Artykuły

Śmiech podszyty smutkiem

"Słomkowy kapelusz" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

Piotr Cieplak w oryginalny sposób wydobył z farsy egzystencjalny niepokój. Za "Słomkowy kapelusz" Eugene'a Labiche'a otrzymał w ubiegłym sezonie Nagrodę im. Konrada Swinarskiego, przyznawaną przez miesięcznik "Teatr". Jak stwierdzono w werdykcie: "Koncepcję całości reżyser wywiódł bardziej z ducha niż z litery tekstu".

Nie da się ukryć, że tym przedstawieniem Cieplak zaskoczył wszystkich. Nie pierwszy raz w ciągu ostatniego roku. Ale po kolei. Kiedy w listopadzie 2004 r. kończył pracę nad "Nartami Ojca Świętego", trwała dyskusja, jak zostanie przyjęta inscenizacja dramatu Jerzego Pilcha dotykająca delikatnej, ale coraz częściej podnoszonej kwestii, co stanie się z Polską i Polakami, gdy zabraknie Jana Pawła II. Cieplak wcale nie był zdziwiony wizytą na próbie w Teatrze Narodowym ks. Niewęgłowskiego, który miał sprawdzić, czy spektakl nie wywoła skandalu i nie obrazi największego autorytetu Polaków. W rozmowie z "Rz" wolał podkreślić żal, że w społeczeństwie uważającym się za katolickie, tak małe zainteresowanie wywołuje teatr nawiązujący do chrześcijańskich korzeni oraz artystyczna refleksja nad śmiercią i życiem wiecznym. Inscenizator staropolskiego misterium "Historyja o chwalebnym zmartwychwstaniu Pańskim" Mikołaja z Wilkowiecka dziwił się, że jego wrocławska inscenizacja "Księgi Hioba" w nowym tłumaczeniu Czesława Miłosza przeszła prawie niezauważona.

- Ale jak kilkadziesiąt razy słuchało się "Księgi Eklezjasty" na próbach "Historii Jakuba", trudno nie nabrać do życia dystansu - mówił spokojnym, choć nieco zrezygnowanym tonem. Ożywiał się, wspominając o nowym projekcie - "Słomkowym kapeluszu" Eugene'a Labiche'a. Ta farsa fars, uważana za ramotę bulwarowego teatru, wywoływała w nim wielkie emocje. Trzeba przyznać - dość zaskakujące, a nawet niezrozumiałe. Gdzie Rzym, gdzie Krym, można było pomyśleć. Co mogło zainteresować autora zagłębionego w Biblii i misteryjnych tematach w tekście francuskiego komediopisarza? Tymczasem Cieplak, gestykulując żywo, pokazywał jak będzie wyglądać początek spektaklu.

- Zacznie się niejako od końca - tłumaczył. - Aktorzy wyjdą do braw, ukłonić się widowni.

Ale w taki sposób, jakby to nie był koniec przedstawienia, lecz wszystkiego - świata, historii. Podkreślać miała to interpretacja tekstu T. S. Eliota z "Czterech kwartetów", ciemnego, eschatologicznego, brzmiącego jak memento mori.

Ludzie jak kukiełki

Zaplanowana na drugiego kwietnia 2005 r. premiera "Słomkowego kapelusza" nie odbyła się. Zmarł Jan Paweł II. Po premierze Piotr Gruszczyński pisał w "Tygodniku Powszechnym", że spektakl jak gąbka wchłonął wszystkie smutki tej dziwnej wiosny, którą przeżywaliśmy po śmierci papieża. A przecież Cieplak od początku zamyślił spektakl o kruchości naszego losu. Chciał pokazać, że tak jak w farsie Labiche'a może on przypominać szaloną karuzelę. Raz zdarzają się sytuacje zabawne, innym razem nasze życie wywraca się do góry nogami. Stajemy przed trudnym wyborem, nawet gdy pozornie nieznaczący incydent piętrzy przed nami trudne do pokonania przeszkody w czasie szczególnym jak dzień ślubu i niemal uniemożliwia ceremonię. Wtedy czujemy się jak kukiełki w sztuce, którą nie wiadomo kto i w jakim celu reżyseruje.

Temu często zbanalizowanemu porównaniu życia do sceny Cieplak w "Słomkowym kapeluszu" przywrócił wiarygodność, również dzięki cytatowi z Elliota:

"Powiedziałem duszy mej,

bądź spokojna

i pozwól, by ciemność zstąpiła

na ciebie,

A będzie to ciemność Boga.

Jak w teatrze -

Gdy gasną światła przed zmianą

dekoracji

Z pustym dudnieniem kulis,

z nasuwaniem ciemności

na ciemność".

Drzwi na linach

Spektakl Cieplaka jest bowiem metaforą ludzkości oczekującej na koniec świata. Z publicznością żegnają się aktorzy teatru szekspirowskiego, z "Pokojówek" Geneta, młodopolskiego kabaretu, wiejskich jasełek z wielkim białym niedźwiedziem, a także Mickiewiczowski Konrad w kajdanach. W pochodzie weselnym znalazł się też swojsko wyglądający strażak ze sztandarem, jakie nosi się na prowincjonalnych procesjach. Zaś Pan Młody (Adam Woronowicz) i Panna Młoda (Eliza Borowska) zamiast cieszyć się, jak na weselu przystało, rozpoczynają każdą część farsy przypomnieniem, że odejdą z tego świata biznesmeni, politycy, pisarze, bogaci i biedni. Ich już to spotkało. W dwóch krótkich aktach dali świadectwo swojej lekkomyślności, prowadząc przypadkowe flirty na boku nawet w dniu ślubu!

Reżyser precyzyjnie obnażył mechanizm ludzkiej i teatralnej farsy. Dosłownie. Kostiumy i scenografia są umowne. Salon zaznaczony został tylko drzwiami podtrzymywanymi na linach. Peruka wujaszka, który za chwilę zagra rolę młodzieniaszka, jest nazbyt sztuczna. Panna Młoda nie nosi sukni, lecz białą fiszbinę. Detale i rekwizyty są absurdalnie przerysowane. Ojciec Panny Młodej zamiast gałązki miru trzyma ogromną doniczkę.

W spektaklu, który przybrał postać rekonstrukcji dawno rozegranych zdarzeń, aktorzy mówią głosem ze starej, przeskakującej płyty. Powtarzają po kilkakroć te same operetkowe frazy: "osiem dorożek!", "kolacja, a potem tańce!" czy "zaskoczyłem cię z tą Kolombiną, Arlekinie!". Operetkowość gry przypomina dramaty Witolda Gombrowicza, który starał się pokazać kryzys współczesnego świata przez przestarzałe teatralne konwencje, niedające się już ożywić, rozpadające się na naszych oczach. Warto wzorem Piotra Cieplaka czytać "Księgę Hioba", "Księgę Eklezjasty", T. S. Eliota. Bo nie znamy dnia ani godziny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji