Artykuły

Myślałam, że jestem za grzeczna

- Lubię w pracy podejmować dyskusję i proponować swoje rozwiązania, a Jarocki mi tego nie broni - mówi MAŁGORZATA KOŻUCHOWSKA, aktorka Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Większości z nas kojarzy się głównie z rolą Hanki Mostowiak w popularnym serialu "M jak miłość". Niesłusznie. Małgorzata Kożuchowska jest aktorką wszechstronną, gra w teatrze, w filmie (ostatnio w "Komorniku" Feliksa Falka), teraz zdobyła rolę w międzynarodowej produkcji kręconej w Dallas. Aktorka spełniona? Kobieta dojrzała? Mówi, że coś jej się już w życiu udało i że w przyszłości jej dzieci będą miały mądrą mamę. A tymczasem...

Marzena Rogalska: "Pasuję Cię na aktorkę międzynarodową" - taki SMS przysłał ci dyrektor Teatru Dramatycznego po przeczytaniu recenzji twojej roli w teatrze w Dublinie. A co robiłaś teraz w Ameryce? Znowu byłaś aktorką międzynarodową?

Małgorzata Kożuchowska: Starałam się! (śmiech) Wzięłam udział w międzynarodowej produkcji New Film International. Film nosi tytuł "Living and Dying". To była przygoda, do zagrania miałam epizod. Pojechałam do Ameryki tylko na dwa dni, akurat w tygodniu, w którym miałam premierę "Kosmosu" Gombrowicza w Teatrze Narodowym w reżyserii Jerzego Jarockiego. Premiera była 16 października, a ja wróciłam ze Stanów na pierwszą próbę generalną. Prośba o zwolnienie z prób wydawała mi się absurdalna, ale reżyser nie odmówił!

Ta okazja sama do ciebie przyszła czy jej szukałaś?

Przyszła do mnie. Zostałam poproszona przez producentów o zdjęcia próbne do dwóch skrajnie różnych postaci. Kilku moich kolegów zechciało mi partnerować podczas tych zdjęć. Było zabawnie, bo nakręciliśmy kawałek "amerykańskiego filmu" z dużą ilością strzelaniny, mając do dyspozycji puste studio i pistolety zabawki. Po paru dniach otrzymaliśmy zaproszenie do współpracy i termin... najgorszy z możliwych.

W czasie ostatnich prób przed premierą "Kosmosu"...

Właśnie. I odmówiliśmy z przykrością. Ale wtedy producenci naprawdę mnie zaskoczyli. Zaproponowali, żebym przyjechała chociaż na dwa dni. Okroili moją postać tak, żebym dała radę.

Dlaczego tak potrzebna im była akurat słowiańska aktorka?

To próba stworzenia międzynarodowej obsady do produkcji, by stała się bardziej atrakcyjna w tych krajach, z których zaproszono aktorów. Uważam, że to ciekawy pomysł.

Kto zatem znalazł się w obsadzie?

Jedną z głównych ról gra Michael Madsen.

I co teraz? Polecisz jako gwiazda na premierę do Stanów?

Po powrocie z Dallas zajęłam się przygotowaniami do premiery i w ogóle o tym nie myślałam. Traktuję to jak przygodę. Byłam ciekawa, jak wygląda praca w Stanach i czym się różni od pracy w Polsce. Chciałam się sprawdzić i tyle.

Ostatnio intensywnie pracowałaś w teatrze, a ponieważ święta za pasem, wspomnę Jerzego Jarockiego, nazwanego Herodem wśród reżyserów. Niesłychanie wymagający, ostry i całkowicie podporządkowujący sobie aktorów.

Jarocki Herodem? (śmiech) Kiedyś chyba rzeczywiście budził respekt starszych kolegów. Ale tak o nim nie myślę! Profesora Jerzego Jarockiego poznałam trzy lata temu, pracowaliśmy razem przy "Błądzeniu" i "Kosmosie". Podziwiam go i darzę ogromnym szacunkiem. Lubię w pracy podejmować dyskusję i proponować swoje rozwiązania, a Jarocki mi tego nie broni.

Jarocki powierza ci role, które w pełni pokazują kobiecość, z całą wrażliwością, tajemniczością, ale i seksualnością... Jak sobie z tym radzi dziewczyna z dobrego domu?

Jedno drugiemu nie przeczy. Jarocki zawsze proponował mi rozwiązania głęboko umotywowane. Mam do niego pełne zaufanie. To, co robię w "Błądzeniu" i "Kosmosie", wydaje mi się naturalne i oczywiste. Poddałam się temu absolutnie. Wiem, że moje ciało jest nieodzownym instrumentem w zawodzie, który uprawiam, i nie boję się go używać. A jeżeli jakaś propozycja wydaje mi się pustą prowokacją, to się buntuję.

JAk pielęgnujesz kobiecość na co dzień?

Jeszcze parę lat temu myślałam o sobie bardziej w kategoriach ja-aktorka niż ja-kobieta. I tak naprawdę chyba w ostatnich dwóch latach coś zaczęło się we mnie zmieniać. Teraz częściej myślę o sobie jako kobiecie, a dopiero potem aktorce. Następuje we mnie jakaś metamorfoza. Jestem bardziej świadoma siebie i swoich pragnień. Zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Być może dlatego, że udało mi się spełnić sporo dziewczęcych marzeń. Dzisiaj sama przed sobą mogę przyznać, że coś mi się już udało. I że nie zmarnowałam swojej szansy. Wierzę, że w życiu na wszystko przychodzi odpowiedni czas i nie ma CO się na siłę przeciwko temu buntować. Jeżeli uważam, że moja praca jest mi niezbędna do samorealizacji, do rozwoju, to się jej poświęcam. Niemalże do końca.

I nie denerwujesz się, że coraz mniej czasu na dzieci...?

Oczywiście jest taka presja z zewnątrz: "Boże, ty nie masz już czasu, zrób coś ze sobą". To daje ci do myślenia, zadajesz sobie pytanie: czy czegoś żałuję? Nie żałuję. Dostałam tyle dobra od ludzi, poczucie, że jestem potrzebna. To był bardzo wartościowy okres. Rozwijałam się, żyłam pasją. Dużo się nauczyłam, poznałam wspaniałych ludzi. I to też sprawiło, ze teraz jestem taką osobą, jaką jestem. Myślę, że w przyszłości moje dzieci będą miały mądrą mamę. Ta świadomość daje mi wewnętrzny spokój.

Kobietom dana jest też taka mądrość, która powoduje, że bardziej dążą do harmonii?

Kiedy zadawano mi pytanie o moje największe marzenie, intuicyjnie odpowiadałam, że osiągnięcie plateau. Myślałam o pogodzeniu mojego życia zawodowego z prywatnym, czyli odnalezienia naturalnej równowagi między byciem aktorką i kobietą. Dopiero na takiej bazie można zacząć budować coś trwałego.

W filmie "Zróbmy sobie wnuka" paradowałaś w gumowcach. Jak to się ma do kobiecości?

Kalosze to był mój pomysł. W tego rodzaju kontrastach jest największy smaczek. Im mniej udajemy, tym jesteśmy bardziej interesujące i przyciągające. Kiedy przestajemy myśleć o tym, jak wyglądamy, budzimy największe zainteresowanie. Mężczyźni najbardziej lubią nas bez makijażu.

Ale ta wiedza nie jest dana nam od razu...

Oczywiście. Do tego się dorasta. Na próbach "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" Zelenki Władysław Kowalski powiedział mi: "To niezwykłe, że ty w ogóle nie podkreślasz warunków fizycznych, nie eksponujesz ich na scenie, ale grasz tak, jakbyś w ogóle nie była świadoma swojej urody". Uważam to za jeden z ciekawszych komplementów, jakie usłyszałam.

Miałaś takie okresy, że nie akceptowałaś siebie jako kobiety?

Kiedyś miałam masę blokad. Wydawało mi się, że jestem strasznie banalna, za grzeczna, wstydziłam się. Świadomość kobiecości rodziła się we mnie powoli. Ale nie można niczego na silę przyspieszać. Jeśli nie mam na coś wpływu, mogę tylko to oswoić i sprawić, żeby mnie to wzbogaciło, wzmocniło. Nie chcę walczyć z porządkiem świata. Polubiłam siebie.

Święta za pasem, wszyscy życzą sobie szczęścia. Co sądzisz o szczęściu? Erich Fromm napisał, że nie jest ono dziełem przypadku. Ze każdy z nas musi je dla siebie wypracować.

Szczęście to jest stan ducha. Mamy wpływ na to, czy będziemy szczęśliwi, czy też nie. To, w jaki sposób postrzegamy świat i siebie, odnosimy się do drugiego człowieka, jak umiemy znaleźć się w różnych życiowych sytuacjach - to wszystko sprawia, że jesteśmy szczęśliwi lub nie. To nie przypadek, ale kwestia naszej pracy. Wewnętrznej pracy nad sobą.

Kolejne wielkie słowo - miłość. Jak to jest, że tak jej pełno dookoła, a każdemu jej brak?

Wydaje nam się, że miłość jest nam dana raz na zawsze. A to jest taki dar, który trzeba pielęgnować i rozwijać. To uczucie, na które trzeba chuchać, głaskać je i przytulać. Wciąż od nowa, każdego dnia.

Czy teraz inaczej podchodzisz do miłości?

Gdybym nie podchodziła do niej inaczej, to byłby dowód mojej głupoty. Ze niczego się nie nauczyłam i nie umiem wyciągać wniosków ze swoich doświadczeń. Umiem. Boję się porażki, ale nie boję się miłości.

Jest takie powiedzenie, że nie można kochać jak głupiec, ale trzeba kochać jak wariat. Umiesz tak kochać?

Prawdziwie, do końca, bez asekuracji? To ma sens. Inaczej nie chcę. Każda inna wersja to ciuciubabka, na którą szkoda czasu.

Psychologowie uważają, że miłość przychodzi wtedy, kiedy jesteśmy na nią gotowi.

Miłość przychodzi wtedy, kiedy chce i niespodziewanie. Czy to znaczy, że wie o nas więcej, niż my sami...? Tak czy inaczej to piękne. Trzeba mieć tylko odwagę, żeby dać się zaskoczyć...

Jeszcze małżeństwo i rodzina. Podzielę się z tobą myślą Alfreda Hitchcocka - szczęśliwe małżeństwo to takie, w którym mąż rozumie każde słowo, którego żona...

...nie wypowie! (śmiech) To jest sytuacja idealna... do wypracowania.

Wierzysz w małżeństwo?

Wierzę, bo mam świetne wzorce. Mam wiarę w to, że spotkam kogoś, kto ma podobne pragnienia i myśli jak ja. I że przyjemnością dla niego będzie realizowanie ich właśnie ze mną. A dla mnie - z nim. I niech tak się stanie. Amen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji