Tamara czyli high life po polsku
Mimo niezwykle wysokiej ceny biletów, na to przedstawienie dostać się nie można. "Paszporty" ważne czterdzieści osiem godzin trzeba zamawiać z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, a i to nie gwarantuje, że zaliczymy się do grona ich szczęśliwych posiadaczy. "Tamara-Studio" jest niewątpliwie najgłośniejszym przedstawieniem mijającego sezonu teatralnego, spektaklem, wokół którego narosło wiele sprzecznych plotek. Złośliwcy twierdzą, że to nie wydarzenie artystyczne, a jedynie kulinarne. Jakkolwiek by było, rozentuzjazmowane tłumy widzów ściągają każdorazowo na przedstawienie warszawskiego Teatru Studio.
W kuluarach witają widzów czarne mundury włoskich faszystów. Skrupulatne przeglądanie paszportów, wydawanie wiz. Potem ogromnymi marmurowymi schodami wchodzimy do góry, gdzie foyer, balkon, pomieszczenia służbowe zmieniły się w piękną z przepychem urządzoną willę włoskiego poety i ekscentryka Gabriele d'Annunzio. Wnętrze "Il Vittoriale degli Italiani" (Włoskiej Świątyni Zwycięstwa) wypełniają bibeloty, obite adamaszkiem meble, orientalne dywany, nie brakuje też grobu, wystawionego za życia poecie. Izabela Chełkowska-Wolczyńska w swej scenografii zderza pretensjonalność z wyrafinowanym smakiem. Ustawia obok papierowego tygrysa - słonia z chińskiej porcelany, kontrastuje biały mundur d`Annunzio z przepychem damskich sukien. Cały ten złoto-czerwony melanż świetnie oddaje temperament poety i kobiet, które były i nieustannie są w jego życiu.
Popijając szampana, widzowie czekają na rozpoczęcie spektaklu. Powoli puste pokoje i korytarze wypełniają się publicznością. Pojawia się d`Annunzio, przemyka ubrana w uniformy służba. Ten ogromny dom ożywa, słychać odgłosy zamykanych drzwi, przytłumione szepty, śpiewy, na dole zaczyna grać fortepian. Kolejno zostają przedstawione wszystkie "osoby dramatu'". Ich namiętności, skryte nienawiści, utajone plany - to temat sztuki dziejącej się w kilku miejscach jednocześnie.
Symultaniczny tok akcji nie pozwala rozwikłać wszystkich wątków, wszystkich tajemnic. Wybierając jedną z postaci, słyszymy, że coś dzieje się za naszymi plecami, gdzieś w innym pokoju, a może na innym piętrze toczy się głośna rozmowa, daleko w głębi domu trzasnęły drzwi, padają strzały z rewolweru. To doświadczenie niezwykle ekscytujące dla widza przyzwyczajonego do tradycyjnego, wygodnego fotela i anonimowej zaciemnionej widowni. Podnieca możność zadecydowania, kto zostanie bohaterem naszego "podglądacza" w cudzym domu. Widzowie są tu intruzami, często nie mogą nadążyć za wybraną przez siebie postacią, która znacznie lepiej zna zakamarki "teatralnej willi". Widzowi zatrzaskuje się przed nosem drzwi i nie pozwala wyjść przed ukończeniem spektaklu, domowa policja ma prawo w każdej chwili zażądać paszportu i wyrecytowania na głos aktualnej daty.
Te wszystkie dość niebanalne, a może raczej mało zużyte chwyty teatralne długo jeszcze będą gwarantować ogromne powodzenie spektaklu. Jego ekscentryczności i snobistyczny charakter przysłaniają braki przedstawienia. Przede wszystkim spektakl pozbawiony jest osobowości Tamary Łempickiej. Postaci mało znanej w Polsce: autorki wielu prac malarskich, które dziś odnoszą ogromne sukcesy w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej. Dorota Kamińska, odtwórczyni tytułowej roli nie tworzy postaci na miarę temperamentu i ekscentryczności Tamary Łempickiej. Większość aktorów nie do końca radzi sobie z nową sytuacją sceniczną, ciąży na nich przyzwyczajenie do niewidzialnej przestrzeni rozdzielającej scenę od widowni, czują się skrępowani bliskością publiczności, która ich rozprasza, jakby przeszkadza. Wyjątek stanowią tu dwie wielkie kreacje: Marka Walczewskiego (Gabriele d`Annunzio) i Małgorzaty Niemirskiej (Aelis Mazoyer, powiernica i była kochanka poety).
Niemirska była postacią, za którą się udałem. Losy Aelis są dość banalną opowiastką o miłości kobiety do jedynej przyjaciółki. Po jej nieoczekiwanej śmierci ekscentryczna Francuzka będzie przez całe życie poszukiwać kolejnych wcieleń tego pierwszego ideału. W willi włoskiego poety mieszka młodziutka tancerka Carlotta Barra, ona ma się stać następną zdobyczą Aelis. Przez trzy godziny Niemirska z tego dość miałkiego materiału wykreowała postać niezwykłą, pełną wewnętrznych sprzeczności, słabą i zdecydowaną, wytrwale dążącą do własnego egoistycznego celu. Otaczający ją widzowie nie są w stanie w niczym jej przeszkodzić. Ignorując ich zupełnie, jednocześnie prowadzi z nimi grę. Bliskość widza prowokuje aktorkę do nieustannych przekształceń na jego oczach: popada ona w skrajnie różne nastroje, nie pozwala niczego przewidzieć, ani przez chwilę się nudzić.
Widownia też spisuje się doskonale. Za sprawą prostego wymogu, że w czasie przedstawienia obowiązuje strój wieczorowy, większość osób przekraczając progi teatru czuje, że oto znalazła się w świątyni sztuki. Kroki to pewne, bo poparte okrągłymi sumkami wydanymi na bilety i kreacje. Ten prosty i dość szybki awans czyni z widowni nieodłączną część spektaklu, niemych aktorów widowiska. Sytuacja staje się jednak trudna, gdy przychodzi czas na zdanie egzaminu z towarzyskiej etykiety. Suto zastawione stoły - sałatkami i mięsem z ,,Holiday Inn" - trzeszczą pod naporem tłumu. Nie pomaga słowo "przepraszam", pozostaje jedynie przeciskać się jak inni. Ekskluzywne towarzystwo rozsiada się na schodach, z talerzami, wypełnionymi sałatką andaluzyjską, trzyma je na kolanach i spokojnie konsumuje,popijając czerwonym winem z kieliszka stojącego u nóg. Na koniec można by więc zadać pytanie, co bardziej ekscytuje publiczność "Tamary - Studio'": niebanalność formy teatralnej przedstawienia czy kolacja w jego przerwie?