Artykuły

Rewizor utaplany w błocie

- Mam 56 lat, a ciągle chce mi się biegać po scenie. Rano się budzę, w krzyżu łupie, nogi bolą, zaczynam próby i ból ustaje. Bo teatr leczy - mówi Nikołaj Kolada, rosyjski dramatopisarz i reżyser.

W piątek w teatrze Studio w Warszawie premiera "Rewizora" w reżyserii Nikołaja Kolady i początek przeglądu jego spektakli. W Gazeta Cafe odbyło się spotkanie poświęcone temu wydarzeniu, w którym oprócz rosyjskiego twórcy wzięli udział: Agnieszka Lubomira Piotrowska, kuratorka festiwalu, i Krzysztof Stelmaszyk, który zagra w "Rewizorze" Horodniczego.

Rozmowa z Nikołajem Koladą, Agnieszką Lubomirą Piotrowską i Krzysztofem Stelmaszykiem

Remigiusz Grzela: Czy czujesz się klasykiem?

Nikołaj Kolada: Zaskoczyło mnie, kiedy "Wyborcza" napisała o mnie: rosyjski Almodovar. Sam siebie nazywam "słońcem rosyjskiej dramaturgii". Oczywiście mówię to z ironią, bo nie jestem ani słońcem, ani księżycem rosyjskiej literatury, która ma Puszkina, Lermontowa, Czechowa, wielkich dramaturgów. Ale kiedy idąc ulicami Warszawy, widzę ogromny plakat "Festiwal Kolady", oczywiście jestem szczęśliwy. Ten festiwal nie jest poświęcony tylko mnie. Chcemy pokazać kulturę Jekaterynburga, miasta oddalonego od Warszawy o półtora tysiąca kilometrów. Przywieziemy dramaturgów, reżyserów filmowych, zespół rockowy Kurara. Nazywają mnie też ojcem rosyjskiej czernuchy. Jest to wszystko dla mnie oczywiście bardzo przyjemne, ale najważniejsza jest praca w teatrze, który kocham. Wszystko robię z miłości do teatru. Dzisiaj mieliśmy próbę do "Rewizora". Na scenie jest bardzo dużo błota i obaj z Krzysztofem po nim skakaliśmy. Zawsze jestem między aktorami. Nie siedzę z boku, żeby mówić: "Ty na prawo, ty na lewo". Jestem na scenie. Zresztą korona z głowy mi nie spada, kiedy mogę w swoim teatrze umyć podłogę.

Krzysztof Stelmaszyk: Niezręcznie to mówić, bo będę chwalił. Horodniczy mówi do Chlestakowa - "Proszę tylko nie pomyśleć, że chce się przypochlebić, mówię to z czystego serca". I ja też tak będę mówił. W to błoto wszyscy weszliśmy z nadzieją, bo Nikołaj jest człowiekiem budzącym zaufanie. To komfortowa sytuacja, kiedy aktor może ufać reżyserowi. Opowiedział nam, o czym będzie jego "Rewizor", czym jest dla niego błoto lub ta ziemia. Powiedział o sobie, o swoim domu, o matce, ojcu. Powiedział, skąd pochodzi. Dziś po miesiącu pracy nie wyobrażam sobie, że "Rewizor" mógłby być o czymś innym, niż założył Nikołaj, że inaczej można by go opowiedzieć. Bardzo sobie cenię to spotkanie i to doświadczenie z takim prawdziwym człowiekiem. Mogę zdradzić, o czym mówiłeś?

N.K.: Koniecznie.

K.S.: To jest opowieść o poniżaniu człowieka, o doświadczeniu, które wszyscy znamy. Poznałem historię teatru, który zakładał Nikołaj. Najpierw w jakiejś piwnicy. Sąsiadujący z nią restaurator mafiozo uznał, że to niedobre dla restauracji, więc postanowił Koladę wykurzyć. W nocy napadli na siedzibę teatru i porąbali scenę. Dostrzegłem coś prawdziwego, Nikołaj popłakał się przy tym wspomnieniu. Popłakał, bo mafia porąbała scenę - uderzyła tam, gdzie serce teatru. Reakcja Nikołaja była niewymuszona.

N.K.: Więc robimy spektakl o poniżeniu. Aktorzy też zwykle żyją w sytuacji poniżenia. Jest takie przysłowie w Rosji: - Jestem naczelnikiem, ty jesteś durniem, ja jestem durniem, bo ty jesteś naczelnikiem.

A dlaczego błoto na scenie?

N.K.: Bardzo lubię wyraziste, mocne środki na scenie. Jeden z rosyjskich klasyków powiedział, że Rosja ma dwa nieszczęścia - durni i drogi. Powiedziano mi, że w Polsce jest tak samo. A błoto? Widzę tak: ziemia jest drogą, którą idziemy. Ziemia, którą ugniatamy. Grudy ziemi. Aktorzy najpierw chodzą po ziemi bardzo delikatnie, później coraz mocniej, aż zaczynają się w niej taplać. To mocny przekaz. Na początku jest śmiesznie. Aż przychodzi przerażenie, że tak można żyć w błocie, w tym gównie, taplać się w tym, żreć. Zawsze mówię, że człowiek idzie do teatru, żeby na początku się pośmiać, a później popłakać albo chociaż zasmucić.

Czym różni się "Rewizor", którego zrobiłeś w Jekaterynburgu, i ten z teatru Studio?

- To nie sekret, że wiele lat temu zrobiłem już "Rewizora". To była satyra na ówczesną sytuację w Rosji. Do tego Oleg Jagodin, aktor, który grał Chlestakowa, był tam jak dwie krople wody podobny do Putina. Jego matka przyszła do mnie i jak radziecki człowiek zapytała szeptem: - Nikołaj Władimirowicz, a dlaczego on jest taki podobny do Putina? Mówię: - No to ja panią powinienem zapytać. To był zupełnie inny spektakl. Byłoby dziwne, gdybym przyjechał do Warszawy i źle mówił o swojej ojczyźnie.

Nigdy nie wątpiłeś w teatr?

- Przyszedłem do szkoły teatralnej, kiedy miałem 15 lat, z małej wioski. Ojciec jest Ukraińcem, mama Rosjanką. Ojciec całe życie mówi taką mieszanką rosyjsko-ukraińską. Moja rodzina była biedna, a życie smutne. Przyjechałem do ogromnego miasta, które wtedy jeszcze nazywało się Swierdłowsk, dzisiaj Jekaterynburg, i zakochałem się w teatrze. Wcześniej teatru nie znałem. Ale pamiętam emocje, kiedy pierwszy raz usiadłem w teatrze dramatycznym w Swierdłowsku i zaczęło gasnąć światło, rozsunęła się kurtyna i nagle zobaczyłem w różnokolorowym świetle dekoracje. Nie mogę nawet tego dziś przekazać, tyle szczęścia na mnie spłynęło. Od tamtej pory kocham teatr. Mam 56 lat, a ciągle chce mi się biegać po scenie. Rano się budzę, w krzyżu łupie, nogi bolą, zaczynam próbę i ból ustaje. Bo teatr leczy.

Rok '86. Piszesz pierwszą sztukę. W trzy dni.

- Byłem na trzecim roku studiów w Instytucie Literackim w Moskwie i napisałem "Grę w fanty", od razu 100 teatrów wzięło ją do repertuaru. Spadła na mnie lawina pieniędzy. Jak wariat pisałem kolejne sztuki. Wcześniej próbowałem pisać opowiadania, zanosiłem je do redakcji i słyszałem: - To jakieś obrzeża życia, to nas nie interesuje. Kiedyś usłyszałem: - To jest na marginesie społecznym. Sprawdziłem w słowniku, co to znaczy. Pisałem przecież o ludziach prostych, zwykłych. Ale wtedy nikogo nie interesowali. Był początek pierestrojki. I nagle pierwsza sztuka i taki sukces. Za pierwsze honorarium, wtedy to dla mnie były ogromne pieniądze, kupiłem telewizor kolorowy i jeansy. Stałem przed lustrem, trzymałem się za te spodnie i po prostu nie mogłem uwierzyć. Mówiłem: - K..., naprawdę płacą mi za tę pisaninę? A tak naprawdę teatr to moja miłość. I być może to ja powinienem dopłacać, że mogę wciąż kochać. Kiedy napisałem "Merylin Mongoł", wzięła ją do realizacji Galina Wołczek, dyrektorka teatru Sowriemiennik, jednego z najsłynniejszych w Moskwie. A ja z tą sztuką pojechałem akurat na seminarium dla dramaturgów i reżyserów. Zaczęli analizować tekst. Opowiadali o nim takie historie, że mało nie zwariowałem. 30 osób jednocześnie darło się na mnie: jak możesz tak zadeptywać naszą duchowość, poniżać Rosję?! To było w Niżnym Nowogrodzie, jakieś cztery godziny od Moskwy. Wsiadłem do pociągu. Przybiegłem do teatru Sowriemiennik, wbiegłem do gabinetu Wołczek i zacząłem błagać: - Proszę nie wystawiać, bo mi powiedzieli, że to jest potworna, zła sztuka. Weszliśmy razem do windy, a to potężna kobieta. Patrzy na mnie, podnosi palec i mówi: - Zapamiętaj raz na zawsze, szara masa nienawidzi utalentowanych. Zamilkłem, więcej już się nie odzywałem się. A sztuka jest tam w repertuarze od 22 lat, z widownią na 800 miejsc.

Twój teatr nie ma 800 miejsc, a jest legendarny. Promieniuje na całą Rosję. Jaki jest?

Agnieszka Lubomira-Piotrowska: Teatr Kolady ma już trzecią siedzibę. Na etacie jest 70 osób. Utrzymywany jest tylko i wyłącznie z pieniędzy prywatnych Kolady za wystawienia jego sztuk i z tego, co wpływa do kasy z biletów. Dlatego wszyscy pracują absolutnie jak nienormalni, nie ma w ogóle wolnych dni, grają codziennie minimum jeden spektakl, a w weekendy nawet po cztery. Bo wypłata jest tylko z tego, co przyjdzie do kasy. W tej chwili widownia ma 125 miejsc w nowym budynku. Przez długie lata była poniżej stu miejsc, grali w małym drewnianym dworku. Kiedy go dostali, nie było ani prądu, ani wody. Zbudowali ten teatr własnymi rękami.

Zapytam wprost, to nie jest wariactwo?

N.K.: Nie wiem. Kiedy teraz patrzę wstecz, myślę: Boże, jak myśmy to wszystko zrobili? Ale mamy codziennie pełne sale. Co roku jeździmy na dwa tygodnie do Moskwy i sale też są pełne, choć Moskwa objadła się już całym teatrem świata.

A.L.-P.: Kolada zebrał wokół siebie absolutnych świrów, którzy by w normalnym teatrze repertuarowym nie wytrzymali, ani żaden teatr repertuarowy z nimi by nie wytrzymał. Tworzą przedziwny organizm, jedną wielką rodzinę.

N.K.: Było kilkoro aktorów, z którymi się szybko rozstałem, bo próbowali wprowadzać w teatrze jakieś podziały, uważać się za lepszych. Takich aktorów wyganiam. Mówię aktorom, że u nas w teatrze jest tylko jedna gwiazda - to ja. Ale oni wiedzą, jaka ze mnie gwiazda, co to i podłogę myje. Bardzo cenię swoich aktorów, Oleg Jagodin to absolutnie genialny aktor, Irina Jermołowa - wielka aktorka. Grają u mnie wszystkie główne role. Możecie państwo przyjść zobaczyć - na festiwalu Oleg Jagodin zagra i Hamleta, i Borysa Godunowa, i Łopachina w "Wiśniowym sadzie", i Stanleya Kowalskiego w "Tramwaju zwanym pożądaniem". Mam 36 aktorów i wszyscy są fantastyczni. To moja rodzina, moje dzieci, moja miłość.

A.L.-P.: Dodam, bo to rzadkie w teatrach, że nie ma gwiazd. Oleg Jagodin gra Hamleta, Borysa Godunowa, ale w innych spektaklach wychodzi w scenach zbiorowych, wchodzi wnieść samowar.

N.K.: Wobec aktorów trzeba tylko mieć cierpliwość, cierpliwość, jeszcze raz cierpliwość i chwalić. I głaskać po rękach, i mówić: - Zuch, świetnie. Idź już, idź na scenę. Aktorzy są jak małe dzieci. Zawsze powtarzam: - Aktor to nie jest zawód, to jest diagnoza. To są trochę chorzy ludzie. Bo oni bardzo lubią być w białej sukience pośrodku i żeby wszyscy wokół byli w gównie.

No, nie wiem, muszę poprosić o słowo komentarza.

K.S.: Mieliście państwo w tej chwili możliwość poznania Kolady. On taki jest, trudno mu nie zaufać. Wczoraj w trakcie próby koledzy w kulisach głośno gadali. Kolada się wkurzył, zaczął strasznie krzyczeć. A to się często zdarza w teatrze, wielu reżyserów opieprza w tym momencie aktorów. On przy okazji powiedział: - Nie można tak, nie można. Teatr się rodzi z ciszy. No i uciszyli się, coś do nich dotarło.

N.K.: Darłem się jak zarzynana świnia. Krzysztof na scenie gra tragedię, a tam za kulisami gadają, śmieją się. Zacząłem wrzeszczeć: - Jak wam nie wstyd?! Moje serce i jego serce zaraz pęknie. Pomogło.

Spotkanie tłumaczyła Agnieszka Lubomira Piotrowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji