Artykuły

Warszawa. Juliusz Machulski wystawia Machiavellego w IMCE

W Teatrze IMKA w niedzielę warszawska premiera spektaklu "Machia" według sztuki Juliusza Machulskiego, w reżyserii autora. Spektakl powstał w Teatrze Starym w Lublinie. Występują: Adam Ferency, Piotr Głowacki i Marta Ledwoń.

Rozmowa z Juliuszem Machulskim, reżyserem

Dorota Wyżyńska: Chciałam zacząć od pytania, co filmowiec robi w teatrze? Ale do pana ono nie pasuje. Syn Haliny i Jana Machulskich wychował się przecież w teatrze...

Juliusz Machulski: Tak, dorastałem za kulisami. A ostatnio pracuję w teatrze coraz częściej. Kilka lat temu Teatr Powszechny w Łodzi namówił mnie na pisanie sztuk. Na zamówienie Centrum Komedii przy łódzkim teatrze powstały moje: "Next-Ex" i "Matka brata mojego syna". Sztuki były tam wystawione i chyba nawet całkiem dobrze sprawdziły się w repertuarze. Trafiły też do Teatru Telewizji.

Sztukę o postaci Niccolo Machiavellego podobno zaczął pan pisać już 20 lat temu.

- To prawda, temat miałem w głowie już od dawna, może nawet od 30 lat. Wiedziałem, że Niccolo Machiavelli to postać, która nadaje się na bohatera dramatu. Wówczas nie udało mi się wymyślić formy sztuki. Szukałem jej długo. Po latach, kiedy ją wreszcie znalazłem, postanowiłem wrócić do tego tytułu. Poza tym inaczej się pisze na zamówienie, kiedy jest konkretny termin i miejsce, w którym odbędzie się premiera.

Bo sztukę zamówił u pana Teatr Stary w Lublinie.

- Jestem wdzięczny pani Karolinie Rozwód, dyrektorce Teatru Starego w Lublinie, która zaryzykowała i zamówiła sztukę teatralną u filmowca. Premiera odbyła się na początku maja w Lublinie, mieście mojego dzieciństwa. Teraz czekamy na premierę warszawską w Imce.

A wracając do pani pytania, czego filmowiec szuka w teatrze? Cóż, coraz trudniej jest zebrać środki finansowe na produkcję filmu. Czasem nawet te wydawałoby się dość duże nie są wystarczające na to, co reżyser chciałby stworzyć na ekranie, nie współgrają z wyobraźnią twórcy. Przewaga teatru nad wielką machiną filmu jest taka, że tu nie potrzeba aż takich pieniędzy. Wystarczy tekst i aktor. Oczywiście, satysfakcja, którą reżyser ma po zrobieniu filmu jest ogromna, ale w teatrze są innego rodzaju plusy, na przykład to, że spektakl można nieustająco poprawiać. Nie pożegnałem się z kinem, ale mam nadzieję, że będę teraz co jakiś czas pojawiał się też w teatrach.

Pisząc tę sztukę - 20 czy 30 lat temu - miał pan przed oczami Jerzego Stuhra.

- Byłem pod wrażeniem jego "Kontrabasisty" i próbowałem napisać nowy monodram dla Jurka. Chciałem pójść tym samym tropem. I to chyba był błąd. Wtedy zdałem sobie sprawę, że postać Machiavellego nie jest na tyle znana w Polsce, żeby się tym tematem aż tak bawić. Że trzeba tę sztukę napisać po anglosasku. Przyjąć założenie, że widz nic nie wie o bohaterze, a na pewno nie musi znać szczegółów historycznych.

Tym razem pisząc, od razu miałem przed oczami Adama Ferencego. Nieśmiało myślałem też o Piotrku Głowackim, obaj aktorzy szczęśliwie dla mnie zgodzili się zagrać w spektaklu. Pisząc lubię wiedzieć, kto wystąpi, lubię dopasowywać dialogi do aktorów. Prawdziwą satysfakcję miałem dopiero wtedy, kiedy na próbach zobaczyłem, jak oni to grają, jak ten tekst interpretują. Aktor, jeśli jest dobrze obsadzony, wie więcej o swojej postaci niż autor.

A jak reżyser Juliusz Machulski poradził sobie z autorem Juliuszem Machulskim? Byli zgodni na próbach? Po raz drugi reżyseruje pan w teatrze. Po raz pierwszy w teatrze swój własny dramat.

- Tak, byli zgodni. Pisząc tę sztukę, starałem się, żeby jej atrakcyjność była w słowach, a nie w inscenizacji. Są może dwa pomysły inscenizacyjne, z których jestem zadowolony. Ale nie starałem się robić nic na siłę. Będąc kiedyś przez rok w Nowym Jorku sporo chodziłem do teatrów i byłem zaskoczony, jak tam są oszczędne inscenizacje. Najważniejsze są: słowo i aktor, a tzw. reżyserii jest niewiele. Miałem świetnych aktorów, bardzo aktywnych, wymyślających, spotkanie z nimi było dla mnie bardzo twórcze.

Oprócz dwóch panów zobaczymy również aktorkę z Lublina Martę Ledwoń?

- Marta gra ukochaną Machiavellego. Dopisałem tę postać, bo sztuka bez kobiety zawsze jest niepełna. Wprowadzam do sztuki postać Barbery, która była śpiewaczką, aktorką, napisał dla niej sztukę "Mandragora".

W wywiadach mówił pan, że szuka w tym temacie współczesnych odniesień.

- Nie było to trudne. Makiawelizm uchodzi za wcielenie zła, a "Książę" jest uznawany za podręcznik dla tyranów. Jednak dzieło florentczyka tylko odwzorowuje sposoby prowadzenia polityki, jaką obserwował. Psychologia ludzka jest niezmienna. Nie zmieniły się nasze pasje i marzenia. Dążenia ludzi władzy też są te same. Może już nie tak łatwo drugiego człowieka zabić, ale można np. mocno zranić artykułem w tabloidzie. Mechanizmy są te same. Florencja była centrum ówczesnego świata, tak jak dziś centrum świata stanowi Nowy Jork. Dodałem też akcenty polskie. Bank Medyceuszy miał filię w Krakowie, w tym czasie w Polsce żoną Zygmunta Starego była księżniczka Mediolanu Bona Sforza. Mieliśmy silne związki z Włochami. Wydawało mi się, że skoro sztukę pisze polski autor, to takie akcenty muszą się w niej znaleźć.

Jakie były reakcje po premierze w Lublinie? Zacytuję fragment z recenzji: "To piekielnie inteligentny spektakl o piekle polityki, która wypluwa polityków i posyła ich w niebyt. Skazani na piekielną samotność, będą próbowali do niej wrócić. Na próżno. To także dojmujący obraz samotności liderów w ogóle. Życie wyciska z nich co się da, a później idą w odstawkę. To w końcu obraz współczesnej Polski, podobnie jak Florencja; rozbitej, podzielonej i słabej, w której co rusz ktoś podejmuje próby zawrócenia rzeki. Tak jak Machiavelli z Leonardem da Vinci w spektaklu".

- Dla mnie jako autora było ważne, że sztuka jest odbierana w skupieniu, w dramatycznych momentach zapada absolutna cisza. Dotarło do mnie wiele ciepłych głosów, które potwierdziły, że mój zamysł się udał. Bo chciałem stworzyć spektakl, który ma zająć widza opowieścią, ale i zaskoczyć. To się chyba udało, sądząc po reakcji widzów. Dawno nie miałem tak pozytywnego odbioru czegokolwiek, co zrobiłem.

Będą też akcenty komediowe. Reżyser "Seksmisji" nie byłby sobą, gdyby ich zabrakło?

- Oczywiście, że będą. Uważam, że nie sposób rozmawiać nawet na bardzo poważne tematy bez dozy humoru. W spektaklu znalazło się kilka elementów, naliczyłem przynajmniej sześć takich momentów, kiedy publiczność się śmieje. A zawdzięczamy to interpretacji aktorów.

"Machia" - autor, reżyser - Juliusz Machulski. Scenografia, kostiumy, światło - Justyna Łagowska. Muzyka - Piotr Selim. Występują: Adam Ferency, Piotr Głowacki, Marta Ledwoń. Prapremiera odbyła się 5 maja w Teatrze Starym w Lublinie. Warszawskie pokazy - 8 i 9 czerwca o godz. 19. w Teatrze IMKA (ul. Konopnickiej 6). Bilety 50 i 70 zł

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji