Artykuły

Fredro w stylu pop

Mikołaj Grabowski, reżyser od dawna kontemplujący ro­dzimy repertuar, obecnie po­dzielił się z widownią Teatru im. J. Słowackiego swym iście odkrywczym spojrze­niem na "Damy i huzary" Aleksandra Fredry. Pomysł był tak prosty, że aż genial­ny, przedstawić bohaterów komedii bez zbędnego (zda­niem reżysera) kostiumu hi­storycznego. I tak. Major (Andrzej Grabowski) paradu­je w panterkowym uniformie komandosa w pierwszej części oraz w eleganckim garniturze w drugiej. Uwspółcześniony Kapelan (Tomasz Międzik), swe wieczne "nie uchodzi" wygłasza w sweterku, spod którego jedynie nieśmiało spogląda biała koloratka. Edmund (Błażej Peszek), przywdział kostium nastolet­niego "dyskotekowicza", ma­jącego na każdą okoliczność kolorową chustkę na szyję. Apogeum absurdu stanowi Grzegorz (Ryszard Jasiński), który w srebrzystobłyszczącym garniturze i koszuli "made in Thailand" umizguje się do Fruzi (Bożena Ada­mek) przebranej za małą lady punk. Pozostałe panie, na czele z Iwoną Bielską w roli Pani Orgonowej, prezentują się w kreacjach wizytowych, jakby dopiero co wziętych z witryny któregoś ze sklepów w centrum Krakowa. Starcie nowoczesnych huzarów z modnymi damami odbywa się w scenerii wiejskiego dwor­ku (wyjątkowej szpetoty), autorstwa scenografa Jacka Uklei.

Reżyser pokusił się o wła­sną wersję opowieści o pery­petiach damsko-męskich, któ­rych pretekstem jest brutal­ne wtargnięcie kobiet do świa­ta - pogodzonych z kawaler­skim stanem - mężczyzn. Nie tylko sprowadził Fredrę do naszych czasów, ale niestety, mocno "zniesmaczył". W do­robku pisarskim autora "Zem­sty" wiele jest utworów, de­likatnie mówiąc, frywolnych. Nie jest to jednak powód, by zwulgaryzować sympatyczne i - co tu dużo mówić - eleganckie "Damy i huzary". Razi więc scena, w której Major z lubością ogląda maj­teczki bynajmniej nie zażeno­wanej Zosi, a dziarski Grze­gorz lawiruje na granicy grupensexu z trzema poko­jówkami. I nie chodzi wcale o przesadną pruderyjność, ale raczej o wyczucie dobrego smaku, które tu uległo za­chwianiu.

I wreszcie pytanie: po co to wszystko? Czy, aby udo­wodnić, że sprawy poruszane w komedii są aktualne, na­leżało wprowadzić na scenę magnetofon z rozbrzmiewają­cym hitem rockowym i po­kojówkę palącą "camele"? Myślę, że to zbyteczne, tym bardziej, iż język Fredry ma się nijak do tego, co dzieje się na scenie. Na przyszłość polecam większą ufność w inteligencję widza, który, nie­zależnie od kostiumu, i tak domyśli się, że miłość musi tu zwyciężyć rozsądek, a i realia epoki w niczym ale umniejszą zabawy. Jeśli obec­na inscenizacja jest śmieszna, to jedyna w tym zasługa hrabiego Aleksandra i jego wspaniałego, ponadczasowego humoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji