Artykuły

Nie jestem aniołem

Lubię ostre role. Takie postacie są dla aktorki najciekawsze, dają większe możliwości pokazania warsztatu - mówi TERESA LIPOWSKA, aktorka Teatru Syrena w Warszawie.

Lubi ostre role. Dlatego wspomina "babę dziwo" we francuskiej farsie "Mistrz Piotr Pathelin" czy zabójczynię siostry w "Balladynie" Juliusza Słowackiego. Widzowie pamiętają ją jako okrutną teściowa w "Tacie" Macieja Ślesickiego. Takie postacie są dla aktorki najciekawsze, dają większe możliwości pokazania warsztatu - mówi Teresa Lipowska. Prawdziwą popularność przyniosła jej jednak rola Barbary Mostowiak w "M jak miłość". Dla prawie dwunastu milionów Polaków, którzy oglądają serial, stała się ideałem matki, żony i teściowej. Ale Teresa Lipowska to nie wyrozumiała i łagodna Mostowiakowa, lecz kobieta z krwi i kości. Gdy szuka podobieństw z odgrywaną przez siebie bohaterką, mówi o dużej miłości do rodziny, ale w zasadzie na tym lista się kończy.

ROZSTANIE Z JEDYNAKIEM

Zawsze marzyła, że będzie miała kilkoro dzieci. Ponad 10 lat czekała na własne, myślała już o adopcji. Marcin urodził się, gdy była dawno po trzydziestce. - Mój syn jest jedynakiem, nigdy jednak nie byłam nadopiekuńcza. Chciałam grać. Nawet, gdy Marcin miał trzy miesiące, zostawiałam go z mężem lub mamą i pędziłam na przedstawienia. Dużo pracowałam w teatrze i na estradzie, więc on szybko nauczył się sobie radzić. Nie jestem typem kury domowej, która wiecznie ściera kurz czy stoi przy kuchni. Zwykle robiłam obiad do odgrzania na trzy dni.

- Nie odczuwałem braku mamy, przyzwyczaiłem się, że wieczorami wychodziła do teatru - mówi syn Marcin Zaliwski, dyrektor w dużej firmie finansowej. - Za to czas, który spędzała ze mną, wykorzystywała bardzo intensywnie: czytała mi, spacerowaliśmy w parku. Mama jest bardzo zasadnicza. Kiedy czegoś wymaga, trzeba to zrobić. Nie można jej zbyć byle obiecankami. Chciała, żebym ćwiczył grę na pianinie i bardzo tego przestrzegała. Na nic zdały się moje prośby o wyjście na podwórko. Nigdy jednak nie namawiała mnie do aktorstwa. Mówiła, że to niewdzięczny zawód.

Kiedv Marcin się ożenił, Lipowska miała nadzieję, że wszyscy będą mieszkać razem. Myślała, że jej dom znów stanie się wielopokoleniowy, bo do swej śmierci żyli w nim rodzice. Jednak syn postanowił inaczej. Chciał być tylko z żoną. Dom zamienili na dwa mniejsze mieszkania w bloku.

- Mama nauczyła mnie samodzielności, niezależności, dlatego wolałem stworzyć własny dom - tłumaczy Marcin Zaliwski. - Teraz paradoksalnie spędzamy ze sobą więcej czasu, bo odwiedzamy rodziców w każdy weekend, a mama, gdy tylko ma chwilę, wpada do wnuka.

- Uszanowałam decyzję syna. Kiedy jednak budowano nasze mieszkanie na Ursynowie, w ogóle tu nie przychodziłam - opowiada Lipowska.

- Mówiłam: "Po co, przecież mam swój dom". Wtedy synowa wciągnęła mnie w projektowanie kuchni i zaczęłam się przyzwyczajać do nowego mieszkania. Dobrze się w nim czuję. Jest duże, jasne, a klimat tworzą meble przywiezione z dawnego domu. Te same fotele, ukochana komoda, etażerka...

POWRÓT DO WSPOMNIEŃ

Jest rodowitą warszawianką. Lubi miasto, jego rytm, widok domów za oknem. Dziś niecierpliwie czeka przy drzwiach. Zaraz ktoś przyniesie zamówiony zegar z kukułką. Szukała go na bazarach ze starociami, u zegarmistrzów. W końcu znalazła. Chce podarować go prawie półtorarocznemu wnukowi. Podobny, wybijający głośno godziny wisiał w jej rodzinnym domu. We wczesnym dzieciństwie z rodzicami i dwójką rodzeństwa mieszkała w samym centrum Warszawy przy placu Dąbrowskiego.

Miała trzy lata, gdy wybuchła wojna. Powstanie zasiało ich w Żabieńcu pod Piasecznem, gdzie rodzina spędzała lato. Nie wrócili już do swego domu, trafiła w niego bomba.

Zamieszkali w Łodzi. Rodzice poszli do pracy. Ojciec, z wykształcenia prawnik, zatrudnił się w firmie budowlanej, mama ekonomistka - w biurze jako urzędniczka. - Choć była zawsze bardzo zajęta, zabierała nas do teatru, na koncerty. Miałam z nią wspaniały kontakt. To jej zwierzałam się z pierwszych fascynacji, randek. W pamięci wciąż wracam do tamtych lat, szczególnie do świąt przygotowywanych z wielką pieczołowitością. Razem z mamą i ukochaną nianią na kilka dni przed Bożym Narodzeniem szykowaliśmy ozdoby choinkowe. Gdy po lalach rodzice zamieszkali w moim domu, udało mi się odtworzyć przedświąteczną atmosferę. Zjeżdżało się moje rodzeństwo, śpiewaliśmy kolędy. Grałam na fortepianie, syn na keyboardzie. Nasz dom był tradycyjny, szanowało się zasady, ale nie brakowało ciepła. Zdjęcie mamy i taty dzielących się opłatkiem stoi na szafce i towarzyszy mi przez cale życie.

SZTUKA WYBORU

Najpierw marzyła, że zostanie pianistką. Naukę gry na fortepianie rozpoczęła jeszcze w Warszawie jako trzylatka. Potem w Łodzi chodziła do szkoły muzycznej. - Mam dobry słuch i duże, mocne ręce, o których mówi się, że są doskonale do klawiatury - opowiada Lipowska. - Gdy skończyłam średnią szkołę muzyczną, grałam nawet koncert Griega z orkiestrą symfoniczną. Jednak z moim temperamentem i brakiem cierpliwości nie byłabym dobrą pianistką.

Potem chciała być lekarką. Złożyła papiery na medycynę, ale wcześniej, za namową polonistki, zdawała do Wyższej Szkoły Teatralnej w Łodzi i, choć wcale na to nie Uczyła, dostała się. Na roku oprócz niej były tylko trzy dziewczyny.

Lata pięćdziesiąte, choć szare i biedne, były dla niej wspaniałe. Potrafiła przesiedzieć w szkole do późnej nocy i ćwiczyć role pod okiem świetnego nauczyciela - reżysera Jerzego Antczaka. Po studiach przyjechała do Warszawy. Długo szukała etatu. - Obeszłam wszystkie sceny, dopiero w Teatrze Ludowym dyrektor Irena Grywińska-Adwenumicz powiedziała: "Taka osoba się przyda, ale dopiero za dwa miesiące dostaniesz etat i pensję". A ja i tak byłam szczęśliwa!

Od 47 lat jest aktorką. Nigdy jednak nie wyróżniano jej wielkimi nagrodami. Nie pisano o niej gwiazda, chociaż jej dorobek artystyczny wygląda imponująco. Zagrała w kilkudziesięciu filmach, stworzyła około 120 kreacji teatralnych - od dramatycznych w klasycznym repertuarze po lżejsze, farsowe. Śpiewała też w Kabarecie Dudek. - Uważam, że miałam sporo szczęścia, bo przez te wszystkie lata występowałam, a to w telewizji, a to w teatrze - mówi Lipowska. To fart. Aktorów w pełni wykorzystywanych jest niewielu. Są też tacy, co grają przez jakiś czas na okrągło, potem nudzą się publiczności i idą w zapomnienie.

CHARAKTER KRYTYCZNY

Niektórzy aktorzy dzwonią do reżyserów, zabiegają, bywają na bankietach. Ona tego nic lubiła. Nigdy nie walczyła o role. Z drugiej strony często żałowała, że nie umie się przemóc. Pamięta, że jako pierwsza biegła do tablicy z wywieszoną listą obsady w nowej sztuce. Gdy nie widziała swego nazwiska, nie czuła zazdrości czy zawiści, tylko złość i smutek. W teatrze uchodziła za osobę z charakterem. Punktualna, pracowita, wymagała od siebie, ale i od innych. Gdy ktoś się spóźniał, potrafiła w ostrych słowach zwrócić uwagę. Jak jej się coś nic podobało, głośno krytykowała. Ma bardzo wyrazisty wzrok. Czasem jedno jej spojrzenie wystarczało, aby kolegom poszło w pięty. Film fabularny jednak jej nie rozpieszczał. Pojawiła się w tak popularnych produkcjach jak "Rzeczpospolita babska", "Blisko coraz bliżej", serialach "Ballada o Januszku", "Noce i dnie". "Lalka". Marzyła o roli Hanki w "Chłopach" w reżyserii Jana Rybkowskiego, ale nie odważyła się zadzwonić. Powiedziała mu o tym, gdy grała u niego w "Rodzinie Połanieckich". A on zareagował: "Dlaczego mi wtedy nie powiedziałaś, że chcesz zagrać? Przecież zastanawiałem się, kogo obsadzić w tej roli!". Ta historia nauczyła ją, że czasem trzeba o siebie walczyć. Gdy sześć lat temu na ulicy spotkała reżysera Ryszarda Zatorskiego, u którego występowała wcześniej w etiudzie filmowej, nie wahała się skorzystać z jego zaproszenia na casting do serialu. Poszła i wygrała.

- Mama miała rację, mówiąc, że zawód aktora jest niewdzięczny - przyznaje Marcin Zaliwski.

- Dopiero teraz ją doceniono, a ja uważam, że to jedna z lepszych polskich aktorek. Ma talent, świetnie opanowany warsztat i jest niezwykle pracowita.

BEZ ZAZDROŚCI

Pieniądze nie odgrywają w jej życiu ważnej roli. Ale dziś cieszy się, że do skromnej aktorskiej emerytury może dołożyć honorarium z serialu. Nie przywiązuje wagi do ubrań, kosmetyków. Nie znosi sklepów, galerii handlowych. Gdy zaczęła pracę w teatrze Syrena, była zaskoczona, bo tam aktorki zakładały rewiowe suknie, futra, szale boa. Starała się wpasować w tę atmosferę, wpinała piórka we włosy, kupiła kilka sukienek. Najlepiej czuje się jednak w koszuli i spodniach, tak żeby w każdej chwili wsiąść na rower i pojechać do Lasu Kabackiego. Do zakupu eleganckiego płaszcza, butów czy sukienki namawiają mąż aktor - Tomasz Zaliwski. "Musisz mieć coś porządnego, dobrze wyglądać" - mówi i zabierają do sklepów, to od niego dostała na piątą rocznicę ślubu pierścionek z brylantami.

Są małżeństwem 42 lata. Poznali się jeszcze w Teatrze Ludowym w Warszawie. Przystojny młody aktor przypatrywał się jej z zainteresowaniem. Nie zwracała na niego uwagi, bo była związana z kimś innym. Dopiero gdy jej związek się rozpadł, zauważyła jego spojrzenia. Kiedyś Zaliwski widząc ją na próbie, krzyknął: "Kocham Klopsa!", bo Lipowska była wtedy dość okrągła. Ze ślubem zwlekali jednak pięć lat. - Muszę przyznać, że kiedy wychodziłam za mąż, byłam mniej zakochana niż teraz - opowiada aktorka. - Wiele z tego, co w Tomaszu wspaniałe, odkryłam później. Wiadomo, że można się dopasować, ale najważniejsze są tolerancja i zrozumienie. Na męża zawsze mogę liczyć. Nigdy nie było między nami współzawodnictwa ani zazdrości. Graliśmy dużo w teatrze, ja dodatkowo na estradzie, on w filmie.

Mąż, który lubi ciszę i spokój, już na pierwsze wakacje wywiózł żonę do chałupki nad jeziorem, pod Augustów. Nie bardzo podobało jej się na odludziu. Nawet namawiała męża na powrót. Z czasem zafascynowała ją tamta okolica. Zakochała się w drzewach, torfowiskach, wrzosach. Jeżdżą tam co roku. Razem przewędrowali mnóstwo lasów i łąk. Teraz bez natury Lipowska nic umie żyć.

- W naszym związku nie zawsze było różowo - wyznaje aktorka. - Zdarzały się konflikty jak w każdym małżeństwie. Były kłótnie i ciche dni. Tomasz jest uparty, zamyka się w sobie. Ja też nie jestem łatwa. Trudno mnie przekonać. Zwykle wiem lepiej. Ale może właśnie dzięki temu świetnie się uzupełniamy?

Uważa, że z wiekiem złagodniała. Kiedyś w każdej sprawie zabierała głos, mówiła prawdę w oczy. Teraz nim osądzi i coś powie, zastanawia się: "Czy ja coś pomogę, zmienię?". Ale nie straciła odwagi. Odwaga to też dla niej brak strachu przed śmiercią. Oswoiła ją. Pomaga w tym wiara, choć wierzy z pewnymi niedomówieniami. Była poddana ciężkiej próbie, gdy umierała jej siostra. Miała niecałe 49 lat. Lipowska siedziała długie godziny przy jej łóżku. Wtedy usłyszała od siostry słowa, które ją zaskoczyły: "Nigdy nie przypuszczałam, że masz w sobie tyle cierpliwości i ciepła".

Dziś na spotkaniach z publicznością serialu podchodzą do niej kobiety i mówią: "Chcę podziękować, bo dzięki pani roli zrozumiałam, że trzeba przytulić, powiedzieć coś miłego bliskim. Nie miałam w sobie takiego ciepła. Nie wiedziałam, że tak można".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji