Artykuły

Eichlerówna i inni

W samym założeniu ro­li, od jej pierwszego początku, Eichlerów­na ma w sobie coś z warszawskiej oku­pacyjnej szmuglerki. Od razu w pierwszym zaśpiewie, tak przypominającym swoją into­nacją warszawskie "kocha-ana", Eichlerówna jest przede wszystkim inna fizycznie od Heleny Weigel i Idy Kamińskiej. Tamte były suche, zacięte, wypalone. Eichlerówna jest młodsza od nich, jest duża i jakby na przekór warunkom łagodniejsza. Ida Kamińska była tragiczniejsza od Heleny Weigel o wszystkie krema­toria i wszystkie obozy. Eichlerówna jest szlachetniejsza.

Mutter Courage Brechta żywi się wojną i tym, co wojna wyrzuca. Karmi się padliną. Ta wojna była dla Brechta jej wojną. Do końca nie chciała, nie mogła nic zrozumieć. Wojna ją niszczyła. Ale i ona nisz­czyła. "Mutter Courage" napisał Brecht w roku 1939. "Mutter Courage" była nie tylko tragedią, była również oskarżeniem. Dla Eichlerówny woj­na nie jest jej wojną. Ona nie żyje z wojny; ona żyje w świecie, w którym jest wojna. Wie wszystko od początku. Chce przeżyć. Razem z dziećmi. Nic więcej. Karmi się woj­ną. Tak. Ale jak żyć inaczej? Jak wykarmić dzieci? Wojna jest ponad nią. Musi przetrwać. Musi utrzymać stragan. Przeciw wojnie. I w tym Eichlerówna jest bardzo polska, bardzo warszawska. Ma za sobą gorz­ką mądrość okupacji. I wściekłą ży­wotność. Bardzo ludową. I nawet coś ze wspaniałego dowcipu warszaw­skiej ulicy.

Ale to tylko samo założenie roli, parę gestów, parę intonacji. Bo w jej grze nie ma nic z rodzajowości. Jest zawsze dystans i ściszenie. He­lena Weigel w wielkiej scenie po rozstrzelaniu syna zastygała w nie­mym krzyku otwartych ust. Eichle­równa ma martwe spojrzenie otwar­tych oczu. Znam ten. niemy wzrok z okupacji. Niemy wzrok i potem na zamknięcie aktu martwy głos, z dwiema fermatami na początku i na końcu: "Targowałam się za długo". Gra Eichlerówny coraz jest oszczędniejsza i surowsza. Jak gdy­by cała powoli tężeje, jak gdyby zamierała od środka. Aż nagle, kie­dy powraca kucharz ta gruba baba zmienia się na dwie, trzy, cztery minuty w młodziutką, rozjaśnioną dziewczynę , piękną, niewiarygod­nie piękną. Nic niemal nie zmieniła w charakteryzacji, dalej jest ta sa­ma i jest inna. To jest aktorstwo największe.

Obok Eichlerówny dwie tylko po­stacie z tego przedstawienia grały sztukę Brechta. Jakby je Eichlerów­na zaraziła. Grały naprawdę z nią razem. Joanna Walterówna poszła za wspaniałym wzorem Angeliki Hurwicz. Była nawet do niej fizycznie podobna, może tylko bardziej sło­wiańska, bardziej liryczna. To bar­dzo piękna rola. Kazimierz Wichniarz jako kapelan ustrzegł się po­za pierwszą sceną rodzajowości, umiał zachować dystans, ocalić wieloznaczność postaci. Dwie ostatnie sceny miał znakomite. Cała reszta, niemal bez wyjątków, była żenują­ca.

"Mutter Courage" jest nie tylko naj­bardziej niewątpliwym arcydziełem Brechta. Spektakl w Berliner Ensemble przeszedł do historii teatru. Istnieje jako wzór i jako miara. I dlatego nie wolno mówić, że jak na Teatr Narodowy przedstawienie to nie było jeszcze najgorsze. Nie ma żadnego powodu, aby w warszaw­skim teatrze reprezentacyjnym spek­takl miał dziury, które nawet na scenie prowincjonalnej można by z trudem wybaczyć. Jak w Berliner Ensemble był na scenie wóz i kręcił się talerz obrotowy. Ale przedsta­wienie miało się tak do swego wzo­ru, jak wiersz, w którym zostały co prawda rymy i nawet sens, ale zmieniono porządek słów, dopisano parę banałów i zniszczono rytm. Ty­le, ze dalej wóz się kręci. Z epic­kości zostało tylko jedno, że przed­stawienie ciągnęło się jak trzydzie­stoletnia wojna. Sceny, w których nie ma Eichlerówny, zamieniały się w płaską i krzykliwą farsę, gdzie różne osoby za wszelką cenę chcia­ły się wygrać. Nawet Szalawski był chwilami nieznośny, rodzajowy i wulgarny. Reżyser niemiecki uciekł podobno po tygodniu. Nie dziwię mu się.

Największym skandalem były son­gi. Są one zawsze u Brechta komen­tarzem, odbiciem, świadomym dyso­nansem, drugim planem. W war­szawskim przedstawieniu były śpie­wane pełnym głosem, jak w złej operetce, "przeżywane" jak w dru­gorzędnym kabarecie, nawet raz odtańczone jak w amatorskim wy­stępie. Przełożył songi niegdyś razem z całością tekstu Lec; parę songów w ostatnich miesiącach przełożył Broniewski. W warszawskim spek­taklu z songów Brechta dwie panie ułożyły piosenka, które nawet w Sy­renie uszły by z trudem. Jedną z tych pań jest Walterówna. Nic nie ryzykowała. Grała w przedstawie­niu rolę niemej. Nie dziwię się Sawanowi. Chociaż on także odegraj w tym spektaklu rolę niemego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji