Kłopoty z Fredrą
Zdanie gdzieś zasłyszane: teatr nie może sobie poradzić z Fredrą. Nie wie jak go grać, po co i dla kogo. Nie może odnaleźć tego naszego Fredry współczesnego. Kłopoty z hrabią w teatrze nie pojawiły się dzisiaj. Właściwie odkąd jego komedie weszły na afisze, zaczęły się spory i nieporozumienia między autorem a teatrem. Weźmy na przykład "Damy i huzary" - najczęściej wystawiane z całego dorobku Fredrowskiego. W XIX wieku sztuka ta cieszyła się popularnością ze względu na eksponowanie patriotycznego obrazu napoleońskiej przeszłości. Aureolą otaczano mundury i ich właścicieli. Dopiero Stanisław Pigoń zwrócił przytomnie uwagę, że przecież w tekście nie ma jakichkolwiek aluzji do wydarzeń historycznych. Innym błędem w inscenizacjach "Dam i huzarów" było prezentowanie pogodnego obrazu szlacheckiej przeszłości i staropolskiego obyczaju. Z tą wizją Fredry-Wiecznego Polaka rozprawił się Boy. Autor "Obrachunków Fredrowskich" przedstawił teatrowi dwie alternatywne propozycje wystawiania "Dam i huzarów". Pierwsza, której realizacji można się dopatrywać w inscenizacji Jaracza z 1932 roku, określała komedię Fredry jako groteskową paradę zabawnych figur. Druga propozycja miała charakter klasyczno-komediowy: chodziło o ukazanie: "oschłości, fałszu, obrzydliwości stosunków rodzinnych". Innymi słowy, Boy żądał od teatru, by porzucił celebrowany sposób grania "Dam..." i wydobył z nich to, co najważniejsze: śmiech. Dalsze dzieje sceniczne utworu pokazywały, że teatr nie zawsze umiał spełnić ten, zdawałoby się, prosty postulat. Bo żeby Fredro mógł rozśmieszyć, potrzebni są aktorzy, którym hrabia "zwierzył takie sekrety, o jakich ci się przy czytaniu tej komedii nie śniło" (słowa Boya o "Damach..."). Boy oglądał w "Damach..." takich mistrzów jak Frenkiel, Kamiński, Jaracz i nie dziwię się, że uznał to za jeden z przywilejów swojego pokolenia, dzięki któremu mógł wnukowi powiedzieć: "Cóżeś ty, durniu, widział? Niceś nie widział". Ja, dureń, widziałem "Damy i huzary" w Teatrze Polskim w Warszawie, wystawione przez Kazimierza Dejmka i do przywilejów tego faktu zaliczyć nie mogę. Jeżeli gra się Fredrę tak, jak to zrobili aktorzy Polskiego, to nie dziwota, że pojawiają się pytania: po co nam ten Fredro? Sztampą, małymi chwytami, a w najlepszym razie poprawnością nie ożywi się Fredrowskich charakterów. Ale to, że w Teatrze Polskim nie ma ostatnio obsady do "Dam i huzarów" (jeszcze Andrzej Łapicki wystawiając na tej scenie parę lat temu "Damy..." miał do dyspozycji m.in. Mariusza Dmochowskiego, Jana Matyjaszkiewicza, Andrzeja Szczepkowskiego, Kalinę Jędrusik czy Annę Seniuk, która być może wróci do roli Orgonowej w inscenizacji Dejmka), jest sprawą zasmucającą, ale nie wyjaśniającą w pełni niepowodzenia spektaklu w Polskim. Zabrakło mu bowiem przede wszystkim idei. Dzisiaj oczywiście propozycja Boya, by widzieć we Fredrze pisarza, co "bawi się z cudownym artyzmem śmiesznościami i wadami ludzi (...) ale nie walczy o nic (...) raczej z czułością ogląda się w przeszłość", jest oczywiście nie wystarczająca. Ostatnie słowo we współczesnej Fredrologii należy chyba wciąż do Jarosława Marka Rymkiewicza i jego pracy "Aleksander Fredro jest w złym humorze". Rymkiewicz, jak sądzę, znalazł współczesną drogę do Fredry. Stwierdził bowiem wyraźnie, że autor "Dam i huzarów" pokazuje w swoich komediach świat, w którym "małe jest wielkim, śmieszne wzniosłym, stare młodym, mądre głupim, jest światem, w którym nie ma już żadnej hierarchii zjawisk. A tam, gdzie nie ma hierarchii, jest tylko chaos, bezład, nieporządek". Ten świat Fredry jest naszym światem. I rzeczywiście "Damy i huzary" są komedią o rzeczywistości, do której wkradł się bałagan. Major dosłownie nienawidzi nieporządku i zżyma się na Grzesia, gdy ten zostawia lulkę na mapach. Ale w momencie przyjazdu sióstr Majora okaże się, że wojskowy ład runie jak domek z kart. Pamiętam, że w inscenizacji Łapickiego widomym znakiem tego bałaganu, który jak huragan spadł na dom Majora, było rozrzucenie przez którąś z pokojówek szachów. U Dejmka szachy stoją spokojnie. Symbolem zaprowadzenia babskich "porządków" jest zniknięcie w pewnym momencie wiszących na ścianach lanc. Ale w "Damach..." nie chodzi tylko o kobiece bałaganiarstwo.
Intryga, którą chcą przeprowadzić siostry Majora, zniszczy pewną hierarchię wartości, którym hołdują huzarzy. Być może jest ona również postawiona na głowie, bo przecież Major postanawia, że będzie rządzić domem bez kobiet, ale szybko stare zasady ułanów rozlecą się w pył. Dadzą się skusić temu, co niedawno jeszcze nazywali szaleństwem. Tracą rozsądek. Dopiero Rembo rozpaczliwą przemową przywróci wszystkich do porządku. "Kto za młodu się nie ożenił, niech się na starość nie żeni, a jeśli się żeni, to niech sobie każe głowę ogolić". Słowa Remby są pochwałą jakiegoś ładu naturalnego. Fredro sugeruje, że powinien on wynikać z ludzkiego rozsądku i umiejętności postępowania stosownie do wieku i okoliczności. Dlatego Porucznik ożeni się z Zosią, Major odda im majątek, a ułani unikną ośmieszenia. "Obchodzimy powrót rozumu" - powie Rotmistrz i wszyscy w zgodzie zatańczą mazura.
Piszę o komedii Fredry jakby poza spektaklem Dejmka. Trudno bowiem dopatrzeć się w nim interpretacji wypływającej z sugestii Rymkiewicza. Ta droga teatru do Fredry wciąż jest nie uczęszczana. Dejmek poszedł zaś utartą koleiną. Zrobił przedstawienie zwykłe, po prostu szkolne, z którego trudno wyłowić żywszą myśl. W ten sposób Fredro na scenie Polskiego zamienił się w coś w rodzaju opery, którą trzeba przyjąć z całym sztafażem konwencji i sztucznych póz. Dla dziatwy, która dość szczelnie, trzeba przyznać, wypełniła widownię Teatru Polskiego, spektakl musiał mieć posmak czegoś egzotycznego. I nawet odnosiłem wrażenie, że bawi ją dziwność tej literatury i tego teatru. Że ze sceny płynie zrytmizowana mowa (dlaczego mówią "siedm", a nie "siedem"?). Że aktorzy tak nienaturalnie się poruszają. Że bohaterowie sztuki mają takie niedzisiejsze perypetie. Może taka inscenizacja Fredry spełnia pewną rolę, np. podtrzymującą kulturową tradycję. Gdyby ci młodzi ludzie nie obejrzeli Fredry, ich poczucie komizmu kształtowałby Benny Hill albo Alf. Boję się jednak, że ograniczenie obecności Fredry do obowiązkowego minimum kulturowego sprawi, iż wciąż będziemy mieli z hrabią kłopoty.