Artykuły

Czarne, ale pogodne

Młody, ale biedny jak mysz kościelna, nieco zwariowany ale za wszelką cenę pragnący się urządzić rzeźbiarz awangardowy Brindsley próbuje swój start życiowy rozpocząć od wiarołomstwa. Mimo niewygasłych jeszcze uczuć do swej czteroletniej miłości, jaką jest oddana mu po uszy Clea, szuka rozwiązania swej sytuacji w małżeństwie z posażną Carol, córką pułkownika w stanie spoczynku. Szkopuł tkwi w tym, że musi przyszłemu teściowi udowodnić, że jest człowiekiem zdolnym, obrotnym, i w ogóle z przyszłością. Okoliczności zdają mu się sprzyjać, bo oto na czas wizyty pułkownika, który przybywa, by zbadać kondycję swego przyszłego zięcia, są także przewidziane odwiedziny bawiącego w mieście multimilionera, kolekcjonującego dzieła sztuki. Jeśli ów się zjawi, co na wodzie jeszcze pisane, i uzna za wskazane zakupić któreś z "dzieł" Brindsleya pułkownik zostanie przekonany o talentach kandydata do ręki jego córki, a Brindsley życiowo ustawiony. Nie wypada jednak oczekiwanych gości przyjmować w niegościnnym, pustym wnętrzu wynajmowanej garsoniery. Moment sprzyja bo można cichcem - wykorzystując nieobecność mieszkającego w sąsiedztwie kolekcjonera antyków Harolda - ściągnąć tu trochę jego luksusowych mebli i dzieł sztuki. Gdy podnosi się kurtyna, jesteśmy świadkami ostatnich szlifów, które wykonują Brindsley i Carol przy aranżowaniu wnętrza, iżby budziło zaufanie. Już niewiele potrzeba, by sprawy potoczyły się po myśli młodych, przedsiębiorczych i obfitych w plany na przyszłość. Opatrzność zaś pomaga tym, co dokładają starań, by sobie pomóc i nie zasypiają gruszek w popiele.

Aliści konia z rzędem temu, kto by przewidział rozwój wypadków, tzn. odgadł kierunek działania Opatrzności. Należałoby się spodziewać, iż rzecz potoczy się z uzasadniającym powszechny optymizm schematem. Jest człowiek - człowiek ma koncepcję - człowiek działa - cel wieńczy działanie. Sygnałem, który każe powątpiewać w prostolinijny rozwój wypadków jest okoliczność zgoła banalna: awaria instalacji elektrycznej pogrążająca dom w ciemnościach.

Na tym właśnie polega niezwykły pomysł Petera Schaffera, aby akcja farsy była rozgrywana w ciemnościach, w mroku motywującym komplikacje, autodemaskujące zachowanie się ludzi i niespodzianki.

Założeniem komedii jest zawarcie takiej umowy z widzami, że pełne oświetlenie sceny oznacza mrok, w którym postacie sceniczne, nie widząc się, poruszają się po omacku, pozwalają za nos wodzić, równocześnie zaś dekonspirują. Chwyt, czego dowodzi elbląskie przedstawienie jest znakomity, komediotwórczy, przesądza o nawarstwianiu się sytuacji farsowych, zachowań typu qui pro quo, piramidalnych zabawnych nieporozumień i oszałamiających niespodzianek.

Zespół aktorski, któremu przypadło "Czarną komedię" przygotować pod okiem reżyserskim Antoniego Baniukiewicza, nie zawiódł odbiorców, choć potrafimy sobie wyobrazić, że efekt mógłby być bardziej celujący przy zaangażowaniu najlepszych aktorów komicznych scen polskich. Podnoszę to tylko na marginesie, by uprzedzić ewentualne grymasy malkontentów. Wszak tekst jest przedni.

Nieprzypadkowo farsa Schaffera, choć powstała ponad 30 lat temu - nie schodzi ze scen całego świata, i z ogromnym powodzeniem jest grana na najlepszych scenach naszego kraju.

Walory komedii, jak i jej wykonanie chwyta też elbląska publiczność. Świadczy o tym stopniowo podnosząca się temperatura przyjmowania sztuki w miarę rozwoju akcji.

Spektakl ma dobre tempo. Organizację fizycznego ruchu wykonawców, tworzącego "w ciemnościach" sytuacje niezwykłe i zabawne, należy uznać za zadowalającą. Wykonawstwo jest wyrównane, stąd niepodobna wyróżnić kogokolwiek. Znajdujemy na miejscu zarówno Jacka Wojciechowskiego w trudnej, wymagającej ruchliwości roli Brindsleya i wykonawczynię ról kobiecych, czyli Barbarę Matusiewicz (Clea), Teresę Suchodolską-Wojciechowską (Carol) i Marię Makowską-Franceson, grającą pannę Purnival. Atutem wszystkich wykonawców, a dotyczy to zwłascza Włodzimierza Tympalskiego jako Pułkownika, Jerzego Przewłockiego (Harold) i Lesława Ostaszkiewicza (Schuppanzig) jest nade wszystko temperament - choć nie zawsze konsekwentnie angielski, gdyż w przypadku skądinąd wyniosłej panny Purnival, raczej włoski, czyli kontynentalny, czego nie podnoszę w formie zarzutu gdyż nie o wierność angielskiemu klimatowi reżyserowi idzie.

Antoniemu Baniukiewiczowi, z czego zwierzał się przed premierą, zależało na tym, by, nie uchybiając powinności zbudowania widowiska po prostu zabawnego - wydobyć z tekstu wartości, także poważniejsze, tzn. te, które sprawiają, iż utwór zdaje korespondować z powiastką filozoficzną typu wolterowskiego. W samej rzeczy bowiem "Czarna komedia" jest przypowieścią o tym, że wbrew zdeklarownym i prostolinijnym optymistom, pesymistom i racjonalistom, los człowieka nie bywa prostą konsekwencją woli i działania. Niezależnie od tego, czy Brindsley tego chce czy nie - okoliczności i sploty przypadków nie pozwolą mu orzec swego życiowego stanu na wiarołomstwie i matactwach, i że wbrew własnej woli, znajdzie dla siebie najbardziej korzystne i de facto pożądane rozwiązanie, właśnie w związku z dziewczyną, od której zamierzał się uwolnić.. Interpretowana w tej płaszczyźnie komedia Schaffera staje się wręcz porównywalna z największą tragedią wszechczasów jaką jest "Król Edyp" Sofoklesa. W obu utworach bowiem bohaterowie zrobili wszystko dla odwrócenia swojego losu, uniknięcia "przeznaczenia" - z jednakowo negatywnym smutkiem. Czy wątek ten zabrzmiał w opracowaniu scenicznym zgodnie z zapowiedziami inscenizatora? Myślę, że tak.

Jest w finale spektaklu moment, kiedy Brindsley, muśnięty jakby refleksją o daremności swych usiłowań, poważnieje, zaś w rezygnacji, z jaką przyjmuje własny los więcej zdradza ulgi i wdzięczności wobec "przeznaczenia", niż dyskomfortu wynikającego z "katastrofy".

Chyba dlatego, że "Czarna komedia" nie jest czarna w sensie metaforycznym i że przy klęsce wysiłków jej bohatera odbieramy ją z pogodą.

Scenografia przedstawienia jak zwykle funkcjonalna i opracowana zgodnie z wytycznymi inscenizatora - jest dziełem Zygmunta Prończyka, artysty, który właśnie tą realizacją obchodzi ćwierćwiecze swojej pracy scenograficznej i twórczości malarskiej. Przypomniano o tym w skromnej uroczystości przed spektaklem.

Technicznym novum było wprowadzenie na scenę kinowego (inicjatywa współpracy elbląskiej Vectry) ekranu, na którym prezentowana jest "czołówka" elbląskiego widowiska. Powyższe przyjęto z oklaskami i słusznie. Nie sądzę jednak, by eksperyment ten, tym razem uzasadniony konwencją farsy miał się zadomowić i uzwyczajnić w teatrze, sztuce z natury obywającej się bez wszędobylskich dziś mediów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji