Baby i fujary
Gdybym był Grabowskim, rozumowałbym tak: można, uważam, wystawić "Damy i bazary" w konwencji epoki. Nawet byłoby ładnie i miło. Ale dzisiaj do teatru chodzi prawie wyłącznie młodzież (za co jej chwała, tak na marginesie). Młodzież zaś ale tylko nie wie co to są "huzary", ale może nawet nie wie, co to "damy". Ba, nie wiedzą tego pewnie aktorzy. Bo jeśli coś na pewno umarło we współczesnym teatrze, to poczucie stylu, umiejętność stylu. Nie mówiąc o dawnych obyczajach i ich towarzyskich cienkościach.
A dzisiejsze obyczaje... Aż mówić hadko. Chamstwo i poruta, wrzaski i targanie za łby, prymityw i dupa. Fredro aluzyjny nie ma tu nic do roboty. Raczej ten od "Sztuki obłapiania".
I zrobiłbym wtedy prawie całkiem współczesny dworek, czy też raczej jego atrapę. Panowie oficerowie nosiliby się jak amerykańscy chłopcy na wojskowym urlopie. No a damy... O, te byłyby po prostu damami. Czyli pretensjonalnymi adwokatowymi i inżynierowymi w futrach i garsonkach. O pannach służących nie ma co mówić. Znamy te dziewuszki. Za pierwszą pensję kupią koronkowe rajstopy i mini, staniki rzucą w kąt i będą też za damy.
Nie bawiłbym się w żadne psychologizmy i takie tam. To jest sztuka o śmieszności erotyki przede wszystkim, a jest się z czego śmiać, gdy za przyrodzenia chwytają starsi państwo. Odmłodziłbym jednak nieco aktorów. Też zgodnie z dzisiejszym poczuciem wieku; pięćdziesięciolatka kiedyś i dziś to niemal matka i córka. Obsadziłbym w rolach dam: Iwonę Bielską, Annę Tomaszewską i Urszulę Popiel, a w rolach panien służących Magdalenę Ufir, Jolantę Januszównę i Bożenę Adamek. Wiedziałbym, że urządzą przy mojej skromnej pomocy wyborny koncert aktorski i że załatwią panów huzarów, zgodnie zresztą z sugestiami autora.
Najtrudniej poszłoby mi z Majorem. Andrzejowi Grabowskiemu kategorycznie zakazałbym nadużywania ulubionych ostatnio ryków, pomruków i toczeń krwawym okiem, i okazałoby się, że nawet taką rolę można zagrać w pięciu oktawach, czyniąc z niej wyrafinowane studium męskiej smugi cienia. Cieszyłbym się wraz z Tomaszem Międzikiem z pokonania niebezpieczeństw pozornej łatwości roli Kapelana. Świeckie odzienie miast sutanny okazałoby się konceptem przywracającym tej zakurzonej nieco postaci scenicznej blask żwawej współczesności. Cieszyłbym się wraz z zachwyconą publicznością sukcesem Ryszarda Jasińskiego w roli Grzegorza, bo rzadko zdarza się widzieć tak zabawne skutki radykalnej zamiany munduru na luźny gang dyskotekowy.
Nie umiałbym powiedzieć, czy powiodło mi się do końca obsadzenie w roli Rotmistrza Bogdana Siemińskiego, bo, zważywszy na wiek aktora, starokawalerstwo okazałoby się chyba małym nadużyciem. Podobnie z powierzeniem roli porucznika Edmunda Błażejowi Peszkowi, jeszcze studentowi PWST. Tu z kolei niedoświadczona świeżość młodości okazałaby się zbyt słabą bronią w starciach z przeciwnikiem tak bezwzględnym jak brawurowy profesjonalizm.
Postawiłbym na końcu dużą wódkę scenografowi, który wyczułby smak epoki, projektując wszystko na granicy ironii i dosłowności. I myślę, że odetchnąłbym z ulgą słuchając szczerego śmiechu publiczności. I zatkałbym uszy na marudzenia tych, którzy wolą cieńszy dowcip, elegantszy styl, i jeszcze na dodatek twierdzą, że tak zwana dzisiejsza młodzież jest równie romantyczna, a nawet lekko sentymentalna, jak to za dawnych czasów bywało.