Szalone lata jazzu
Wprost z placu Defilad posiadacze specjalnych paszportów są zapraszani do willi d`Annunzia.
Przekraczając progi Teatru Studio, cofają się w przeszłość, do stycznia 1927 roku, kiedy to w Il Vittoriale oczekiwano przyjazdu Tamary de Łempickiej.
Kilkanaście pomieszczeń Centrum Sztuki PKiN zostało zamienionych we wnętrza luksusowego więzienia włoskiego poety.
W klimat szalonych lat jazzu wprowadza publiczność scenografia autorstwa Izabeli Chełkowskiej. Wykonane specjalnie dla potrzeb sztuki kopie płócien Łempickiej pozwalają zorientować się w specyfice malarstwa Tamary.
Oprawa plastyczna widowiska jest utrzymana w stylu zwanym w historii sztuki art deco. Od blisko dziesięciu lat rośnie na zachodzie Europy zainteresowanie tą manierą.
W dużym stopniu przyczyniła się do tego moda na postmodernizm, obficie korzystający z wzornictwa tamtej epoki. Miano art deco powstało w 1925 roku, po słynnej paryskiej Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej. Po raz pierwszy po wojnie doszło wówczas do tak wielostronnej konfrontacji poszukiwań architektoniczno-projektanckich. Wzięli w niej udział "tradycjonaliści" i "moderniści". Jedni i drudzy wyciągnęli wnioski z kubizmu, lecz różnie go trawestowali.
Ci pierwsi spotkali się z powszechną aprobatą zwiedzających; ci drudzy ledwo zostali zauważeni. Tradycjonaliści zaspokajali potrzeby zamożnej, mieszczańskiej klienteli, chcącej wśród wygodnych i wystawnych sprzętów usuwać w niepamięć koszmar pięciu lat wojny. Toteż w cenie była bogata ornamentyka i wysoki kunszt rzemieślników!
Moderniści, we Francji reprezentowani przede wszystkim przez Le Corbusiera i Ozenfanta, którzy od 1920 roku głosili bulwersujące powszechną opinię hasła na łamach pisma "L`esprit Nouveau", mogli liczyć jedynie na aplauz ze strony najbardziej awangardowych odbiorców, jednak systematyczne przekonywanie do wartości "przemysłowego'' ładu, do mebli komponowanych w oparciu o "lirykę metalu"; dało po paru latach widome skutki. Społeczeństwo uwierzyło w ideę nowoczesności, uzewnętrznioną w estetyce maszyny.
Druga połowa lat dwudziestych te okres fuzji koncepcji modernistycznych z wzornictwem tradycyjonalnym. Przełom dekady zbiegł się z triumfem mechanicznego piękna we wszystkich plastycznych dyscyplinach. Ale trwało to krótko.
Szybko dała się zauważyć sprzeczność zachodząca między naturalnymi ludzkimi skłonnościami, a ujednoliconym, przemysłowym porządkiem. Słynny slogan Le Corbusiera "dom jest maszyną do mieszkania".
po kilkunastu latach funkcjonowania stał się symbolem wszelkiego zła.
Jednak musiało upłynąć ponad czterdzieści lat, by okrzyknięty jako banalny, pretensjonalny i nieoryginalny styl art deco doczekał się renesansu.
Na początku lat siedemdziesiątych Paryż, a wkrótce resztą cywilizowanego świata przypomniała sobie o malarstwie Tamary Łempickiej. Wraz z rosnącymi w cenie przedmiotami z lat dwudziestych także obrazy z tamtego okresu zaczęły osiągać na aukcjach zawrotne sumy. Jedną z prac Łempickiej sprzedano za 1.200.000 dolarów, co stanowi rekordową kwotę, jaką kiedykolwiek uzyskano za obraz polskiego artysty. Przypomnijmy główne cechy art deco.
Charakterystyczne dlań było upodobnienie się przedmiotów użytkowych do obiektów sztuki "czystej". Wnętrza, meble, lampy, utensylia, ubiory, afisze, filmy tworzyły wraz z obrazami i rzeźbami wizualną jedność - niespokojną, wyrafinowaną w formie i perfekcyjną technicznie. Ten styl, podobnie jak dziś postmodernizm, nie wstydził się swego eklektyzmu. Przyznawał się do związków z kubizmem, łączył niektóre zasady klasycyzmu z elementami sztuki wysoko rozwiniętych kultur przeszłości, czerpał ze sztuki orientalnej, sięgał nawet po twórczość Murzynów afrykańskich.
W malarstwie za kwintesencję maniery art deco uważane są dzieła Tamary Łempickiej, przez współczesnych zwanej Ingrissime perverse". Ta nazwa uświadamia pokrewieństwo sztuki Łempickiej z twórczością wybitnego przedstawiciela francuskiego klasycyzmu, Ingresa.
Na płótnach o wygładzonych powierzchniach artystka przedstawiła sławnych bądź urodziwych ludzi swej epoki, pokazanych w pełnych dramatyzmu i jednocześnie ekstrawagancji pozach.
Postkubistycznie potrakowane ciała zachowują anatomiczną poprawność. Piękni, zmysłowi i monumentalni bohaterowie obrazów Łempickiej przypominają antycznych bogów, choć zawsze sportretowane osoby pozostawały rozpoznawalne. Ich ubiory - o ile nie były to akty - otaczające przedmioty lub pejzaże w tle są znamienne dla tamtych czasów. Świadczą o zauroczeniu wielkomiejskim życiem, postępem technicznym, a także stanowią dowód zmian w obyczajowości, których symbolem była kobieta wyzwolona, jak Tamara Łempicka. Nic dziwnego, że Andy Warhol należał do wielbicieli jej talentu, a właścicielką największej prywatnej kolekcji jej obrazów jest Madonna, najbardziej szokująca i seksowna gwiazda estrady.
W Polsce mamy niewiele możliwości podziwiania sztuki Łempickiej, ani oglądanie, obiektów, wykreowanych w duchu art deco. Warszawska inscenizacja "Tamary" daje szanse na kontakt z udaną imitacją tego stylu. Warto skorzystać z okazji, bo scenografię udostępniono publiczności także poza przedstawieniami, jako osobną wystawę w Centrum Sztuki Studio.
Tamara Łempicka (1898-1980)
Jej biografia układa się w gotową powieść albo scenariusz filmowy. Urodziła się w Warszawie ( z domu - Górska), w młodości podróżowała z babką do Włoch i Monte Carlo, uczyła się w Lozannie, wakacje spędzała w Piotrogrodzie. W 1916 roku wyszła za mąż. W kilka lat później, w Paryżu, odkryła własny talent malarski.
Po studiach w Academie de la Grande Chaumiere szybko zaczęta robić karierę. Jej obrazy świetnie mieściły się w stylu lat dwudziestych i trzydziestych, a nawet go współkształtowały. Słynny autoportret malarki w zielonym bugattim, z 1925 roku, ozdobił okładkę niemieckiego magazynu dla pań "Die Dame". Uznano ja, za najlepszą malarkę art deco. Malowała portrety milionerów, koronowanych głów, wybitnych osobistości. W 1938 roku, tuż przed wybuchem wojny, znalazła się ze swym drugim mężem w Ameryce. Stała się prawie etatową portrecistką gwiazd Hollywood. Jej dzieła znalazły się w wielu prywatnych kolekcjach (podobno najwięcej ma ich Madonna, a także sporo Jack Nicholson) i renomowanych muzeach. W Polsce mamy w Muzeum Narodowym w Warszawie tylko jedno jej płótno. Zmarła w Meksyku, gdzie spędzała ostatnie lata życia.
Z d`Annunziem prowadziła ożywioną korespondencję, aż wreszcie w 1927 roku przybyła do jego wiejskiej posiadłości, aby namalować portret pisarza. Dzieliła ich różnica 35 lat. Ale słynny niegdyś zdobywca najwspanialszych kobiet epoki wywarł na młodej Polce duże wrażenie. I choć nie doszło ani do namalowania portretu, ani do romansu, Łempicka ponoć do końca życia nosiła pierścień z topazem ofiarowany jej przez Annunzia.