Kicz puszczony samopas gra na nerwach widza
"Rewizor" w reż. Mikołaja Kolady w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
- Gdyby widz, niczym dobry car, zastosował nadzwyczajne prawo łaski, można by powiedzieć, że reżyser gra z kiczem. Niestety, to kicz puszczony samopas.
"Próbowałem zagadywać ludzi po rosyjsku. Nikt nie zareagował agresją, a starsi nawet mi odpowiadali" - dziwił się nad piwem młody socjolog z Moskwy, który przyjechał na konferencję do Warszawy. Wyraźnie spodziewał się rusofobicznej agresji.
Tu ze strony naszej - gospodarzy - nastąpiła lawina wyjaśnień. Że Putin to jedno, a język i kultura drugie. Że na festiwal kina rosyjskiego Sputnik wielopokoleniowa publiczność wali drzwiami i oknami. Że Warszawa to - patrząc na historię - miasto półrosyjskie, że kanalizację zawdzięcza generałowi-majorowi Sokratowi Starynkiewiczowi, że ma rosyjskojęzyczne mniejszości, że Pałac Kultury - dar od narodu radzieckiego - budzi dziś już znacznie więcej pozytywnych niż negatywnych emocji.
Wreszcie, skoro dialog rozgrywał się w tymże Pałacu - w barze Studio - trzeba było też wspomnieć, że w mieszczącym się tuż nad nami teatrze ulubionymi autorami są rosyjscy klasycy: Czechow, Puszkin, Tołstoj i Gogol. A największym hitem reżyserzy z Rosji: Iwan Wyrypajew czy Nikołaj Kolada. Temu drugiemu zorganizowano w Teatrze Studio festiwal, a rozpoczęła ten przegląd premiera "Rewizora" Gogola.
Kicz puszczony samopas
Mam nadzieję, że Iwan Aleksandrowicz nie obrazi się za porównanie do Nikołaja Władimirowicza. "Ożenek" Gogola w reżyserii Wyrypajewa był jak dotąd - obok dyrektorskich wystawień Doroty Masłowskiej - jedną z bardziej udanych premier za rządów Agnieszki Glińskiej, świetnie zagranym spektaklem, świadectwem dobrego rzemiosła i wyczucia rytmu.
O Gogolu w reżyserii Kolady już tego powiedzieć się nie da.
"Rewizor" to - jak pamiętamy z miliona wystawień - klasyczna komedia o zapadłej dziurze, gdzie skorumpowani urzędnicy omyłkowo biorą przypadkowego człowieka za ważnego inspektora z samej stolicy i odstawiają przed nim upokarzające ich przedstawienie. Przedstawienie Kolady trwa trzy godziny. Reżyser w nieskończoność zapętla rzewne piosenki, gubi rytm klasycznego tekstu, z aktorów robi krzywo wycięte pacynki. Gdyby widz, niczym dobry car, zastosował nadzwyczajne prawo łaski, można by powiedzieć, że reżyser gra z kiczem. Niestety, to kicz puszczony samopas gra na nerwach widza jak na bałałajce.
Wybaczcie sztampowe porównania, ale do takiego właśnie świata zaprasza nas Kolada. Nie braknie na scenie samowarów i tanich kopii światowego malarstwa. Jej deski pokrywa błotnista ziemia (jakże rosyjski to symbol), którą paprzą się aktorzy Teatru Studio, zwykle w roli przecież schludni i eleganccy jak z Czechowa. Tu tłusta gleba, przekładana z rąk do rąk, odgrywa rolę pieniędzy, którymi przekupuje się domniemanego rewizora. Ląduje na twarzach, przykleja się do ciał.
"W tej Rosji czujemy się bezpiecznie"
Powraca taki obraz: kobiecy kolektyw wkracza nierównym krokiem, niczym szereg kołchoźnic. W chustach, z łopatami w dłoniach, wykonują prostą choreografię. Bo głównym bohaterem "Rewizora" Kolady nie jest Horodniczy, grany przez Krzysztofa Stelmaszyka. Ani Chlestakow debiutującego Eryka Kulma z Akademii Teatralnej. Jest nim cała społeczność zapadłej osady, śpiewająca chórem i kupą przemieszczająca się po scenie.
Kolada, mimo wszystkich gagów, nie pozostawia widzom nadziei. To nie żandarm ogłasza tu przybycie "prawdziwego" rewizora, tylko raz jeszcze miejscowi plotkarze. Zatem - jaki on prawdziwy? Grzebiąca w błocie społeczność znów sama ulepi sobie bożka, nawet bez pomocy władającego (albo i nie) gdzieś daleko despoty. Pomysł prosty, ale efektowny. Mógłby być nawet głęboki. Tylko dlaczego wykonanie musi być tak nieudolne?
Ciekawe, że i Kolada, i Wyrypajew w Polsce fetowani są bardziej niż w ojczyźnie. Skąd ta nadwiślańska miłość do artystów z Rosji? Z tęsknoty za "teatrem jak dawniej" czy za "słowiańską duszą"? Czy może stąd, że przypominają nam wstydliwie dziś wyparte podobieństwa do przyjaciół Moskali?
A może dlatego, że i Wyrypajew, i Kolada pokazują Rosję taką, jaką chciałby ją widzieć typowy polski inteligent? W tej Rosji czujemy się bezpiecznie, rozpoznajemy to, co znamy, nie musimy myśleć o tej skomplikowanej współczesności. U Wyrypajewa - opowiadającego w wywiadach o Bogu i specyfice "rosyjskiej demokracji" - Rosja jest pełna wielkich namiętności, ale i mistycyzmu. U Kolady - trochę sentymentalna, groteskowa jak opowiadanie Wieniedikta Jerofiejewa, przaśna i swojska jak ogórek kiszony.
Na zdrowie.