Artykuły

Głucha Dolna

Organizatorzy sceny płockiej nieuchronnie zmierzają do sytuacji, w której analizę sezonu będziemy opierać na dwóch, może trzech spektaklach premierowych z uzupełnieniem zespołów gościnnych o różnym charakterze i poziomie artystycznym - pisze Jarosław Wanecki w Gazecie Wyborczej - Płock.

Wystarczy powiedzieć, że od września do czerwca płocki afisz wzbogacił się zaledwie o pięć tytułów, w tym jeden należy potraktować jako wznowienie po poprawkach.

Z niewiadomych przyczyn teatr płocki zaprzestał produkcji nowych bajek czy szerzej - spektakli dla młodszego widza, które obok fars ratują średnią frekwencję. Nawet najbardziej udany lifting, odmłodzenie postaci, zmiana akcentów, poprawki w dekoracji i kostiumach, tak jak w przypadku "Ani z Zielonego Wzgórza", nie jest propozycją przyciągającą bywalców.

Szczęśliwie nie zawiódł zaprzyjaźniony reżyser Karol Suszka i młode aktorki, ale warto byłoby wyrwać się ze stereotypu, wszak "Ania..." - samograj - jest jednocześnie inscenizowana w kilku polskich teatrach.

Na sylwestra i Nowy Rok, tradycyjnie już, i nie twierdzę, że to zła tradycja, dostaliśmy zaproszenie na farsę. W tym roku wypadło na realizację i gościnny występ Jerzego Bończaka, który przygotował "Chwilę nieuwagi" angielskiego pisarza i dramaturga Iana Ogilvy, czyli tekst bardzo słaby. Teksty bardzo słabe w farsach zdarzają się nam coraz częściej, bo ileż razy można opowiedzieć to samo w inny sposób? Apartament zamieniono na piwnicę, dodano trochę diabelskich sztuczek oraz wątpliwej jakości akcent rosyjskiego gangstera. Raczej chałtura niż spektakl repertuarowy. Jeśli trzeba byłoby kogoś pochwalić, to epizod Mariusza Pogonowskiego w roli policjanta, a poza tym standard, tyle tylko że z każdą farsą publiczności coraz mniej do śmiechu.

Tymczasem zapraszane na gościnne występy produkcje komercyjne ("Dziwna para") oraz nowe farsy w Teatrze Współczesnym czy na 6. Piętrze dają się nadal oglądać, mimo że warstwa treści jest podobna do prezentowanej przez naszych artystów. Sekret tkwi jednak w doskonałym aktorstwie starych wyjadaczy i telewizyjnych ulubieńców, bawiących się jednocześnie swoją grą i reagujących nieomylnie na fluidy płynące z widowni. W rodzimej scenerii Grażyna Zielińska nie radzi sobie z takim ciężarem.

Największym eksportowym hitem sezonu mogło być "Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna" [na zdjęciu] Ivo Bresana. Spektakl dyplomowy Grzegorza Reszki (reżyseria) i Tomasza Walesiaka (scenografia) podbija młodą widownię. Świetny, ponadczasowy problem i tekst - trudno zepsuć. Im dłużej zastanawiam się nad realizacją, także po szerokiej dyskusji w Płockim Towarzystwie Przyjaciół Teatru i z lokalnymi recenzentami, tym bardziej skłaniam się do pozytywnej oceny przedsięwzięcia. Ale tak strasznie mi żal niewykorzystanej szansy debiutu idealnego. Kardynalne błędy reżyserskie polegały głównie na złej obsadzie.

Tu nie bez winy jest dyrektor Marek Mokrowiecki, który uległ wizji głównego bohatera Mate Bukary granego przez Dorotę Cempurę. Zabieg ten jest zupełnie niezrozumiały, a wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Każdy, kto choć trochę zna możliwości naszych aktorów, powinien dać pierwszy egzemplarz Markowi Walczakowi. Podobnie odwrócona rola Simuriny w wykonaniu Hanny Chojnackiej, zamiast choćby Piotra Bały, zaprzepaszcza ogromny ładunek tragikomizmu postaci. Cudowanie z dobrą sztuką jedynie kreatorom scenicznym wychodzi na zdrowie, i to też nie zawsze.

Całość jednak jest do obrony, dzięki Walczakowi, tradycyjnie już Katarzynie Anzorge, poprawnym Kindze Suchan i Szymonowi Cempurze oraz odnalezionemu po innej realizacji "Hamleta" - Sebastianowi Rysiowi. Na plus jest gra całego zespołu, który dobrze czuje przesłanie, mimo że reżyser wbrew własnym słowom nie zaakcentował żadnego współczesnego odniesienia, hołdując uniwersalizmowi.

"Pierwsza młodość" Christiana Giudicelliego w reżyserii Marka Mokrowieckiego to komediowa przypowieść dla seniorów, jak w programie do spektaklu napisał Bohdan Urbankowski. Ciekawa, prosta, a jednocześnie mobilna i czytelna scenografia Doroty Cempury przenosi nas wraz głównymi bohaterkami z miejsca na miejsce, w podróż życia. Grażyna Zielińska i Hanna Zientara nie zawsze czuły się dobrze w swoich rolach, nie zawsze potrafiły zagrać sam na sam ze sobą i z publicznością, nie stworzyły klimatu. I tylko tyle pamiętam, a szkoda, bo spodziewałem się w wykonaniu laureatek Srebrnych Masek z lat minionych kreacji wartych kolejnych nominacji.

Na tle opowieści o seniorach trzeba wspomnieć spektakl Uniwersytetu Trzeciego Wieku "Wszystko o kobietach" Gavrana w realizacji Henryka Jóźwiaka, wystawiony w SDK. Jestem pod nieustannym wrażeniem odwagi scenicznej bodajże ośmiu aktorek amatorek.

Wiele ciekawych scen, dowcip sytuacyjny, genialne przebieranki, zmienność nastrojów dają bardzo dobre wrażenie i nie pozostawiają złudzeń, że na takie inicjatywy powinny znajdować się pieniądze. W przyszłości radzę jednak nie wykorzystywać wszystkich pomysłów w jednym spektaklu. Lepiej grać odrobinę krócej, niż brnąć w socjotechnikę zachwyconej z racji powinowactwa widowni. Podczas zewnętrznych wystawień może się to okazać zbyt ryzykowne.

"Proces" Franza Kafki z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru zakończył już w marcu premierowe propozycje sezonu. Cieszy mnie ten spektakl i ambicja Marka Mokrowieckiego. Marian Fiszer dał dobrą scenografię, a zespół aktorski przechodzący pomiędzy mobilnymi drzwiami obronił tekst, podając go w sposób zrozumiały. Nie było fajerwerków, ale był teatr, w którym - mimo krytyki wielu osób - po raz kolejny swoją pozycję obronił Jacek Mąka.

I znów dygresja. Do Płocka przyjechały z Gorzowa Wielkopolskiego "Akt bez słów - Komedia - Ostatnia taśma Krappa - Oddech" w reżyserii Krzysztofa Prusa według Samuela Becketta z udziałem znanego powszechnie Romana Kłosowskiego.

Z zadowoleniem stwierdzam, że w tej konkurencji ubiegłoroczny, zaprzepaszczony przez nasz teatr spektakl Bogusława Piotra Jędrzejczaka z Jackiem Mąką w roli Krappa to majstersztyk i aktorstwo wybitne. Nie popisali się również gościnnie finansowani przez województwo mazowieckie Olgierd Łukaszewicz i Henryk Talar w prezentowanym w Muzeum Diecezjalnym dyskursie o Chopinie pod nic niemówiącym tytułem "Obłoczni".

Aktorzy sceny narodowej nie powinni czytać, improwizować i pozwalać sobie na udział w kiepskim przedsięwzięciu. "Obłocznych" broniła jedynie muzyka i zagubiona publiczność, która po raz kolejny podniosła się z miejsc nie za to, co widziała tu i teraz, a raczej za to, co podziwiała tam i ów.

Na koniec pytam, dlaczego umarła Scena Dramatu Współczesnego w Piekiełku? Inne pytania zadałem w poprzednich latach i większość pozostała bez odpowiedzi. Przyjaciele teatru wpadli w trans tańca, jak bohaterowie w ostatniej ze scen we wsi Głucha Dolna, pod dyktando Bukary. Światło gaśnie...

Przypominam uparcie (a ten akapit przepisałem z roku poprzedniego), że w wakacje w wielu miejscach Polski kurtyna nie opada, a aktorzy grają farsy i dramaty - repertuarowo, okazjonalnie i festiwalowo. Warto zaplanować jeden wieczór dla porównania. Wszak już od września zaczyna się 202. teatralny sezon w naszym mieście.

* lekarz, prezes Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji