Artykuły

Fredro nie jest nieszkodliwym idiotą

Dziś z okazji 60. urodzin Teatru Telewizji potrójna Fredrowska premiera. Jan Englert, Jerzy Stuhr, Mikołaj Grabowski wystawią trzy jednoaktówki. Na żywo. Rozmowa z Mikołajem Grabowskim.

Małgorzata I. Niemczyńska: Cała ta sprawa to dosyć seksowny temat.

Mikołaj Grabowski: Bardzo!

- Erotyczne podteksty u Fredry, podniecenie związane z grą na żywo i trzy spektakle naraz. Rywalizacja?

- Na pewno. Trzy jednoaktówki, każda wyreżyserowana przez kogoś innego i każda grana przez znakomitych aktorów. Nie unikniemy porównań. Ale każdy z reżyserów i aktorów chce po prostu opowiedzieć swoją historię możliwie najlepiej. Patrzę więc na to, co się dzieje w mojej jednoaktówce, i jestem zadowolony, jeśli docieramy do jakiegoś sedna. Do sedna Fredry.

- A po co nam dziś ten Fredro?

- Zakodowaliśmy sobie Fredrę jako nieszkodliwego idiotę, co to nam wytyka wady, pokazuje jakieś typowe postacie, różne ciemne typki, albo osoby mające jedną cechę - pieniaczy czy milczków. Zaglądamy do Fredry jak do starego sztambucha, co sprawia, że nie odczytujemy go na nowo. A on nie był wcale taki głupi, nie rozpatrywał świata w kategoriach płaskiej komedii. Oczywiście był bardzo ironiczny, kpił z przemienionych przez naszą prowincję tendencji sentymentalno-romantycznych. Przede wszystkim jednak był bystrym obserwatorem ludzi.

Weźmy naszą jednoaktówkę "Zrzędność i przekora". Jak się trochę głębiej w nią wejdzie i zdejmie ten prosty przekaz, że oto jest dwóch śmiesznych staruchów, liryzująca panienka, która chce wyjść za mąż, i wojowniczy amant, to mamy półgodzinną sytuację o charakterze dość perwersyjnym. Nie wiadomo właściwie, dlaczego ci starzy chcą się tak strasznie opiekować tą młodą. Pewnie dlatego, że jest im to dane. Takie było ówczesne prawo. Ale dlaczego to przedłużają? Bo się ze sobą kłócą? A może kłócą się dlatego, że chcą to przedłużać? Jeśli tak na to spojrzeć, młodość panienki, jej seksualność i atrakcyjność stają się podstawą istnienia całej trójki. Te dwa stare wilki i jeden wilczek krążą wokół niej, ona jest osią wszystkiego.

- Czyli emocje?

- U Fredry miłości jest bardzo dużo, bo miłość była dla niego czymś nadzwyczajnym, co napędzało czyny ludzkie. W tej jednoaktówce mamy jeszcze motyw, który powraca niemal we wszystkich sztukach Fredry, a mianowicie przepaść pomiędzy młodymi a starymi. Ich wzajemny stosunek nie zasadza się na miłości, otwartości czy dobroci, tylko na nienawiści, zazdrości, wzajemnym skrępowaniu. Ten schemat funkcjonuje odwiecznie, także dzisiaj (i to jak bardzo), więc Fredro okazuje się współczesnym autorem. Oczywiście, często pisze wierszem. Ale mój Boże, cóż to szkodzi?

- No to wiemy, po co Fredro. A po co nam Teatr Telewizji?

- Publiczność jest go, jak mniemam, spragniona. Dawniej Teatr Telewizji cieszył się dużym wzięciem, a poza tym spełniał piękną funkcję edukacyjną. Edukacja w towarzystwie pięknej literatury. Nie jestem starym zrzędą, który wraca z miłością do czasów przeszłych, ale wiemy przecież, że poziom edukacji jest teraz niższy. Widzę to w młodszym pokoleniu, choć oczywiście to nie oznacza, że są mniej wartościowymi ludźmi.

- A dlaczego na żywo?

- To dobra metoda robienia Teatru Telewizji, bo narracja sztuki teatralnej ma swoje napięcia, momenty uniesień, czegoś, czego się nie da zrobić, gdy rzecz się tnie i dzieli na scenki, ujęcia. Spektakl ma sam w sobie żywioł, energię, która się wyłania spod trzewi aktora w dziesiątej, piętnastej, dwudziestej minucie. Wielu rzeczy pewnie nie byłbym w stanie wyreżyserować, gdyby nie to, że aktorzy "idą ciągiem zdarzeń" i w tym "ciągu" będąc - odkrywają dla siebie i dla mnie świat sztuki. Teatr, który się realizuje kawałkami, może mieć ładniejsze obrazki, ale nie będzie miał nigdy takich emocji.

- Podglądacie, co robią koledzy?

- Nie, dopiero w sobotę ukazał się jeden obrazek z Warszawy, jak tam koledzy układali się pod kamery. Ale podobno Warszawa podglądnęła nas, bo myśmy już raz całość nagrali. Było kilka pomyłek - zarówno aktorskich, jak i realizacyjnych, ale całość się skleja.

- Kilkumilionowa publiczność pewnie będzie dodatkową mobilizacją...

- Ja bym wolał, żeby aktorzy nie mieli w głowie publiczności, tylko myśleli o temacie, o partnerze, o związkach, które ich łączą. Chciałbym, żeby się starali, aby ich spotkanie na scenie każdorazowo niosło coś nowego i odkrywczego. Tak się dzieje. Jeśli się nie powstrzymuje energii aktora, ona się rozwija i rozwija. Liczę na taki moment, w którym mnie samego ten spektakl zaskoczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji