Z życia wyższych sfer
Pewna moja znajoma lubi oglądać w telewizji filmy Metro Goldwyn Mayer. Do tej wytwórni ma zaufanie, wiedząc, że dzięki niej wzruszy się melodramatem, lub rozbawi pogodną komedią, a przy okazji popatrzy na wytworne wnętrza, suknie i samochody. "Gry kobiece" Krzysztofa Zanussiego i Edwarda Żebrowskiego są właśnie trochę w stylu Metro Goldwyn Mayer. Napisane przez znakomitych skądinąd twórców jako scenariusze filmów dla telewizji zachodnich nie niosą bagażu problemów. Są to po prostu dwie błache w gruncie rzeczy historyjki z życia wyższych sfer: "Niedostępna" opowiada o niedostępnej aktorce do której usiłuje się dostać - pod rozmaitymi pretekstami - fotoreporter, "Miłosierdzie płatne z góry" o bogatej i złośliwej markizie i jej metodach pozyskiwania sobie ludzi.
Przy licznych zastrzeżeniach do tekstu można by usprawiedliwię wybór mało ambitnej pozycji tym, że teatr pracuje dla bardzo szerokiej widowni. Oczywiście w wypadku dobrej realizacji, na którą składa się sprawna reżyseria, koncertowa gra aktorska. I tu niestety usprawiedliwienia nie będzie.
Obie jednoaktówki są niemalże monodramami; głównym bohaterkom towarzyszy mniej znaczący partner, bądź partnerka. W tej sytuacji wiadomo, że dla reżysera najważniejsze powinno być właściwe ustawienie ról, a nie wymyślanie dodatkowych zadań aktorskich i urozmaiceń sytuacyjnych. Nie wiedzieć czemu, twórcy tego typu kameralnych widowisk (na szczęście nie wszyscy) boją się posadzić dwójkę bohaterów na dłużej niż dwie minuty. Świadczy to przede wszystkim o braku zaufania do aktora, do jego osobowości. W "Niedostępnej" Iga Mayr (Kobieta) i Bogusław Linda (Mężczyzna) niemal bez przerwy chodzą, czasami (wchodzenie na schody) bez sensu. W "Miłosierdziu" Maria Czyżówna (Milena) ciągle ociera się o ściany i pozuje na podestach. A po co?
W pierwszym wypadku te dodatkowe działania i wyjątkowo niefortunnie obsadzony partner wyraźnie przeszkadzają świetnej przecież aktorce zarówno w zbudowaniu jak i prowadzeniu roli, (nie najlepiej zresztą napisanej). W drugim utrudniają zaś publiczności oglądanie doskonałej gry Krzesisławy Dubielówny (Pani de Villers), która z dużym wyczuciem i bardzo precyzyjnie kreśli postać starej despotycznej kobiety.
Kiczowata - sądzę że celowo - scenografia podkreśla klimat "Gier kobiecych", do których obejrzenia, nie namawiam, ale też i nie zniechęcam. Każdemu wolno lubić filmy Metro Goldwyn Mayer.