Artykuły

Dziękuję, obywatele

Teatr stał na czele tej rewolucji. Zorganizował ją, przygotował przeprowadził, ogłosił, sprzedał, zmarnował, skontrrewolucjonizował, spostponował, skompromitował, sprywatyzował, zdemaskował, rozliczył, zdradził, wykorzystał i uświęcił - specjalnie dla e-teatru pisze Joanna Krakowska.

W tej rewolucji od początku najważniejszy był teatr. Zanim jeszcze się zaczęła i długo potem jak się skończyła. Aż do teraz. Nie film. Nie literatura, muzyka, rzeźba. I nie architektura. Z pewnością nie. Nie galerie z obrazami. Ani sale koncertowe. W pewnym sensie także ważna była kuchnia, zważywszy różnicę między zapiekanką z pieczarkami na Rutkowskiego a omułkami nowozelandzkimi zapiekanymi z masłem czosnkowym i pietruszką w chrupiącym panco na Moliera. Ale historia opowiedziana z perspektywy kuchni kompromitowałaby rewolucję i natychmiast obnażała jej fiasko, a nie o to dziś chodzi. W każdym razie nie w od razu w pierwszym akapicie.

Opowieść o tej rewolucji - o przejściu od schyłkowego komunizmu do zaawansowanego kapitalizmu, od realnego socjalizmu do korporacyjnej demokracji - bez teatru pozbawiona byłaby prawdziwej dramaturgii: prologu, perypetii, punktów kulminacyjnych, rozpoznania... Rzecz jednak nie polega tylko na strukturze opowieści ani na przypisaniu teatrowi metaforycznych mocy czy też na korzystaniu z jego teoretycznych zdobyczy, w rodzaju performatyki, do opisywania społecznych poruszeń. Tylko na prostym uznaniu faktu, że teatr stał na czele tej rewolucji. Zorganizował ją, przygotował przeprowadził, ogłosił, sprzedał, zmarnował, skontrrewolucjonizował, spostponował, skompromitował, sprywatyzował, zdemaskował, rozliczył, zdradził, wykorzystał i uświęcił.

Zaczęło się przecież od tego, że to teatr podtrzymywał opór społeczny. Miejsca teatralne na początku lat osiemdziesiątych gromadziły niezadowolonych i podsycały antyrządowe nastroje. Nie ośmieszałabym dzisiaj recytowania "wierszyków pod pomnikami", bo "wierszyki" były ówczesnym językiem oporu, a gromadzenie się wokół nich strategią "niech nas zobaczą". Bojkot mediów w stanie wojennym także okazał się najskuteczniejszą metodą walki politycznej - nie dlatego, że coś wywalczył, ale dlatego że unaoczniał sprzeciw. Od policzenia się i unaocznienia sprzeciwu zaczyna się bowiem każda polityczna zmiana.

Nic dziwnego zatem, że ludzie teatru trafili na listy wyborcze 4 czerwca 1989. Na trudne przyczółki, jak Andrzej Łapicki w Warszawie w Śródmieściu, gdzie za przeciwnika miał Jerzego Urbana, który wówczas nie był jeszcze "enfant terrible polskiej demokracji", tylko zwykłym łajdakiem. Potem Joanna Szczepkowska powiedziała w telewizji to, czego nigdy nie powiedział Bronisław Geremek, chociaż wszyscy na to czekali. A potem aktorzy znowu wzięli odpowiedzialność za zmianę, tym razem zabiegając o społeczne poparcie dla transformacji. Przez dłuższy czas codziennie wieczorem ktoś z ludzi teatru wygłaszał w telewizji własne mini orędzie, zawsze kończące się formułą: "Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Nie stój, nie czekaj, co robić? - Pomóż!".

Tak mniej więcej przebiegała ta rewolucja, w której ludzie teatru ryzykowali naprawdę. Więzieniem? Nie, śmiesznością. Bo każde zaangażowanie jest po trosze śmieszne, każde serio można wykpić, każdy aktywizm jest przedmiotem złośliwości tych, którzy na wszelki wypadek trzymają się trochę z boku. Więc ośmieszano ich i wykpiwano na potęgę. Warto by dzisiaj przyjrzeć się tym zjadliwym komentarzom w oficjalnych mediach z czasów bojkotu, dezawuowaniu ludzi teatru na listach wyborczych, szyderstwom z egzaltacji Szczepkowskiej, prześmiewczym komentarzom do "jesteśmy wreszcie we własnym domu", żeby zrozumieć, że to był kawał niewdzięcznej roboty obarczonej ryzykiem osobistym. I nie chodziło o polityczne represje, które można potem przerobić na kombatanckie wspomnienia, ale o swoistą dyskryminację i protekcjonalizm - odmawianie aktorom prawa do bycia serio. Podejrzewam, że wielu z tych podejmujących działania społeczne w latach osiemdziesiątych i w czasie przełomu tego właśnie boleśnie doświadczyło. Nie przypadkiem też dwa tomy rozmów z ludźmi teatru o ich politycznym zaangażowaniu noszą ironiczny tytuł "Komedianci", na wszelki wypadek uprzedzający uprzedzenia. Bo ta książka przecież powinna nazywać się - "Obywatele".

Kiedy rewolucja się dokonywała, a ściślej, kiedy okazało się, że polegać ma na "braniu sprawy w swoje ręce", teatr też szukał spraw do brania, przerzucając się od wypełniania historycznych białych plam przez ostentacyjną apolityczność po komercyjne przedsięwzięcia, które miały wychodzić naprzeciw postulatom neoliberalizmu. I widać było, że się w tym wszystkim gubi, odkąd uznał lub wmówiono mu, że teraz aktor może być wreszcie aktorem, że już nie musi być obywatelem. Ewentualnie może zostać przedsiębiorcą, bo jeżeli założy prywatny teatr, w przyszłości jako przedsiębiorca będzie miał szansę zdobyć tytuł "Człowieka 25-lecia"... Teatr miał więc swój udział w wyprzedawaniu rewolucji, w jej utowarowieniu i w pogłębianiu klasowych podziałów, które powinien był przezwyciężać.

Ale też opamiętał się pierwszy i pierwszy zaczął wskazywać przestrzenie grząskie i niebezpieczne, odsłaniać, ujawniać, krytykować, prowokować do myślenia i do sprzeciwu, artykułować niezadowolenie i przekonanie, że z tą wolnością jest coś nie tak, że jest limitowana i monopolizowana, że nie każdemu oferuje jednakowe prawa obywatelskie. Budził się więc znowu obywatel w człowieku teatru i znowu mu się za to dostawało. Za mroczność, nieartystyczność, brak dykcji, beznadzieję, sztukę jeden do jednego, egotyzm, obsceniczność, publicystyczność i niedojrzałość. W pozornej aspołeczności teatru końca lat dziewięćdziesiątych mało kto widział dramatyczną społeczną diagnozę. W coraz młodszych i coraz zdolniejszych ludziach teatru mało kto widział obywateli. Na ogół byli po prostu "niedojrzali", czyli niepoważni, a może nawet głupi... Nowe rozumienie polityczności wykuwało się jednak w ich teatrze. To ten teatr pierwszy artykułował problemy i konflikty, które rewolucja przeoczyła, wyparła albo stworzyła. Poczynił epokowe odkrycie, że wolność rozgrywa się nie w sferze symbolicznej tylko materialnej, że jednym jej przybyło, a innym - ubyło. A potem posunął się jeszcze dalej - odebrał prawo do dobrego samopoczucia rewolucjonistom, czyli "architektom naszej wyobraźni" i "bohaterom polskiej transformacji". Stał się dla nich, o zgrozo, niemiły. Demaskując ich rewolucję, zaczął kreować popyt na zupełnie nową.

Teatr krytyczny odmówił więc w końcu patrzenia na rzeczywistość z perspektywy przełomu roku 1989 - który dla wielu z nas, starszych, ciągle pozostaje cudem - bo uznaje dziś tę perspektywę za anachroniczną. Zaatakował wartości przez wielu uznawane za bezdyskusyjne. Zmienił historyczną narrację. Zakwestionował stabilne tożsamości. Oburzał, drażnił, prowokował. Niewdzięcznicy, krytykanci, aroganci, chuligani zaczęli zmieniać w teatrze sposób myślenia o wielu ważnych sprawach. Moje zmienili. Nie mogę więc dzisiaj nie powiedzieć jednym i drugim, tym, którzy kiedyś ogłaszali "jesteśmy wreszcie we własnym domu...." i tym, którzy dzisiaj postanowili dowieść, że przez ostanie dwadzieścia pięć lat narobiliśmy w nim sporego bałaganu: dziękuję, obywatele.

***

Na zdjęciu: Andrzej Szczepkowski, Gustaw Holoubek, Andrzej Łapicki - posłowie I kadencji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji