Artykuły

Częstochowa. Po śmierci Marka Perepeczki

Ciało Marka Perepeczki skremowano 18 listopada na cmentarzu komunalnym w Częstochowie. Termin pogrzebu, który ma się odbyć na warszawskich Powązkach, nie jest jeszcze znany.

- Serdeczny, miły, dobry. Bardzo towarzyski - tak wspominają Marka Perepeczkę ci, co Go poznali. - Ale gdzieś w środku bardzo samotny. - I tak właśnie zmarł, w samotności - dodaje Tadeusz Bajda, przyjaciel aktora, współwłaściciel firmy budowlanej. - Chociaż nikt nie może uwierzyć, że odszedł na zawsze.

- Chętnie przychodził do mojej pracowni - mówi malarz Tomasz Sętowski. - Siadał przy kominku z kubkiem herbaty i gadał (a Jego zainteresowania i wiedza powodowały, że miał o czym mówić). Poza tym robił to z wielkim wdziękiem, wplatając dygresje, anegdotki... Albo pojawiał się z pętem kiełbasy, opiekał ją nad ogniem i karmił nas wszystkich.

Jedzenie było jedną z tych rzeczy, które lubił robić. Szczególnie upodobał sobie kuchnię Sabiny Lonty. - Często wpadał niezapowiedziany - wspomina malarka. - Mówił, że uwielbia patrzeć, jak gotuję. Kochał zapachy wydobywające się z kuchni, dla Niego były symbolem prawdziwego domu. I kochał zupy - barszcze, zalewajkę, rosół. Zawsze tylko mówił: "Oj, za dużo mi nakładasz"... Za dużo, ale jakoś zawsze wszystko znikało.

- Kiedyś Marek przyszedł do pracowni. Miał na sobie bardzo fajną kolorowa koszulę. Powiedziałem Mu, że jest super - wspomina Tomasz Sętowski. - Na drugi dzień przyszedł ponownie i wręczył mi tę koszulę w prezencie. Bez okazji, po prostu dlatego, że mi się podobała.

Prawdziwą przyjemność sprawiało mu sprawianie przyjemności innym. - Upominki od Marka zawsze były przemyślane i z klasą - opowiada Sabina Lonty. - Kiedyś postanowił, że każdego roku będzie mi wręczał filiżankę z angielskiej porcelany, ze spodeczkiem. I tak zrobił. Mam cztery takie komplety, każdy inny.

- Za wszystko był bardzo wdzięczny - dodaje Marek Adamusiński, plastyk jubiler. - Odnawiałem mu jakąś rodzinną biżuterię. Był tak zadowolony z mojej pracy, że dał mi w prezencie elegancki zegarek. Bardzo go lubię i przez cały czas noszę. A teraz jest on dla mnie dodatkową pamiątką.

Książki były jego kolejną pasją. Podobnie - muzyka. Średnio trzy razy w tygodniu odwiedzał częstochowski Empik. - Nasz najlepszy klient - wspomina Sławomir Burszewski, szef działu książki w salonie. - Wiedział, czego szuka. Wchodził, przeglądał interesujące go rzeczy i kupował. Tyle u nas każdego tygodnia zostawiał pieniędzy, że miał już stałą zniżkę. Można powiedzieć, że był naszą maskotką: kiedy ludzie idący Alejami dostrzegli Go przez okno, natychmiast wchodzili i prosili o autografy (czasami przy okazji coś kupili). Nie pamiętam, żeby był kiedyś niemiły czy zirytowany tą sytuacją. Nie było w nim żadnej zarozumiałości. Nasze kasjerki Go uwielbiały: miał doskonałą pamięć i kiedy spotykał je na ulicy, pierwszy się witał - jowialnie, po imieniu. Jak można było nie być z tego dumnym?

- Bardzo Go lubiłam - nie tylko jako klienta, ale jako człowieka, który ma wielki dystans do siebie - dodaje dyrektorka częstochowskiego Empiku Beata Prażmowska. - Kiedyś było już bardzo zimno, a On przyszedł do nas w sandałach. Spojrzałam przerażona, a On zaraz wyjaśnił: - No co, spieszyło mi się, mieszkanie remontuję... Ale najbardziej mnie rozbawił, kiedy na jakimś wieczorze Andrzeja Kalinina miał robić choreografię. Nie wierzyłam własnym oczom, gdy zobaczyłam przebranego Go w kostium łabędzia.

Marek Perepeczko zawsze przekonywał pracowników Empiku, że kto jak kto, ale on powinien mieć kartę stałego klienta ze zdjęciem. - W naszej sieci nie ma takich kart - kiwa głową Beata Prażmowska. - Już zaczęłam się zastanawiać, czy nie można by Mu było takiej wyrobić i dać w prezencie. I nie zdążyłam...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji