Grabowskiego nauki o grzeczności
Będąc przejazdem w Krakowie, zwiedziłem ze swoją klasą secesyjne podwoje teatru J. Słowackiego. A że akurat grano lekturę szkolną w niezłej obsadzie - "Damy i huzary", nie omieszkałem połączyć przyjemnego z pożytecznym i poszliśmy na spektakl.
Jeszcze kurtyna nie poszła dobrze w górę, a w iluzorycznej ciszy teatru rozległy się odgłosy rozrywania opakowań ze słonymi paluszkami, cmoktania lizaków "kojak", miażdżenie jabłek "jonatan", siorbanie napojów "go-go" i bardziej wyskokowych.
Jakby tego wszystkiego nie było dość, młodzian z pierwszych rzędów upatrzył sobie jedną z aktorek i rozpoczął zaloty, rzucając w nią... kilkucalowymi bretnalami. Ta odpowiedziała spokojnie, że jest wątłej postury, a że już po Dniu Kobiet, nie nastawiała się na takie dowody sympatii czy uznania.
Harnasiowy potomek z nieprawego łoża, uczeń jednej z zakopiańskich szkół nie pojął jednak delikatnej riposty. A jego kolega ze szkoły czkał głośno po spożyciu znacznej ilości rosyjskiej "okowity".
Nie wytrzymał Mikołaj Grabowski, aktor teatru STU, grający tu gościnnie Majora. Huknął piękną staropolszczyzną ze sceny, wskazując ręką drzwi. (Nawet nie każdy się domyślił że to niezamierzone uzupełnienie roli).
- Gówniarz Waćpan jesteś i won mi z sali! Gówniarz z pomocą koleżków wyczołgał się spomiędzy rzędów na zewnątrz.
- Kto jest opiekunem tej grupy - nie dawał za wygraną bojowy pan Michał-Major. W tej sytuacji nie było oczywiście opiekuna, bo jakby nawet był, wolałby się zapaść pod podłogę. Ktoś z poczuciem humoru krzyknął - Właśnie został wyprowadzony!
Ogólny śmiech, który przerodził się w długie, rzęsiste oklaski przeprosin. Za swoje i nie swoje winy.