siebie wyrzucić.

W 1995 r. zagrał pan komisarza Halskiego w serialu ''Ekstradycja''. Po latach mówił pan: ''Halski pozwala uciec mi z zawodu''.

- Halski dał mi niesłychaną popularność, dzięki której w 1998 r. podjąłem współpracę z ING. To mi dało prawdziwą wolność, która teraz procentuje, dało mi rzeczywiście możliwość wyboru. Nie jestem skazany na żaden zawód, biznes uprawiam, jak by powiedział Zanussi, arystokratycznie, bo sprawia mi przyjemność i dyscyplinuje.

Jestem w wieku, w którym wymagania wobec życia są znacznie mniejsze. Minimalizuję je, bo mam bardzo niewielkie potrzeby. Intuicyjnie coś mnie rzuca w jakąś stronę, jeżeli nie czuję w sobie oporu, to żyję.

Ten aktor we mnie to przede wszystkim poczucie doraźności, życie tu i teraz. Nie pamiętam wielu rzeczy z przeszłości poza zdarzeniami, które kształtowały moją wrażliwość, i kompletnie nie mam potrzeby wyobrażania sobie przyszłości. Żadnej.

Biznes nie wymaga myślenia o konsekwencjach, samodyscypliny?

- Wymaga, ale to syn prezesuje firmie. Mnie to kręci, patronuję naszej firmie i mam fajną załogę, dzięki której się rozwijamy.

To ćwierć wieku przede wszystkim dało mi możliwość konfrontacji siebie ze światem. Bardzo dużo podróżuję. Winnice, które odwiedzam, są zamożne, piękne, ale to rodzynki w cieście, które na ogół nie jest tak słodkie. Nie zdajemy sobie sprawy, że żyjemy w spokojnym i dostatnim miejscu na ziemi. Nienarażeni np. na kaprysy pogodowe. Nasze powodzie, choć tragiczne, są niczym wobec tego, co się dzieje w Azji czy w Ameryce. Tam, jak wioska spływa z błotem, to cała, i parę tysięcy ludzi ginie. Ale w polskiej telewizji dowiemy się tylko, że nie zginął tam żaden Polak. Nie cieszy mnie fakt, że w samolocie, którego nie można znaleźć od 60 dni na dnie oceanu, nie było Polaków.

Żyję globalnie, jestem związany z człowiekiem, a nie z Polakiem. Jestem obywatelem świata, to dla mnie ważne, ale nie w wymiarze przynależności do czegoś, lecz empatii, współodczuwania z innymi. Cieszę się ze swojej europejskości. Wreszcie. Bo kiedyś miałem kompleks wobec Europy.

Sierota po Geremku: ''Polska mnie nie boli''

''Śpiew, kobiety i wino'' - smakosz życia o podobieństwach między winem i aktorstwem

W 1982 r. pojechałem na przymiarkę kostiumu do ''Dantona''. Film miał być kręcony w Polsce, ale wybuchł stan wojenny i kręciliśmy w Paryżu. Przymiarkę kostiumów mieliśmy we Włoszech, a samoloty latały z Paryża do Rzymu w czwartek i w poniedziałek. Więc jak poleciałem w czwartek, to musiałem tam czekać do poniedziałku. Francuzi dali nam świetny hotel przy Schodach Hiszpańskich, pozwolili dzwonić za granicę i korzystać z baru. Byliśmy w siódmym niebie. Z tego szczęścia straciłem poczucie rzeczywistości i beztrosko wybrałem się na Maltę do szwagrostwa. - Natychmiast przylatuj - powiedzieli. Pytali mnie, czy junta w Polsce na stadionach morduje ludzi. W poniedziałek wróciłem do Rzymu. Na lotnisku urzędnik wziął mój paszport i rzucił mi w twarz: ''Ty nie masz w ogóle wizy''. Faktycznie, miałem wizę jednokrotnego przekroczenia granicy. Zapomniałem, że nie jestem z tego - wolnego - świata.

Usiadłem w półwięzieniu i czekałem na łaskę urzędnika. To mi uzmysłowiło, że moje miejsce jest dopiero w poczekalni wolnego świata, którym się tak zachłysnąłem.

I to chyba najważniejsze, co zmieniło to ćwierćwiecze. Wyszliśmy z tej poczekalni i nie musimy się obawiać powrotu do niej.

Nie przeraża mnie nawet możliwość wygrania wyborów przez PiS. Jestem samodzielnym człowiekiem, za czasów komuny też tak było, to był mój imperatyw, żeby nie przynależeć, etat miałem tylko w Teatrze Dramatycznym, kiedy byłem młody i dopóki Gustaw Holoubek był dyrektorem. Jak przyszedł stan wojenny, poszedłem na swoje.

Gdyby pan był młody i była wolna Polska, zostałby pan aktorem?

- Bronię się przed opowieściami, co by było gdyby. Nie lubiłem filmów Kieślowskiego, bo oferował nam taki typ filozofii. Ja jestem raczej z ''Kubusia Fatalisty'',, co ma być, jest zapisane w wielkiej księdze, nic by nie było gdyby.

Przeżyłem swoje życie tak, jak miałem przeżyć. Grzeszyłbym, gdybym powiedział, że czas aktorstwa był jakimś przekleństwem. Na pewno mnie uwrażliwił, dał poczucie dyscypliny i - co tu dużo mówić - pozwolił być tu, gdzie dziś jestem.

Boi się pan wojny?

- Nie, świadomość przynależności do Europy daje otuchę człowiekowi, mnie daje na pewno.

Co pan stracił podczas tych 25 lat? Jakoś głupio może wykorzystał pan tę wolność?

- Nie mam poczucia straty, bo jestem zadowolony z miejsca, w którym jestem dziś. A doszedłem tu, popełniając różne błędy, więc widocznie były do czegoś potrzebne. Ale wracając jeszcze do różnych cech ''narodowych'': mamy nie do końca kontrolowaną skłonność do dat okrągłych i czasem nie zdajemy sobie sprawy, że na przykład 25 lat to trochę za mało na fundamentalne rozliczenia. Jak można rozliczać z życiowych sukcesów i porażek 25-letniego człowieka? Jako społeczeństwo ledwo wyszliśmy z niepełnoletności, dajmy sobie jeszcze trochę czasu na rachunki i samokrytykę.

Mówi pan, że najważniejsze role to tylko dwie, te u Koterskiego - w ''Domu wariatów'' i w ''Dniu świra''.

- Nie do końca, uwielbiam pierwszy swój film - ''Zaklęte rewiry'' Majewskiego. I wszystkie te, które pamiętam z powodów towarzyskich, a nie ich wartości artystycznej.

Adaś Miauczyński to była dla mnie jedna z najtrudniejszych ról. Mimo tego trzynastozgłoskowca, czyli jakiegoś cudzysłowu, to była rola z trzewi wychodząca. Niesłychanie uczłowieczona, bliska mi, wręcz związana z moim organizmem. Ja czuję tego Adasia pieprzonego, ja go urodziłem. To jest niesamowite, ale Koterski to jakiś demon dziwny. Zrobił z Adasia nienawistnika, egocentryka, słabego, ale w sobie zadufanego, z obsesjami i natręctwami. Słowem, Polaka takiego, jaki jest naprawdę.

Dziś też taki mendowaty?

- On się zmienia z pokoleniem. Moje pokolenie mendowate jeszcze, ale młodzi już nie. Pracuję z młodymi ludźmi, jestem nimi zachwycony, naprawdę.

To dzięki tej wolności?

- Też! Zdecydowanie. Mówimy o wolności i o możliwościach, które daje, ale trzeba też powiedzieć - znów mało odkrywczo - że wolność to odpowiedzialność. Dziś nie można już obwiniać o wszystko niesprawiedliwości dziejowej, Jałty i Partii, tylko trzeba się wziąć do roboty. Pokolenia dorastające w poczuciu odpowiedzialności za swoją sytuację nie marudzą tak bardzo jak te, które słyszały dookoła, że czy się stoi, czy się leży

Wysokie bezrobocie wśród młodych sprawia, że wielu w ogóle nie widzi swojej przyszłości. Bez pracy nie ma nadziei.

- Nie można oczekiwać od - no właśnie, kogo? Państwa? Rodziny? Bogatych? - że wszystko dostaniemy na tacy. My w młodości mieliśmy nakaz pracy, i to też nie było żadne rozwiązanie. Mamy nadal bezpłatną edukację - to luksus rzadki, tylko trzeba chcieć z niego skorzystać.

A ''Psy'' Pasikowskiego z 1992 r.?

- Do tej pory byłem takim szaławiłą fredrowskim, panem Mareczkiem z kabaretu Olgi Lipińskiej. A tu nagle pistolet i mordobicie. Zostałem przez Władka wrzucony w inną przestrzeń, doświadczoną i męską. To była kolosalna zmiana. Ale już wtedy miałem wątpliwości w stosunku do aktorstwa, bardzo silne.

''Psy'' to dla pana kryminał czy kino moralnego niepokoju z czasów transformacji?

- To świetne kino gatunkowe, odpowiednio dostosowane do polskich realiów. Kilka dni temu ''Psy'' weszły znowu do kin, po 22 latach! Wtedy potraktowano je surowo, jako męskie kino klasy B, dziś okazuje się, jak wiele udało się Władkowi uchwycić z tamtego czasu. Po wszystkich aferach lustracyjnych i machaniu teczkami za rządów Kaczyńskich i spółki film ma zupełnie inny wydźwięk.

Rzeczywiście nie chodzi pan już do kina, do teatru?

- Prawie nie. Nie mam ciekawości w sobie. Oglądałem przedpremierowo film Jana Komasy, ten fabularny,''Miasto 44''. Zrobił na mnie ogromne wrażenie, to oscarowy film - mam nadzieję. Nareszcie wyzbyty komentarza, prawdziwy, z antybohaterem, który się wcale nie chce bić, ale okoliczności go zmuszają, który jest w traumie przez ponad pół filmu. To film o hekatombie powstania, która się ludziom nie śniła. Bo żyjemy jakąś romantyczną opowieścią, a ci, którzy brali udział, niechętnie wspominają tę traumę. Stosy trupów, to jest coś takiego, o czym nie chce się pamiętać. Ale wracając do pytania o kino: wolę czytać, wolę być ze sobą, bo czytanie to bycie ze sobą.

Inteligent obrazoburca w reklamie: ''Polska świrów''

Inteligent starej daty: fragment spektaklu z 1980 r. ''Piosenki Włodzimierza Wysockiego''

Co pan czyta?

- Zawsze: ''Anna Karenina'', ''Czarodziejska góra''. Ostatnio: biografię Słonimskiego, coś fantastycznego. To dla mnie bliski temat, zwłaszcza że sporo ludzi znałem, łącznie ze Słonimskim. Czytałem w ''W ogrodzie pamięci'' Olczak-Ronikierowej, która mnie zachwyciła.A teraz ''Pies czyli Kot'', wybór felietonów Staśka Tyma - czytałem przez łzy, bo płakałem ze śmiechu.

Czytam dużo, bo mam więcej czasu. No i nie ma już tej napinki, która towarzyszyła aktorstwu. To poczucie obowiązku, gotowość. A gotowość to jest nieustannie podwyższone ciśnienie, bo za chwilę padnie klaps. W teatrze odczuwa się to jeszcze dotkliwiej, bo na widowni siedzi żywy człowiek. Kurtyna idzie w górę i na dwie godziny trzeba się przenieść w inny czas. I przeżywać. Potem światła powoli gasną, kurtyna zapada, ludzie idą do domu. Ale jak zgasić światło w sobie? Z czasem coraz dłużej się z tego wychodzi, z większym trudem. Wiek i doświadczenie nie dają ulgi, wprost przeciwnie - zwiększa się odpowiedzialność, rosną koszty, także fizyczne. Pojawiająca się z wiekiem świadomość samego siebie wbrew pozorom utrudnia życie zawodowe aktora. I dlatego czuję ulgę, że już nic nie muszę.

Pławię się w życiu. Włącznie z nudą.

Jak Hans Castorp w ''Czarodziejskiej górze'' Pan ''króluje''.

- Króluję nad swoim życiem, czyli nad małym wycinkiem tego świata, ale bardzo dla mnie cennym. Ale z dystansem i autoironią, bo nie ma takiej możliwości, żebyśmy panowali nad życiem w pełni, to jest złudne. Przyjdzie choroba i wszystko bierze w łeb.

Chciałby pan być młody?

- Za żadne skarby świata. Natura jest bardzo, bardzo sprawiedliwa. Wszystko odbywa się we właściwym czasie.

Pieniądze dają szczęście czy wolność?

- Nie, nie da się być szczęśliwym w pełni w takiej kupie nieszczęścia, które nas otacza, wyłowić siebie z tego wszystkiego i gratulować sobie i losowi, że był taki szczodrobliwy. Owszem, potwierdzam to na każdym kroku, jestem dzieckiem szczęścia. Ale mnie to nie uwalnia od trosk o bliskich, o innych ludzi, o zwierzęta.

Co jest dla pana najważniejsze?

- Jestem uczciwy, tak mi się wydaje. Staram się słuchać, co inni mają do powiedzenia. Dbam o to, aby moi pracownicy dobrze zarabiali i żeby mieli czas dla siebie, i żeby im praca sprawiała przyjemność. Jestem oddany bliskim, ale cenię swoją przestrzeń i niezależność. Ot i wszystko. I najlepiej czuję się z psem, który do mnie nie mówi, ale wydaje się, że rozumie wszystko.

Pyta pani, czy pieniądze dają szczęście. Jeżeli się umie z nich korzystać, czerpać przyjemność z dzielenia się nimi. Ale nie pieniądze same w sobie, ludzie, którzy mają ich dużo, często tylko im podporządkowują życie - a to nieszczęście.

Pan ma...

- I nie mam z tym kłopotu. Nie ograniczam się, ale nie prowadzę życia rozwiązłego, nie mam takich potrzeb, które by mnie przenosiły w obcy dla mnie świat bogaczy. Nie kupuję drogich ciuchów, zegarków. Nie rozumiem wartości gadżetu kompletnie, nie rozróżniam drogich marek od tanich. Lubię wygodny samochód, którym mogę szybko pojechać, to jedyna rzecz, która mnie trzyma w jakimś chłopięctwie jeszcze. I koniec.

To jednak pan szczęśliwy?

- Bardzo, na tyle, na ile się tylko da. I jeśli miałbym komuś w tej sprawie coś radzić, to polecałbym dbać o siebie, cieszyć się ze spotkania z kimś, ze zjedzenia czegoś fajnego, z przeczytania książki lub obejrzenia dobrego filmu. Żebym podmiotem tej szczęśliwości był ja sam i moi bliscy. Żeby więcej egoizmu w sobie wykrzesać i przestać tylko powtarzać w kółko hasło ''solidarnie'', to wtedy solidarność przyjdzie sama. Człowiek zadowolony z siebie jest lepszy dla innych ludzi. W zbiorowe uniesienia kompletnie nie wierzę.

Patriota praktyczny.

- Płacę w Polsce podatki, prowadzę firmę, więc tworzę miejsca pracy. Po cóż mam się ścigać na hasła? Po co i kogo mam zapewniać, jak Boga kocham, że kocham ojczyznę?

Przecież kocha pan.

- Kiedyś zapytałem Gustawa Holoubka: - Co dla pana znaczy być Polakiem? Zastanowił się i powiedział: - Wszystko.

Myślę sobie: kurde, wszystko to znaczy co? Ale tego mi nie wytłumaczył.

Dzisiaj myślę, ile w tym było uroku samego Holoubka, a ile prawdy. Mistyfikował czasem rzeczywistość. Ale to właśnie on nadał mi pewien sposób patrzenia na świat, na ludzi, na życie. Gustaw był bardzo tutejszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji