Artykuły

Mam kilka życiorysów

Z aktorkami Teatru im Jaracza w Olsztynie: IRENĄ TELESZ, od 40 lat na scenie i MILENĄ GAUER, na scenie od 3 miesięcy, rozmawia Agnieszka Tołoczko z Gazety Olsztyńskiej.

Irena Telesz [na zdjęciu], od 40 lat na scenie

Została Pani aktorką, bo...

- Ta najpiękniejszy zawód na świecie! W jednym życiu można mieć parę życiorysów. Być i królową, i służącą, i biedną, i bogatą, i dobrą, i złą. W życiu tak się nie da.

Pamięta Pani swój pierwszy występ na scenie?

- Tego nie da się zapomnieć! Ani opisać! To można chyba porównać tylko do momentu, w którym rodzi się dziecko. Bo wtedy spełnia się marzenie całego życia. Pierwszą swoją rolę grałam jeszcze jako adeptka w Gdańsku. To była Kirke w "Odysei" Homera.

Pani wymarzona rola.

- Zdecydowanie Raniewska w .[Wiśniowym sadzie" Czechowa]. Niestety, już jej nie zagram, musiałabym być młodsza... Ale za to zagrałam Olgę w "Trzech siostrach" Czechowa. Też cudna.

Która rola nigdy się Pani nie znudzi?

- Mag w "Królowej Piękności z Leenane". Takich ról jest zresztą więcej, ale tę polubiłam najbardziej.

A jakiej roli nie zagra Pani za żadne pieniądze?

- Dla aktora nie ma takiej roli.

Czy zmienia się Pani pod wpływem roli,

- Charakter mi się przez to nie zmienia. Ale pamiętam, że jak grałam flamenco, zmieniłam trochę sposób chodzenia. Zauważyłam, że nawet poza sceną podrygiwałam w ten rytm.

Jest Pani aktorką także w życiu?

- Nie! Chociaż tak naprawdę każdemu zdarza się czasem trochę grać, więc nie rozumiem, dlaczego takie pytanie zadaje się tylko aktorom.

Życie to też teatr. Czym się różni teatr-życie i teatr na scenie?

- Życie pisze wspaniałe scenariusze. Często takie, jakich żaden scenarzysta by nie wymyślił. Życie najbardziej zaskakuje!

Wpadka na scenie. Była taka?

- O tak, na premierze "Prezydentek". Zapominałam kawałka tekstu. W takich sytuacja chce się umrzeć, marzy się o jakimś trzęsieniu ziemi czy czymś takim. Żeby tylko ta chwila się jak najszybciej skończyła. Taki wstyd! Nie chcę tego pamiętać.

Ale nawet po takich wpadkach coś Panią ciągnie znów na scenę.

- Po prostu kocham teatr. Stres przed wpadką zawsze jest, ale modlę się w duchu i znowu idę grać.

Jest coś, co Panią denerwuje w teatrze?

- Nie. Nawet stresujące sytuacje, których jest sporo, nie zrażają mnie do teatru. Tu się pracuje emocjami i trzeba zrozumieć, że czasami nerwy puszczają. Denerwuje mnie tylko, gdy ktoś nie szanuje sceny, teatru, tradycji.

Agnieszka Tołoczko

***

Milena Gauer, na scenie od 3 miesięcy

improwizacja na zielono

Gra Pani w teatrze, bo...

- To nie jest przypadek. Moi rodzice zawsze we mnie wierzyli. Spodziewali się, że zostanę artystką. Jeżeli nie aktorką, to tancerką lub piosenkarką. Juz będąc w liceum chodziłam na kółka, brałam udział w konkursach, występowałam na scenie.

Pamięta Pani swój pierwszy poważny występ na scenie?

- Oczywiście. Zagrałam w "Romeo i Julii" dziewczynę z Werony. Pojawiłam się tylko w tłumie, na ulicy, na balu. Ale przeżycie i tak było niesamowite. Wielka radość plus zdenerwowanie.

Glos grzązł w gardle?

- Nie, ale tylko dlatego, że nic nie mówiłam (śmiech), A trema nie przechodzi mi nawet wtedy, gdy gram coś już trzydziesty raz. Rozciągam się, rozluźniam i nerwy ustępują.

Jakiej roli nie przyjmie Pani nawet od najlepszego reżysera?

- Nie ma takiej roli. Chociaż wiem, że nigdy nie zagram Julii czy Ofelii, bo do tych ról nie pasuję. Ale z drugiej strony obecnie reżyserzy często łamią kanony, eksperymentują. Więc i to nie jest wykluczone.

A która rola jest tą wymarzoną?

- Ariela w "Burzy" Szekspira. Chciałabym tez jeszcze kiedyś zagrać Maszę w "Siostrach" na podstawie Czechowa i Głowackiego. To był nasz spektakl dyplomowy.

Jak bardzo się Pani zmienia wychodząc na scenę?

- Od tego momentu żyję intensywniej, żyję w pełni. A kiedy mam za sobą dobry spektakl, jeszcze wychodząc z teatru jestem na fali uniesienia. Tak jest między innymi ostatnio, gdy gram w "Błądzeniu" Okudżawy na Scenie Margines. Widzę, ile to ludziom daje radości. Mam wówczas poczucie spełnienia.

Zdarza się Pani improwizować podczas spektaklu?

- Wszyscy improwizujemy, gdy gramy spektakl po raz ostatni. To tzw. zielony spektakl. Robimy sobie wówczas mnóstwo dowcipów. Zdarzyło się, że kładłam swoje sceniczne dziecko do snu, a tu z becika rozsypały mi się ziemniaki! Musiałam w jednej chwili pokazać widzom, że znalazły się one tu nieprzypadkowo, no i oczywiście nie dać się sprowokować do śmiechu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji