Artykuły

Burdel tym razem po praskiej stronie Wisły

Kabaret Pożaru w Burdelu ze swoim najnowszym, XIX odcinkiem "East Side Story - Musical o metrze i o wódce" zawędrował na prawy brzeg Wisły, by zgłębiać istotę praskiego undergroundu. W Wytwórni Wódek będzie robić "jeszcze większy burdel niż zwykle" do 16 listopada.

Z założycielami Pożaru w Burdelu - Michałem Walczakiem i Maciejem Maksem Łubieńskim - rozmawia Ewa Jankowska.

Jaki jest ten najnowszy odcinek?

Michał Walczak: Jeszcze większy burdel niż zwykle. Zaczynamy nowy sezon, otwieramy nowy rozdział, pojawiają się nowe wątki. Wybory samorządowe?

Maciej "Max" Łubieński: Ujawnimy zwycięzcę (śmiech).

MW: Ostatni spektakl gramy w dzień wyborów, więc będziemy na bieżąco komentować.

I wszystko tym razem będzie się działo na Pradze.

MW: Dotychczas błąkaliśmy się na lewym brzegu Wisły, więc prędzej czy później musieliśmy na Pragę trafić. Praskie klimaty sprzyjają dzikim, offowym działaniom, których naszym zdaniem w Warszawie jest mało. Cieszymy się, że kolejny odcinek odbędzie się w Wytwórni Wódek i że będzie to musical o metrze i o wódce.

Temat zawsze wiąże się z miejscem?

MŁ: Staramy się to godzić. Tak było w przypadku spektaklu, który na zaproszenie Nowego Teatru graliśmy w dawnej bazie MPO na Mokotowie. Uruchomiliśmy wtedy kontekst śmieciowy. Grając w Koneserze, siłą rzeczy musieliśmy podjąć temat wódki, a także tego, że na drugą stronę Wisły przebiło się metro i niedługo zacznie nas tam wozić. Staramy się tworzyć swoistą kronikę Warszawy.

Trzymacie rękę na pulsie.

MW: Co nie znaczy, że nie marzy nam się sytuacja, w której mamy budżet i tworzymy musical wyłącznie o wódce albo wyłącznie o metrze. Na razie działamy trochę na wariackich papierach, korzystając ze wsparcia różnych ludzi i różnych instytucji. Ma to jednak swoje plusy.

Jakie?

MW: Jako burdel artystyczny możemy pozwolić sobie na tworzenie nieczystych form, które są wyrazem naszych inspiracji i fantazji. Stąd pomysł, żeby połączyć temat modernizacji i rewitalizacji Pragi z wódką oraz marzeniem o warszawskiej bohemie. Czyli rym, czym żywi się nasza wędrująca po Warszawie burdeltrupa. Bez względu na to, na ile ten mit artystycznej Pragi jest prawdziwy, to jest on potrzebny jako alternatywa wobec mainstreamu, komercyjnej stron miasta.

Dlaczego powstał Pożar w Burdelu?

MW: Z potrzeby spotkania ludzi, którzy nie mieliby szans na współpracę w żadnym z instytucjonalnych teatrów. Szczęśliwym trafem Klub Komediowy Chłodna oferował możliwość eksperymentowania, skorzystałem z tego i od tego czasu jestem gorącym zwolennikiem przestrzeni twórczych, w których mogliby się spotykać różni ludzie. Sami chcielibyśmy mieć takie miejsce, taki klub.

Jest Klub Komediowy na Placu Zbawiciela.

MŁ: Takich miejsc powinno być nie jedno, ale 50.

MW: Ważne, żeby miasto nie dbało wyłącznie o kwestie materialne, ale również stymulowało budowanie więzi międzyludzkich.

Jesteście bardziej kabaretem czy teatrem?

MŁ: My jesteśmy Pożarem w Burdelu.

MW: I cały czas będziemy się starać utrudnić odpowiedź na to pytanie. Ale, podobnie jak tradycyjne kabarety, podejmujecie tematy polityczne. MW: Kabaret kojarzy się przede wszystkim z tym, co oglądamy w telewizji, ale powoli zaciera się granica między tym, co wysokie i niskie. Widownia też ciągle szuka czegoś nowego. I tu pojawia się szansa dla form dziwnych, nieczystych, które lubi współczesny teatr Jana Klaty czy Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Skąd czerpiecie pomysły na scenariusz?

MW: Ja czytam "Wróżkę" i "Nieznany świat".

MŁ: Ja słucham opowieści Michała o tym, co przeczytał we "Wróżce i w "Nieznanym świecie".

Jesteście z Warszawy?

MŁ:Ja tak.

MW: Ja jestem z Sanoka. Warszawiak vs słoik.

Czy to ma jakieś znaczenie w waszej relacji?

MW: Mieszkam w Warszawie już bardzo długo. Max zrobił mi obrzęd przejścia i zostałem pasowany na warszawiaka (śmiech).

MŁ: Nie ma już wielu warszawiaków z dziada pradziada. Warszawa składa się ze słoików albo ze słoiczków, czyli dzieci słoików. Stolica zawsze zasysała, ale na ten temat zaczęto mówić dopiero niedawno. Dobrym przykładem jest Ursynów. Tam mieszka wielu ludzi, którzy przyjechali do Warszawy, ale ich dzieci czują się jak warszawiacy z dziada pradziada i szydzą z mniej warszawskich mieszkańców Białołęki.

Co was śmieszy?

MW: Nie wychodzimy od tego, co nas śmieszy, ale tego, co nas interesuje boli, wkurza, zachwyca. Szukając języka dla wyrażenia tych emocji tworzymy burdel form i konwencji językowych, co daje efekt komiczny, absurdalny, a czasem - dramatyczny. Tak jak w mieście.

Macie już pomysł na kolejne odcinki?

MW: Następna będzie szopka w Teatrze WARSawy, a potem zobaczymy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji