Artykuły

Śpiewak uczy się przez całe życie

- Wcześnie zrozumiałem, że mój zawód jest międzynarodowy. Ważne jest znaleźć odpowiedni teatr, gdzie stworzone będą dobre warunki dla rozwoju młodego śpiewaka - rozmowa z PIOTREM BECZAŁĄ.

Występował na najważniejszych scenach operowych świata: Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Covent Garden w Londynie, San Francisco Opera, w Hamburgu, Berlinie, Frankfurcie nad Menem, Monachium, mediolańskiej La Scali, na scenach Amsterdamu, Brukseli, Paryża, Wiednia, Genewy, Bolonii i Aten. Na festiwalach w Salzburgu, Grazu, Lucernie i Montpellier oraz w prestiżowych salach koncertowych w Berlinie, Monachium, Wiedniu, Zurychu, Amsterdamie, Moskwie i Cleveland. Absolwent Akademii Muzycznej w Katowicach. Pierwsze kroki na profesjonalnej scenie operowej stawiał w Linzu, gdzie szlifował swój warsztat wokalny. Krytyk z "Los Angeles Times" napisał, że polskiego artystę zalicza w poczet trzech najbardziej liczących się tenorów obecnego pokolenia. Wytwórnia Deutsche Grammophon wydaje jego płyty, na polskim rynku "Twoim jest serce me" uzyskała status Złotej Płyty. Żaden ze współczesnych polskich śpiewaków nie zrobił tak wielkiej kariery jak on.

Bohdan Gadomski: Ponoć najwięksi śpiewacy to normalni ludzie, a nie celebryci. Czy dlatego, że gwiazdorskie ekscesy nie są dziś mile widziane w tej branży?

Piotr Beczała: To prawda. Dziś liczy się profesjonalizm. Od dawna znajduję się w gronie najbardziej zapracowanych śpiewaków na świecie. Swój sukces zawdzięczam ciężkiej pracy, a nie ekscesom i kreowaniu się na celebrytę.

Czyli co różni współczesnych czołowych śpiewaków operowych od dawnych gwiazd?

- Zmienił się status śpiewaka operowego, jesteśmy ciężko pracującymi artystami, którzy nie biorą udziału w skandalach i skandalikach. Dzisiaj mamy ograniczenia w podróżowaniu i nie mogę zabrać sześciu walizek jak Franco Corelli. Dziś nie odwołuje się spektakli z powodu kaprysu śpiewaka. Wspólnie z dyrygentem, reżyserem, z kolegami śpiewakami staramy się stworzyć zgrany zespół.

Pana życie osobiste jest poukładane z wielką precyzją. Już w wieku 25 lat był pan mężem i nie widział świata poza swoją żoną. Tak było?

- Pozostało tak do dzisiaj. Cieszę się z takiego stanu rzeczy, bo ułożenie sobie życia osobistego w tym zawodzie jest dosyć skomplikowane. Nasze małżeństwo bardzo dobrze funkcjonuje, więc nasz przykład mogę tylko polecić do naśladowania koleżankom i kolegom.

Jak to się stało, że żona Katarzyna Bąk-Beczała zrezygnowała z kariery śpiewaczki operowej za granicą?

- Żona jeszcze jako studentka miała duże sukcesy. Wygrała Konkurs Rossiniowski, organizowany przez mediolańską La Scalę, i od razu otrzymała tam angaż. Zakładaliśmy, że to ona będzie robić tzw. karierę. Zrezygnowała z niej świadomie, ponieważ oboje nie mogliśmy wytrzymać rozłąki. Później moja kariera nabrała rozpędu i wiązało się to z ciągłymi podróżami. Dzisiaj jest moim wielkim wsparciem. Doskonale zna mój głos i sposób śpiewania. Jest mistrzem logistyki i w tej kwestii również mi pomaga.

Wasze życie to nieustanne podróże. Zapewne już przyzwyczailiście się do takiego stylu życia?

- Trzeba było to polubić i zaakceptować. Mój kalendarz pękaw szwach. Często zdarza się, że po jednym spektaklu, czy koncercie, zaraz lecę na następne i trzeba to bardzo precyzyjnie zaplanować, a w tym Kasia jest mistrzynią.

Słyszałem, że nie lubicie hoteli i zatrzymujecie się w wynajętych mieszkaniach?

- Trudno wytrzymać w hotelu przez dwa miesiące, a kontrakty operowe opiewają co najmniej na sześć, siedem tygodni. Odrobina prywatności jest szalenie istotna w takim życiu. W wynajmowanych mieszkaniach kreujemy zastępczy dom. Wozimy ze sobą pewne drobiazgi, które przypominają nam o własnych czterech ścianach.

Dlatego kupiliście apartamenty w Nowym Jorku, Wiedniu i Krakowie? Dlaczego w Krakowie, skoro w Polsce spędzacie tylko dwa tygodnie w roku?

- Żona zawsze chciała mieszkać w Krakowie i pierwszy apartament kupiliśmy właśnie tam. Zawsze mieliśmy słabość do tego miasta i staramy się do niego wpadać choćby na kilka dni. Stale współpracuję z Operą Wiedeńską i nowojorską MET, dlatego zdecydowaliśmy się, aby mieszkać tam "u siebie". To dla nas prawdziwy luksus.

Jest jeszcze dom w Beskidach...

- Jutro tam jedziemy na pięć dni, aby odpocząć i naładować baterie na to, co czeka mnie niebawem. To nasz raj. Tam naprawdę mogę się wyłączyć.

Jak ważna jest dla was Polska i to wszystko, co z nią związane?

- Po 22 latach spędzonych poza Polską, jest ona ciągle bardzo ważna. Mieszkamy też w Szwajcarii i nasze serca podzieliły się na dwa kraje. Polska zawsze była nam bardzo bliska i żałuję, że nie mogę kibicować polskiej reprezentacji w piłce nożnej, ale tak się złożyło... Mamy ze sobą polską telewizję i śledzimy, co się w kraju dzieje. Cała rodzina jest w Polsce i mamy z nią bardzo bliski kontakt, ale jesteśmy obywatelami świata i mamy tego świadomość.

Czy odwiedzacie także wasze rodzinne miasto Czechowice-Dziedzice?

- Oczywiście. Jestem honorowym obywatelem tego miasta. Byłem dumny i wzruszony, odbierając to wyróżnienie. Miało to miejsce w Domu Kultury, w którym rozpoczynaliśmy wraz z żoną naszą "przygodę ze śpiewem". Noszę w klapie marynarki odznakę i w świecie pytają mnie, co to oznacza. Nasze wizyty w rodzinnych stronach to rzadkość, bo nieczęsto bywamy w Polsce. Na szczęście technologia jest teraz tak rozwinięta, że ułatwia nam kontakty z rodziną.

Wiem, że nie pochodzi pan z muzycznej rodziny, skąd więc wzięły się zainteresowania śpiewem, który na początku chyba nie był klasyczny?

- Bardzo późno zaczęła się moja przygoda z muzyką. Po drodze zahaczyłem o akordeon, trochę grałem na gitarze, przez pół roku śpiewałem w zespole rockowym. Ostatecznie, będąc w szkole średniej, wylądowałem w chórze technikum mechanicznego i wtedy moje śpiewanie nabrało innego kierunku, co zawdzięczam dyrygentce Annie Szostak-Myrczek, która była pomysłodawczynią tego, że zająłem się śpiewem profesjonalnie. Za jej namową zdałem do Akademii Muzycznej w Katowicach.

Bardzo trudno jest od razu ocenić potencjał wokalny młodych śpiewaków...

- Do tego potrzeba dużej wiedzy i wyobraźni. Na początku dojrzałość wokalna nie idzie w parze z dojrzałością psychiczną i emocjonalną, a to jest potrzebne, żeby stać się śpiewakiem z prawdziwego zdarzenia. Głos to instrument, który należy zbudować. Kiedy zdałem egzamin magisterski z wyróżnieniem i zacząłem pracować w teatrze w austriackim Linzu w wieku 25 lat, okazało się, że mam jeszcze wiele do zrobienia. Znalazłem pedagoga, który uświadomił mi, gdzie leżą moje braki i nad czym muszę pracować, aby budować warsztat wokalny. Śpiewak uczy się przez całe życie. Jest to proces, w którym chodzi o prawidłowy rozwój instrumentu, odpowiedni dobór repertuaru itd.

Żona wspiera pana we wszystkim?

- Absolutnie. Dyskutujemy na temat proponowanych ról, kontraktów i jakie mogą być konsekwencje ich podpisania. Rozumiemy się doskonale nie tylko prywatnie, ale również muzycznie. Mamy podobny gust.

Ale żona nie jest pana menedżerem?

- Nie. Korzystam z usług profesjonalnej agencji.

Jak ważny dla śpiewaka, występującego na całym świecie, jest dobry agent?

- Bardzo ważny. Agencja musi mieć renomę na arenie międzynarodowej.

Chyba należy odróżnić agenta od menedżera?

- Menedżer kreuje i współtworzy karierę śpiewaka, agent zajmuje się tylko pośrednictwem między organizatorami koncertów czy spektakli operowych. Różnica nieznaczna, ale istotna. Teraz jestem w dużej agencji związanej z firmą Universal.

Dzisiaj ma pan światowe nazwisko i wysoką pozycję w rankingu najlepszych tenorów świata. Czy mógłby pan obejść się bez agenta i samodzielnie, z pomocą żony, kierować swoją karierą?

- Przy obecnym tempie mojej kariery nie jest to możliwe. Poza tym mając agenta, jest się poważnie postrzeganym. Nie szukam pracy i nie negocjuję umów, od tego są agenci. Łączenie tego byłoby nieeleganckie.

Jak długo żyją głosy tenorowe?

- Jest to sprawa indywidualna, ale z reguły limitem jest wiek 60 - 65 lat. Potem nie ma już mowy o rozwoju wokalnym, jest tylko stagnacja, co kłóci się z moim podejściem do zawodu.

pan robi, żeby utrzymać się w najwyższej formie?

- Umiejętnie staram się dobierać repertuar. Zawsze porządnie rozśpiewuję się do każdego spektaklu. Dbam o dobrą kondycję fizyczną. Stosuję zdrową dietę.

W sumie reżim jest duży?

- Publiczność oczekuje od śpiewaka z moją pozycją najwyższego poziomu, a do mnie należy, aby o to odpowiednio zadbać. Jesteśmy jak wyczynowi sportowcy. Jeżeli ktoś traktuje swój zawód poważnie, to w czasie sezonu trzeba się temu reżimowi poddać. Tylko w czasie urlopu nie ma znaczenia, co piję, co jem, ale na krótki trening czas musi się znaleźć.

Myślę, że pomaga panu ścisły umysł, bo przecież skończył pan technikum mechaniczne, zamierzał pan studiować na politechnice, na kierunku aparatura kontrolno-pomiarowa i automatyka przemysłowa...

- Tak stoi w papierach, ale tak naprawdę jestem humanistą. Jestem zodiakalnym Koziorożcem, co też ma swoje znaczenie.

Do wszystkiego musiał pan dochodzić sam?

- Tak się złożyło, że nawet do egzaminów wstępnych do Akademii Muzycznej musiałem sam się przygotować w domu, nie mając przygotowania muzycznego.

- Od początku wiedział pan, że musi wyjechać za granicę?

- Wcześnie zrozumiałem, że mój zawód jest międzynarodowy. Ważne jest znaleźć odpowiedni teatr, gdzie stworzone będą dobre warunki dla rozwoju młodego śpiewaka. Ja taki teatr znalazłem w Linzu, gdzie obsadzano mnie w odpowiednim repertuarze. Życie polega na podejmowaniu odpowiednich decyzji i ponoszeniu tego konsekwencji.

Dzisiaj pana kalendarz jest zapełniony na pięć lat do przodu. Czy nie miewa pan momentów, w których martwi się, czy sprosta stawianym przed nim oczekiwaniom?

- Zadaję sobie takie pytanie, ale należy myśleć pozytywnie, czego także nauczyłem się od żony. Kluczem do sukcesu jest dobre planowanie. Nie można myśleć, że mając głos do roli Nemorina z "Napoju miłosnego", za cztery lata zaśpiewa się Otella. Moje role planowane są z dużym wyprzedzeniem.

- Co uważa pan za swój największy sukces?

To, że po 22 latach jesteśmy z żoną razem i ciągle się kochamy chociaż w tym zawodzie jest to rzadkość i mało znam podobnych przypadków.

Myślałem, że wymieni pan jakąś partię operową...

- Za dużo śpiewam, żebym mógł określić jakąś jedną partię swoim największym sukcesem. Jestem w takiej komfortowej sytuacji, że mogę sobie dobrać nie tylko partię, ale

partnerów, dyrygenta czy reżysera. To prawdziwy luksus.

A propos. Z kim pan najchętniej śpiewa?

- Z Anną Netrebko, którą ogromnie szanuję jako śpiewaczkę i człowieka. Jest fantastyczną partnerką i naszą przyjaciółką.

Jest pan malkontentem czy optymistą?

- Byłem malkontentem, ale od żony nauczyłem się być optymistą.

Od kilku lat pana pasją jest gra w golfa. Czy jedyną?

- Nie. Zbieram zegarki, lubię czytać, kocham stare samochody.

Widzę, że potrafi pan z dystansem spojrzeć na muzykę, na śpiew.

- Jest to bardzo trudne, bo słuchając śpiewu innych, nie tylko operowego, podświadomie oceniam atak dźwięku, frazowanie, muzykalność. Czasami tylko udaje mi się zasłuchać przy śpiewie dawnych mistrzów. Wtedy wyłączam się całkowicie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji