Artykuły

Na scenie liczy się młodość

- Staram się odchodzić od ról amantów, wbrew temu, co niekiedy słyszę. W operetce i musicalu na scenie liczy się młodość - mówi DANIEL KUSTOSIK, aktor i dyrektor Teatru Muzycznego w Poznaniu.

Z Danielem Kustosikiem, dyrektorem Teatru Muzycznego w Poznaniu, któremu minęło 30 lat pracy artystycznej, o aktorstwie i śpiewie, rozmawia Stefan Drajewski:

Co sprawiło, że zamienił pan subtelnych kochanków na amantów operetkowych?

- Amant operetkowy niewiele różni się od romantycznego kochanka w dramacie. Ale najważniejsza jest muzyka. Lubię śpiewać. Poza tym, kiedy podejmowałem tę decyzję, nie miałem okazji oglądać prawdziwych, czyli młodych amantów na scenie. Zwykle byli to już leciwi panowie. Mam jednak nadzieję, że ja tego nie dożyję, ponieważ staram się odchodzić od tych ról, wbrew temu, co niekiedy słyszę. W operetce i musicalu na scenie liczy się młodość.

Czym skusiła pana operetka?

- To była rola Gustawa w "Krainie uśmiechu", mojej ulubionej operetce na dodatek, choć wcale nie takiej łatwej do śpiewania A potem była "Wiktoria i jej huzar", "Mój przyjaciel Bunbury". A jak na horyzoncie pojawił się musical "My fair Lady", to już poszło.

Nie było panu żal opuszczać wrocławski Teatr Współczesny?

- Może i żal, bo był to znakomity okres teatru, którym kierował Kazimierz Braun. Ale z dzisiejszej perspektywy patrząc, myślę, że długo bym w teatrze dramatycznym i tak nie wytrzymał. Dramat pociągał mnie, bo pracowali w nim tacy ludzie, jak wspomniany już Braun, Helmut Kajzar, Bogusław Kierc, Tadeusz Różewicz, z którym się najpierw rozmawiało a potem wystawiało jego sztuki. To były zupełnie inne czasy. Spotykałem się z aktorami, którzy mnie cały czas uczyli. Oni nie wygłaszali mów, oni uczyli nas - młodych w pracy. Uczyli, jak się zachowywać, jak grać, jak być aktorem. Byli autorytetami.

Wie pan po trzydziestu latach pracy, czym jest teatr?

- Wydaje mi się że tak, jeśli to jest w ogóle możliwe. Poznałem pracę w teatrze dramatycznym, przez jeden sezon byłem w operze, potem lata całe w różnych teatrach muzycznych, pracowałem w teatrze animacji...

Który z tych teatrów jest panu najbliższy?

- Zawsze ten, w którym się pracuje. Mówiąc bardziej precyzyjne: dramat z otoczką muzyczną. W mojej rodzinie wszyscy byli muzykami, albo grali

na skrzypcach, albo na fortepianie, śpiewali...

Przyjechał pan w 1989 roku do Poznania, by wyreżyserować "Gigi", na chwilę i... został.

- Kupiłem pod Poznaniem dom. Zawsze tego chciałem. Kiedy wjeżdżam do mojej wsi, wszystkie bóle i smutki opadają ze mnie. Bez kokieterii powiem, że nie zauważyłem, kiedy minęło te szesnaście lat. Może dlatego, że jestem non stop zajęty: albo gram, albo wymyślam repertuar, albo podpisuję jakieś dokumenty.

Którą z ról pan woli - aktora, śpiewaka, dyrektora?

- Lubię wyzwania. Dyrektor to nie zawód. Na pewno nie uważam się za śpiewaka. Jestem aktorem śpiewającym.

Jaką cenę zapłacił pan za stabilizację poznańską?

- Na pewno dużą. Nie zaśpiewałem wiele ról, bo wystarczyła dwutygodniowa nieobecność, a już w teatrze zaczynały się kłopoty. Ale też zyskałem, sympatię widzów, zwłaszcza w naszych trudnych warunkach. Zyskałem to, że mogę realizować, na ile pozwalają mi możliwości finansowe, swoje artystyczne

marzenia.

Na zdjęciu: Daniel Kustosik w "Życiu paryskim", Teatr Muzyczny w Poznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji