Artykuły

Ucieczka z życia

"Psie krwie! Będziecie czy nie będziecie grać!" - to podpity Czepiec wrzeszczy na nieistniejących muzykantów... Szuka zaczepki. Pewnie chętnie by kogoś pobił... Ale jego zachowanie to nie tylko pijacka zgrywa. Zdradza ono także poczucie wyobcowania społecznego, może upokorzenie i niepewność. Chyba nie bez powodu ta właśnie scena otwiera I akt Wesela, wyreżyserowanego dla Teatru Wybrzeże przez Rudolfa Zioło. Czepiec, świetnie zagrany przez Michała Kowalskiego, łączący w sobie śmieszność z agresją, sentymentalizm z nienawiścią, nie jest wprawdzie postacią pierwszoplanową, ale jego zachowanie może najbardziej wyraziście (często w sposób przerysowany, karykaturalny) odzwierciedla polskość skarłowaciałą, marginalizowaną, wstydliwą, a jednak bardzo krzykliwą. To przecież w naturze Czepca religijne uniesienia i "duma narodowa" istnieją tuż obok zaciekłego antysemityzmu. To Czepiec nuci papieską Barkę, co zupełnie nie przeszkadza mu chwalić się, jak to "hukną w pysk" Żyda. To on przekonuje, że "ludzie chcom się rwać", argumentując: .,(...) co mówiła Panna święta, jako w nas jest wielgo moc", a jednocześnie grozi Gospodarzowi (granemu przez Grzegorza Gzyla): "jeżli nie pójdziecie z nami, / to my na was - i z kosami!"...

Zioło zdaje się pytać o naturę narodowego czynu, o istnienie tego. co zwykło się określać narodowym duchem, o charakter polskiej religijności. Te pytania nabierają nowego znaczenia w roku śmierci Jana Pawła II i dwudziestej piątej rocznicy powstania "Solidarności". I chyba nie sposób czytać tego spektaklu bez historycznej pamięci. Charakterystyczne, że właśnie podczas pierwszej pielgrzymki papieża do ojczyzny w 1979 roku Polacy wypisali na transparencie słowa modlitwy Konrada z Wyzwolenia: "Jest tyle sił w narodzie, jest tyle mnogo ludzi, / Niechże w nie duch twój wstąpi i śpiące niech pobudzi". Czy "Duch zstąpił" i "odmienił oblicze tej ziemi"? Czy Wesele przestało być aktualne? Owszem, nie da się już czytać tego dramatu jako utworu o niezdolności Polaków do czynu narodowowyzwoleńczego. Chyba że nie będzie się miało na myśli czynu zbrojnego, ale czyn duchowy, którego wagę podkreślał Wyspiański w Wyzwoleniu: "Wyzwolin ten doczeka dnia, kto własną wolą wyzwolony". W gdańskim Weselu pada pytanie o kształt odzyskanej wolności. Jak ironiczny komentarz do niej pobrzmiewa tu fragment piosenki: "Mój jest ten kawałek podłogi, nie mówcie mi więc, co mam robić". Spektakl Rudolfa Zioły wchodzi w dialog ze współczesną rzeczywistością. Nawet jeśli reżyser nie rezygnuje ze starych rekwizytów, jakimi są kosy, dąży do zaakcentowania tego, co odnosi się do naszej zbiorowej świadomości czy raczej nieświadomości, naszych lęków, nadziei, pamięci...

W przedstawieniu Teatru Wybrzeże nie ma bronowickiej chaty, w której tradycję i historię podkreślały wiszące na ścianach obrazy: dwa wizerunki Matki Boskiej, Wernyhora, litografia Racławic... Autor scenografii. Paweł Wodziński, wprowadza nas w przestrzeń pozbawioną pamięci, kultu, tradycji. Trudno by ją nazwać "centrum polszczyzny". A jednak to miejsce, przypominające remizę strażacką, może najlepiej wyraża naszą duchową kondycję. Puste ściany, w głębi długi stół (ale bynajmniej nie suto zastawiony), po lewej porzucone instrumenty, stolik z warstwą płaszczy, pod nim prezenty: krzesła w nieładzie... Prowizorka, tandeta, bylejakość. Zabawa weselna może i odbywa się gdzieś w drugim pomieszczeniu, ale do nas czasem tylko dochodzą dźwięki dość dziwnej, nie weselnej wcale muzyki. Żadnych krakowskich strojów, żadnych oberków czy krakowiaków... Atmosfera jest dość senna, ale nie poetycka. Nie będą nas tu uwodzić żadne malarskie i muzyczne nierzeczywistości... Tu "rzeczywistość skrzeczy". Tu nie ma weselnego zamieszania, tego pośpiechu, zdyszanych, przerywanych dialogów, przekrzykiwania się. Aktorzy "wychodzą z rytmu", łamią ustalone akcenty, przez co wypowiadane przez nich słowa, nawet te dobrze nam znane (czasem mocno zużyte), nabierają nowego sensu. Zamiast tonu serio pojawia się ironia. Ale nie znaczy to, że sami bohaterowie dramatu potrafią lepiej siebie usłyszeć, zrozumieć. Pusta niemal przestrzeń jest raczej przestrzenią obcości aniżeli dialogu-spotkania. Postacie często siadają od siebie daleko, nie patrzą sobie wzajemnie w oczy, atakują się albo przymuszają do rozmowy. Pełni napięcia, uprzedzeń, wrogości...

Akt I sztuki jest właśnie dramatem obcości, będącej jednak nie tylko pochodną bariery społecznej (rozmowa Kliminy, w którą wciela się Milena Lisiecka, z Radczynią, zagraną przez Alinę Lipnicką) czy różnicy poglądów (dialog Gospodarza z Dziennikarzem). Obcym w tej sztuce jest zresztą nie tylko Żyd (Ryszard Ronczewski), który zjawia się na weselu jakby wywołany zza grobu, potrzebny jedynie do tego, by go obciążyć winą za rozpicie i ubóstwo polskiego narodu, niewygodny, gdy wytyka Panu Młodemu (Dariusz Szymaniak), że się "narodowo bałamuci", że pod płaszczykiem otwartości wobec Żydów ukrywa głębokie do nich obrzydzenie. Obcym jest zajęty kontrolowaniem cudzej moralności Ksiądz (Rafał Kronenberg), choć próbuje być blisko swych owieczek, gotów jednocześnie porozumieć się z Żydem (w sprawie długu), nie sprzeciwiając się jednakże antyżydowskiej postawie Czepca. Obcy są sobie młodzi. Poeta (Piotr Jankowski) i Maryna (Tamara Arciuch-Szyc) nie umieją być wobec siebie szczerzy. Niepewność ukrywają za drwiną i uwodzą się grami słownymi. Rachela (przejmująca Magdalena Boć) zachowuje się jak porzucona przez Pana Młodego dziewczyna. Rozgoryczona, skrzywdzona, z pretensją w głosie. Zgorzkniała, w czarnej sukni, jest jak ćma nocna, która na oślep leci ku niszczącemu ją światłu. Panna Młoda (Małgorzata Oracz), naiwna i zapatrzona w męża. jest dlań lalką, przedmiotem, który posiada i którym się bawi. Między Marysią (Katarzyna Kaźmierczak) i Wojtkiem (Maciej Konopiński) staje Widmo (Maciej Brzoska). dawny narzeczony dziewczyny, który wciąż panuje nad jej emocjami i wciąga ją w sferę wyimaginowanej rozkoszy. Obcość naznacza wszystkie relacje, także te rodzinne, ukazane w II akcie sztuki (pełna pretensji i żalów scena między granym przez Adama Kazimierza Trele Ojcem, Panną Młodą i jej siostrą). Więzi rodzinne ograniczają się zresztą przeważnie do tego. że trzeźwe żony spełniają swój małżeński obowiązek położenia do łóżek pijanych mężów...

"Wesele" Rudolfa Zioły nie opowiada jednak wyłącznie o obcości i braku międzyludzkich więzi. W drugiej część przedstawienia dominuje problem tożsamości, tej indywidualnej i tej zbiorowej. Przestrzeń zostaje poszerzona przez usunięcie ścian. Widzimy nagą konstrukcję, białe kafle, jak w publicznych ubikacjach czy łaźniach, odsłonięte zaplecze z jakimiś skrzynkami, gdzie dogorywa impreza. Światło jest słabe, mdłe, ale nie buduje nastroju tajemniczości. Czy to ukazują się zakamarki chorej, zapijaczonej duszy? "Raz w raz dusza się odsłania"...

O tej duszy czy Duchu, co "się w każdym poniewiera", wiele się w dramacie mówi. W przedstawieniu Rudolfa Zioły sfera ducha (Duchów, Dziadów?) ukazana będzie w sposób niejednoznaczny. Ujawni się swoiste przekleństwo Ducha... I nie chodzi tu jedynie o "przeklętego" Hetmana (Krzysztof Matuszewski), prześladującego Pana Młodego i Upiora (Maciej Szemiel), który ukazuje się Dziadowi (Ryszard Jasiński). Te zmory przeszłości, przypominające o popełnionych zbrodniach: zdradzie i braterskim mordzie, choć dręczą, bronią w gruncie rzeczy pamięci o popełnionym złu, którego nie można się wyprzeć, za które trzeba wziąć odpowiedzialność. Reżyser pokazuje, że współczesny Branicki może być wysoko postawionym urzędnikiem państwowym, który gardzi Polską i gotów jest ją sprzedać (aluzja do sceny balu u Senatora z Dziadów w reżyserii Swinarskiego), a w dzisiejszym Szeli, co "w orderach chodzi", można rozpoznać kata czasów komunizmu.

Swe ciemne, przeklęte oblicze odsłania w przedstawieniu także nieskazitelny-jak by się wydawało - Rycerz Czarny (Arkadiusz Brykalski), ukazujący się Poecie w postaci powstańca warszawskiego, i prorok Wernyhora (Florian Staniewski), który zjawia się przed Gospodarzem w mundurze żołnierza kampanii wrześniowej. Do czego wzywają te postacie? Do wolności? Do zwycięstwa?

Poeta już w rozmowie z Panem Młodym i Gospodarzem zdradzał swą fascynację postacią dawnego bohatera, rycerza, polskiego świętego... W jego wyobrażeniach siła i wielkość łączyły się ze śmiercią, krwawą ofiarą. Rycerz Czarny także woła, by wytężać ducha, ale czy przypomina o wspaniałych zwycięstwach Polaków? Czy powstaniec jest symbolem duchowej wielkości i bohaterstwa pokolenia Kolumbów? Dlaczego jednak widmo ujawnia cechy wampiryczne: "Krwi. krwi pragnę, / krwawe żniwo!"? Staje dumnie na stole i odgrywa własną śmierć od karabinowej salwy... Słychać kilkakrotnie gwałtownie urwany fragment utworu Baczyńskiego Z lasu, śpiewany przez Ewę Demarczyk: "Las nocą rośnie. Otchłań otwiera / usta ogromne, chłonie i ssie. (...) / Przeszli, przepadli, dym tylko dusi / i krzyk wysoki we mgle, we mgle"... Obraz powstańczej śmierci uwodzi Poetę, ale zdaje się także ujawniać ciemną motywację walki, groźną fascynację romantyczną ideą ofiarnictwa i zemsty zarazem. W końcu wskazuje na spustoszenia duchowe, jakie powoduje wojna. Bo nie bohaterstwo i wielkość malują się na twarzy powstańca. "Patrz mi w twarz" - krzyczy do Poety. ale jego twarz jest martwa, trupia. Przerażony Poeta woła: "Duch twój zimny, duch grobowy..." "Za przyłbicą pustość, proch: / w oczach twoich czarny loch, /za przyłbicą Noc; (...) /Śmierć------Noc!" Nie wiemy, co Poeta zrobi ze swoją pamięcią. Jego postawa wobec rzeczywistości do końca pozostaje niejasna...

Wernyhora, podobnie jak Rycerz Czarny i Widmo (ubrane - chyba bez głębszego uzasadnienia - w obozowy pasiak), przybywa z czasów II wojny światowej. Pozostawienie postaci żołnierza polskiego imienia ukraińskiego wieszcza może niepotrzebnie zaciemnia i tak już niejednoznaczny cel jego misji. Jako dawny rzecznik ugody polsko-ukraińskiej przywoływać może obraz pomarańczowej rewolucji, podczas której nastąpiło przynajmniej częściowe przełamanie wzajemnej niechęci i uprzedzeń Polaków i Ukraińców, ale w mundurze żołnierza polskiego nie może nie budzić pamięci o zaciekłych wojnach między naszymi narodami. W przedstawieniu nic jednak nie wskazuje na to, że pojawienie się Wernyhory ma się odnosić do stosunków polsko-ukraińskich. Czemu więc służy? Wernyhora każe Gospodarzowi "zgromadzić lud przed kościołem". Ale jaki ma być cel tego zgromadzenia? Religijno-narodowy zryw? "Jutro: wielką tajemnicą." Nie można nie wiedzieć, że tajemnica i cud to narzędzia, które służą "autorytetom" do manipulowania tłumem. W wojskowym plecaku, który Wernyhora przekazuje Gospodarzowi, ma znajdować się złoty róg. Nawet jeśli go tam nie ma, tkwi on w naszej wyobraźni, oznacza wezwanie... Ale wezwanie do czego? I co kryje w sobie dość niejasna obietnica żołnierza? Konieczność biernego oczekiwania na jakiś autorytet, na kogoś, kto przybędzie, by poprowadzić zgromadzonych?

"U schyłku tego wieku potrzeba "wielkiego czynu i wielkiego dzieła, o którym pisał kiedyś Wyspiański" - mówił w 1997 roku w Legnicy Jan Paweł II. Kiedy w "Weselu" padają słowa o "polskim świętym", cudzie i tajemnicy, narzucać się może obraz papieża czy też innego "Króla-Ducha" Piłsudskiego. Wyspiański musiał mieć świadomość polskiego przywiązania do wielkich postaci, naszej skłonności do uniesień i pięknych gestów. Tej polskiej gotowości do czynu, który może wcale nie prowadzić ku wolności, ale oznaczać zatracenie własnej woli, poddanie się zbiorowej halucynacji, pokłonienie się byle komu...

Gospodarz przynosi buty wojskowe i traktuje je jak odgrzebane relikwie. Każe pijanemu Jaśkowi zwoływać ludzi. Krzyczy na żonę (w roli Gospodyni Marzena Nieczuja-Urbańska). która próbuje powściągać mężowskie zapędy. Jego egzaltacja zlewa się z pijackim bredzeniem Nosa (Cezary Rybinski), ale nie trwa długo, bo Gospodarz zasypia. Śpiącego budzi pijany Czepiec z kosą w ręku. Pojawiają się także inni "gotowi". "Trzeba się do czego brać". Kosy nie mają już jednak nic wspólnego z racławickim mitem, nie są symbolem walki kościuszkowskiej o wolną Polskę. Zdają się być zwykłym narzędziem agresji, służącym wyładowaniu frustracji. Żałosna ta szopka... i niebezpieczna.

Można się zastanawiać, czy nie słuszna staje się ocena społeczeństwa, dokonana przez Dziennikarza (Igor Michalski). którego drażni "narodowa scena"? W rozmowie ze Stańczykiem (Cezary Rybiński) podaje w wątpliwość zdolność Polaków do solidarności, a ich religijność uznaje za przejaw sentymentalizmu i sprowadza do pustego rytuału. Stańczyk daje mu pióro (już nie kaduceusz) i z ironią nakazuje, by za jego pomocą wlewał w naród poczucie beznadziejności, truł serce obrazem klęski... Scena końcowa sztuki zdaje się potwierdzać gorzką, pesymistyczną diagnozę Dziennikarza. Tu znów mówi się o Duchu, słyszy się bicie dzwonu, wygląda się świtu. I nie ma nic prócz tego zapatrzenia, urzeczenia... Świadomość bohaterów, która mogłaby doprowadzić do ich wewnętrznej przemiany. zostaje jak gdyby wyłączona. Stan wysokich emocji wspólnotowych szybko gaśnie i wszyscy pogrążają się w automatyzmie istnienia... Wszyscy, oprócz Poety. Tylko on pozostaje na zewnątrz tłumu, siedzi na proscenium, przyjmuje punkt widzenia publiczności. Przygląda się scenie, paląc papierosa. Jak reżyser? A może to rzeczywiście "jego dramat"? Na słowa Czepca: "że w nas dnieje, dusa świci...", reaguje osobliwie: "Co on mówi? A to dziwne, / bo mi się to dziś marzyło: / jako dramat, jako sen". Czy sam ulega majakom wyobraźni, czy tyl-

ko podsyca podniecenie innych? Zdaje się zachowywać świadomość i jasno rozpoznawać sytuację, kiedy w akcie I wypowiada znaczące słowa: "My jesteśmy jak przeklęci. / Że nas mara. dziwo nęci. / Wytwór tęsknej wyobraźni / Serce bierze, zmysły drażni: / Że nam oczy zaszły mgłami. / Pieścimy się jego snami". Ale nie jesteśmy pewni, czy Poeta nie przybrał kolejnej pozy. czy się nie bawi z nudów... Czy nie prościej jest mu "układać dramat" niż żyć. Jak mówił Pan Młody, "miło snami uciec z życia"...

Zastanawiające jest zachowanie Poety pod koniec sztuki, kiedy przejmuje rolę Chochoła. Sam Chochoł bowiem nie pojawia się na weselu. Reżyser nie wprowadza go na scenę ani jako aktora, ani jako rekwizytu. Istnieje jedynie w sferze wyobraźni i w I akcie sztuki jest raczej przeganiany aniżeli przywoływany. "Cha!" weselników. wykrzykiwane podczas biegu, brzmi trochę jak zaklinanie nieznanego. W II akcie zdaje się także załamywać związana z Chochołem symbolika odrodzenia. "Ktoś wyrwał krzew różany" - stwierdza Poeta. A skoro tak. to nic się na wiosnę nie odrodzi. Chochoł nie ma czego ochraniać. Staje się zbędny. Dlatego to Poeta każe przybyłemu Jaśkowi powyjmować zgromadzonym kosy z rąk i pozakładać ręce - do tańca... Jasiek, choć przecież, tak jak Poeta, znajduje się poza kręgiem, w rzeczywistości automatycznie wykonuje "reżyserskie" polecenia i działa - jak pozostali - w zamroczeniu. Słychać smętną muzykę. "Stary niedźwiedź mocno śpi..." Jedni siedzą na krzesłach, inni stoją. Wykonują automatyczne ruchy, jak nakręcane lalki. Kobiety, przywołane do porządku, obierają ziemniaki, robią na drutach. Jasiek rozpacza, bo zgubił złoty róg...

Gdańskie "Wesele" nie upraszcza złożonej symboliki utworu, nie dokonuje też jego nachalnej aktualizacji, choć brzmi naprawdę współcześnie. Pozostawia nas z pytaniami o nasze "ucieczki z życia". o język, jakim mówimy (o wzniosłe hasła, które może bezmyślnie powtarzamy), o sens odwoływania się do rozmaitych mitów i symboli narodowych... Nie zwalnia nas z myślenia o polskiej tożsamości, budowanej nierzadko na nienawiści do obcych, wszystkich tych, "co nie chcą z nami". Nie pozwala nam rozsiąść się w naszej wątpliwej wolności. Nie pozwala zasnąć i śnić naszych polskich snów o nagłym, cudownym wyzwoleniu. "Wyzwolin ten doczeka dnia, kto własną wolą wyzwolony"...

Na zdjęciu: Małgorzata Oracz (Panna Młoda) i Dariusz Szymaniak (Pan Młody).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji