Artykuły

Jarzyna idzie do kina

Grzegorz Jarzyna właśnie sfilmował sztukę Masłowskiej, teraz zabiera się za powieść Hłaski. Po co mu te filmy? - Gdybym był filmowcem, tęskniłbym za teatrem. A tak od lat szukam inspiracji u Hitchcocka czy Tarantino - mówi "Newsweekowi".

Grzegorz Jarzyna, szef artystyczny warszawskiego TR, mocno wierzy w talent Doroty Masłowskiej. W 2008 r. zamówił u niej sztukę "Między nami dobrze jest", teraz czeka, by autorka "Pawia królowej" napisała dla TR musical.

- Na jaki temat? - pytam.

- Tu i teraz - odpowiada Jarzyna.

Fałszywe oprogramowanie

Zanim jednak zobaczymy na scenie musical, będziemy mogli oglądać w kinie film Jarzyny "Między nami dobrze jest": eksperymentalną ekranizację sztuki Masłowskiej. Film miał premierę na zakończonym właśnie festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Będzie pokazany jeszcze na festiwalu w Gdyni, a jesienią trafi do kin. W dużej mierze powstał z przyczyn matematycznych. - 150 przedstawień w TR razy 130 miejsc - liczy Jarzyna. - To daje około dwóch tysięcy widzów, którzy zobaczyli już przedstawienie. W kinie "Między nami" na pewno zobaczy więcej widzów. A Jarzyna uważa, że powinni: - Moim zdaniem to tekst przełomowy w historii dramatu polskiego. Opisuje mentalność Polaków, nasze wady i słabości w bardzo wykwintny i inteligentny sposób. Działa w tradycji gombrowiczowskiej: obnaża nas za pomocą śmiechu. Masłowska ma wziernik w różne warstwy społeczne.

"Między nami dobrze jest" w wersji Jarzyny to groteskowy film kontrastujący dwa światy. Z jednej strony jest świat polskiego ubóstwa i tzw. prostych ludzi - reprezentowany przez kobiety z trzech pokoleń: babcię - Osowiałą Staruszkę, matkę - Halinę i córkę - Metalową Dziewczynkę. Żyją w jednym pokoju, kolorowych babskich gazetek "Dla Ciebie" szukają w koszu na śmieci, nie stać ich na wakacje, wykwintne jedzenie, drogie ciuchy, zabiegi upiększające, bo matka zarabia grosze jako kasjerka w Tesco. Z drugiej strony jest świat warszawskiego blichtru i bogactwa, mediów i sztuki, wciągających koks aktorów i pięknych kobiet żyjących w ułudzie Photoshopa. Te dwa światy spotykają się tylko wtedy, gdy biedni oglądają telewizję, widząc w niej zamożnych bohaterów, z ich zamożnymi problemami: uzależnienie od kokainy, kredyty na drogie mieszkania, romanse z wyższych sfer czy wręcz, jak szydzi Masłowska, bałagan w drogiej i modnej torebce.

- Masłowska choć pewnie jest po stronie biednych, to jednak wcale ich nie oszczędza - mówi Jarzyna. - Podoba mi się to, że nie ma u niej lewicowego klęknięcia na kolano przed biedą, że uważa, iż biedni też podlegają krytyce. Sam pochodzę z niezbyt bogatej robotniczej rodziny z Chorzowa, więc nie nabieram się na to.

- Na co? - pytam.

- Na to polskie biadolenie - mówi Jarzyna. - Mógłbym do dziś tkwić na biednym osiedlu i biadolić ze wszystkimi, ale wiem, że można to przeskoczyć, bo każdy jest obdarzony możliwościami. Można się wyzwolić z tego fałszywego oprogramowania.

Jeśli jednak Masłowska ironicznie pokazuje prostą Polskę uzależnioną od seriali, gazetek, promocji w Tesco i celebrytów, to jeszcze mocniej uderza w drugą stronę: w gwiazdy, którymi fascynuje się tłum. Jak wyznaje aktor przepytywany przez dziennikarkę: "Codziennie wypijam litr prawdziwej regularnej wody płynnej, jem też owoce i warzywa ze świeżych owoców i warzyw. Regularnie uprawiam sport. Mam samochód jeden do zwykłego jeżdżenia samochodem i jeden terenowy do jeżdżenia po terenie, i mam mieszkanie i żonę".

Masłowska - a za nią Jarzyna - celnie punktuje środowisko artystów, którzy właśnie wracają z zakupów w Nowym Jorku i wakacji w Egipcie, ale jednocześnie bardzo pragną zrobić poruszający film o wykluczeniu i biedzie. Scenariusz wygląda tak: "Aby utrzymać umierającą na raka rodzinę, chłopak jest bezrobotny i wpada w złe środowisko. Wszędzie przemoc, ponure ugory blokowisk, wyciekające baterie, palące się rowery". - Masłowska, gdy pisała sztukę, była po doświadczeniach z filmowcami, bo jej scenariusz "Wojny polsko-- ruskiej" wędrował od twórcy do twórcy, więc mogła trafnie sportretować to środowisko - mówi Jarzyna. - Naśmiewa się z wrażliwych twórców, którzy jednocześnie lamentują, że muszą kręcić swój film o Polsce gdzieś w Polsce, mieszkając w hotelu, w którym nie ma odpowiedniego szamponiku i ręcznika do stóp.

Masłowska i Jarzyna pokazują też polskie kompleksy wobec Europy. Polska wydaje się Polakom największym problemem, bo przecież "we Francji jest Francja, w Ameryce Ameryka, nawet w Czechach są Czechy, i tylko w Polsce jest Polska". Jesteśmy dla siebie źli, wrodzy, niemili, możemy liczyć jedynie na "parę laczków na ryj od czasu do czasu". - Masłowska pokazuje, jacy jesteśmy zakompleksieni, ale te kompleksy są przez nią nakłuwane w przyjazny, empatyczny sposób - mówi Jarzyna.

Czy on też ma taki problem z polskością? - Nie - zaprzecza. - Ale może dlatego, że jestem ze Śląska. Mam dystans do patriotycznych postaw. Na Śląsku byłem outsiderem, a gdy tylko ze Śląska wyjeżdżałem, to byłem dla ludzi Ślązakiem. " Więc to oprogramowanie patriotyczne nie ma na mnie wpływu. Jestem za różnorodnością i wielokulturowością. Homogeniczność polskiego narodu jest moim zdaniem słaba.

Podkręcanie rzeczywistości

Nic dziwnego, że aby wytłumaczyć mi, jak pracuje z aktorami, Jarzyna sięga po analogię z kopalni: wyjaśnia, że są kombajny węglowe, które zbierają węgiel szybko, na tzw. zwałkę, czyli wszystko za nimi się wali i zasypuje. A jest też inna metoda: kombajn pracuje wolniej, ale korytarze za nim są umacniane. Jarzyna tłumaczy mi, że woli tę drugą, wolnej i systematycznej budowy TR.

W filmie "Między nami dobrze jest" zagrali ci sami aktorzy, którzy na co dzień występują w sztuce: Adam Woronowicz, Danuta Szaflarska, Rafał Maćkowiak, Roma Gąsiorowska, Aleksandra Popławska, Magdalena Kuta. Jarzyna mówi więc, że nie musiał ich specjalnie uczyć: - Wielu uwag nie dawałem, może jedynie: "mniej teatralnie, mniej teatralnie".

Sam też starał się, aby było mniej teatralnie, choć oczywiście nie mógł od tego całkiem uciec. "Między nami dobrze jest" zaczyna się komiksowo od ujęcia dwóch osób: babci i Metalowej Dziewczynki idących w całkowitej komputerowej bieli. Babcia wspomina spacer nad Wisłą i bombardowanie przez Niemców, Metalowa Dziewczyna mówi, że rzeka to dziś ściek, gdzie walają się kondomy. Z czasem biała przestrzeń wypełnia się rysunkowymi konturami domu i pokoju, później pojawiają się kolejne przedmioty (meblościanka, stary telewizor, maszynka do mięsa) i osoby.

Dopiero pod koniec, w ostatnim ujęciu, wychodzimy z odrealnionego komiksu do autentycznej przestrzeni. - Wychodzę od czystego teatru, od aktora i tekstu, i z czasem przechodzę w coś bardziej emocjonalnego, realistycznego, prawdziwego - tłumaczy Jarzyna. - Emocje na koniec puszczają.

Jarzyna mówi, że interesuje go teatralność w kinie i kino w teatrze, że zawsze szuka nowych form i środków wypowiedzi, nowego języka i nowych kanałów komunikacji z widzem. - Pewnie gdybym był filmowcem, tęskniłbym za teatrem - mówi. - A tak od lat fascynuję się filmem, od Hitchcocka po Tarantino, i tam szukam inspiracji.

Ma jednak w planach film, w którym chce zupełnie odejść od teatralności. Ekranizację powieści Marka Hłaski "Sowa, córka piekarza". Jeśli zdobędzie brakujące pieniądze, być może zdjęcia zacznie w przyszłym roku. Akcję "Sowy" Hłasko umieścił we Wrocławiu lat 50.: bohater łudząco podobny do pewnego aresztowanego przez komunistów lotnika wciela się w jego rolę, zaczyna żyć jego życiem i wplątuje w romans, w którym gra innego mężczyznę.

Skąd chęć zekranizowania akurat tej powieści? - U Hłaski interesuje mnie motyw konfabulowania siebie i rzeczywistości - mówi Jarzyna. - Życie wokół nas to rodzaj teatru, który stwarzamy na naszych oczach. Hłasko tak robił w sztuce i w życiu. Kreował się na twardziela, budował wokół siebie legendę, podkręcał rzeczywistość. Ludzie muszą podkręcać rzeczywistość, bo ona jest taka sobie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji