Artykuły

Hłasko po niemiecku, czyli jak się kochać, gdy nie ma gdzie

"Ósmy dzień tygodnia" w reż. Armina Petrasa w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

Akcja "Ósmego dnia tygodnia" Marka Hłaski toczyła się na warszawskiej Pradze. W dzielnicy, która 10 lat po wojnie wciąż była bardziej miastem niż tamto morze ruin i sztandarowe dzielnice socrealizmu na lewym brzegu Wisły. Była miastem ze swoim tętnem, napędem, mrokiem i spleenem, z mrowiskowym zagęszczeniem i życiem na widelcu. Gdy Aleksander Ford, filmując to opowiadanie, przeniósł akcję na elegancko odbudowaną Starówkę, Hłasko wycofał nazwisko z ekranowych napisów. A film i tak nie wszedł na ekrany. Wieść głosi, że do rozpowszechniania nie dopuścił sam Władysław Gomułka, partyjny samodzierżca, twierdząc, iż to, że para młodych nie ma się gdzie pier..., nie jest tematem dla socjalistycznego kina.

Poniekąd można go zrozumieć. Ale przecież nie w anegdocie, lecz w nastroju, w rodzaju frustracji, jakiej podlegają bohaterowie, w ponurości losów mieszkańców socjalistycznego raju, klientów bezpieki i mordowni, gdzie topiło się beznadzieję w wódzie, odbijała się cała epoka ponurego towarzysza Gnoma z poematu Janusza Szpotańskiego, z jej szarością horyzontów i poczuciem uciekającego czasu.

Wyprane z realiów

50 lat później nikt nie snuje wspomnień z tamtych lat. Po "Ósmy dzień..." sięgnął w Starym Teatrze Niemiec Armin Petras i dokumentnie wyprał go z realiów. Nawet z tych ogólnosocjalistycznych, które jako mieszkaniec eks-Enerdowa zna. Wespół ze scenografką wyrzucili akcję w abstrakcyjną przestrzeń - na puste, pokryte błotem pole, pod nagi płot. Kostiumom przydali cech ponadczasowej zgrywy. W akcję włożyli absurdalne gagi i odniesienia nie do tamtych, lecz do dzisiejszych spraw. Reżyser zabawił się z aktorami w wyolbrzymianie podstawowych cech otoczenia bohaterki. Nakręcana dziarskość ojca (Ryszard Łukowski), rozlazła kobiecość matki (Aldona Grochal), pokazowa zaradność braciszka (Andrzej Rosmus) i inne karykatury złożyły się na barwne, niby-jajcarskie, a w gruncie rzeczy nędzne panoptikum. Żywy bohomaz, na którego tle wielkie oczy Barbary Wysockiej, wspaniale przekonującej w roli spragnionej po dziecinnemu miłości i prawdy Agnieszki, najpierw otwierały się coraz szerzej, a potem, z chwili na chwilę, wyzbywały się blasku, gasły.

Wykastrowana historia

Petras zrobił rzadko oglądaną na naszych scenach brawurową groteskę o złudzeniach traconych przy zderzeniu z życiem jako gabinetem osobliwości. Świetnie zestroił nastroje: od gagów do lirycznych metafor, od tromtadracji do haustów goryczy. Odświeżył aktorów Starego, wyrwał ich z rutyny łatwych charakterystyk. Czegoś mu wszakże zabrakło. Czego? Może zakotwiczenia w jakiejkolwiek rzeczywistości? Przydania postaciom ciężaru historycznego czasu, bez którego polatują nad sceną nieco zbyt motylkowato?

To nie kwestia tego jednego - powtarzam: udanego - dzieła. Teatr, nie tylko u nas, boi się historii jak diabeł święconej wody. Przymierze sceny z widownią zawierane jest wedle zasady: nieważne, co było wczoraj i przedwczoraj, ważne, jak i co się czuje dziś. Świat urodził się wraz z naszą na nim obecnością, a co nie pasuje, tego nie ma, won. Realia nie krępują, możemy snuć z fajerem dowolną baśń, choćby o niezrealizowanej miłości. Tyle że jak ją odcedzimy, zostanie nam w ręku wiązka banałów. Bo banałem, ogólnikiem, liczmanem jest niezrealizowana miłość W OGÓLE. Prawdziwa jest miłość niezrealizowana na przykład z powodu braku miejsca do uprawiania seksu w pruderyjnym, zakłamanym i pozbawionym prywatności świecie czasów komunizmu, o czym pisał Hłasko. I prawdziwa jest miłość niezrealizowana dziś - ale z powodów, które trzeba by dopiero opisać. Sprowadzanie wszystkiego do ogólników jest zubożeniem obrazu, kastracją widzenia świata. Owszem, powszechną - ale czy przez to niepodważalną?

Gomułka miał rację, grzmiąc, iż nie warto opowiadać o tym, że młodzi ludzie z braku mieszkań nie mają się gdzie kochać. Ale Marek Hłasko umiał i jego samego, i całą jego siermiężną epokę wtrynić bohaterom do łóżka - do tego łóżka, którego im nie stało. Szkoda, że coś takiego ani na jotę nie interesuje dziś nawet tak bystrego obserwatora, jakim jest niewątpliwie Armin Petras.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji