Artykuły

Klasyka polska

Już po czwartym z dziewięciu konkursowych przedstawień można wróżyć, że jury festiwalu opolskiego będzie w nie lada kłopocie. Konfrontacje zorganizowano pokonując przemożne - przede wszystkim finansowe - trudności. Pieniędzy na nagrody udało się zebrać niewiele, a tymczasem liczba poważnych kandydatów z każdym dniem rośnie.

Festiwal inaugurowało "Wyzwolenie" w reż. Macieja Prusa. Na pustą, całkowicie odartą z dekoracji scenę, jako pierwszy wkroczył Reżyser. Przypomniał fragmenty Wielkiej Improwizacji czyniąc celowo znaczącą omyłkę: "Cierpię i KOCHAM KATUSZE". Tak zaczął się spektakl o Polsce współczesnej, Polsce kabotyńskiej pozy, w jakiej aktorzy zastygali na znak Reżysera. Polsce patriotycznego kostiumu, który - wydobyty z teatralnego kufra, przeobrażał podrzędnych komediantów w bohaterów narodowego dramatu. Polsce opanowanej przez groźnych wysłanników ciemności, co posłuszni rozkazom Geniusza, przemocą pętali jego ofiary w powolnym rytmie pantomimicznej sceny. Niepewny, chwilami zgoła naiwny Konrad (Jerzy Światłoń) w stroju współczesnego intelektualisty z determinacją dociekał Istoty swego powołania. W mozolnym wysiłku toczył walkę o wyzwolenie - świadomości jednostkowej spod dyktatu zbiorowości, świadomości zbiorowej spod dyktatu narodowych frazesów i stereotypów. Geniusza zwyciężył, ale tylko na pozór - jego pomocnicy dosięgnęli w finale Konrada, to oni byli Eryniami. Okrutne, intelektualnie przejrzyste "Wyzwolenie" jest spektaklem, wielkiej urody, dzięki pięknej, malarskiej kompozycji światła i ruchu.

Teatr Im. Jaracza z Łodzi przywiózł jeszcze drugi, świetny spektakl: "Sen srebrny Salomei" w reż. Bogdana Hussakowskiego. To nieomal kameralne przedstawienie jest niezwykle sugestywne, zmusza widza do pełnego skupienia swym surowym, starannie stylizowanym nastrojem.

Potem przyszła pora na humor. W przypadku "Opisu obyczajów staropolskich" (proza Jędrzeja Kitowicza, adaptowana i reżyserowana przez Mikołaja Grabowskiego w Teatrze STU). Był to humor rubaszny, ale raczej drapieżny niż beztroski. Groteskowy obraz fałszywej bigoterii i niepohamowanego pijaństwa czasów saskich - budowany w skąpych dekoracjach, współczesnym kostiumie, prawie wyłącznie siłą aktorskich kreacji - co i rusz budził niepokojąco aktualne skojarzenia. Rozśmieszona do łez widownia musiała przełknąć jedno z najbardziej bezwzględnych oskarżeń, jakie teatr skierował pod jej adresem ostatnimi laty.

Beztroski żart, subtelny, cyzelowany w szczegółach, smakować zatem mogła śledząc jednoaktówki Fredry ("Pan Benet", "Jestem zabójcą") z Teatru Współczesnego w Warszawie. Tchnący wdziękiem staroświeckiego bibelotu spektakl był w pierwszym rzędzie popisem aktorskiej maestrii Michnikowskiego.

Wbrew lamentom nad fatalną kondycją polskiego teatru, wbrew opiniom przeciwnym organizowaniu ogólnopolskich przeglądów - poziom artystyczny tegorocznych Konfrontacji okazuje się niespodziewanie wysoki. Czyżby renesans klasyki?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji