W imię Boga
Dziwne uczucie. Przedstawiciele trzech religii: islamu, judaizmu i chrześcijaństwa dyskusję na temat wiary toczą bardzo spokojnie. Stary Żyd, któremu chrześcijanie spalili w synagodze żonę i siedmiu synów, wychował porzucone niemowlę, córkę muzułmanina i chrześcijanki, ale nie narzucił jej żadnej religii. Uczył tylko, jak być "miłym Bogu i ludziom człowiekiem", bo jak powiada, "nie wybraliśmy sobie naszych ludów" i ich wiary. Dziedziczymy wyznanie jak kod genetyczny. Nie może być więc religii gorszej ani lepszej; skoro nikt nie mógł sobie wybrać przodków, na złe i dobre pozostał ich spadkobiercą.
Nie chodzi tu o żadną ze współczesnych dyskusji, gdzie jad nienawiści wobec inaczej myślących leje się obficie, agresję fizyczną zaś powstrzymuje obecność kamer. Piszę o "Natanie mędrcu" Gottholda Ephraima Lessinga na Scenie przy Wierzbowej, gdzie konwencja teatru pozwala na spokojne wyłożenie racji bohaterów, ewolucję ich poglądów i pogodzenie mimo wszelkich różnic. Słowem - całość burzliwych dyskusji ma łagodny finał, by nie powiedzieć, że tragiczne wypadki kończą się szczęśliwie jak w komedii. Aktualność osiemnastowiecznego tekstu, nazwanego przez Theodora Fontanego "ewangelią tolerancji" prowokuje pytanie, dlaczego nie był on u nas wystawiany. Dopiero teraz, gdy mowa nienawiści zalewa kolejne media i budzi przerażenie, Teatr Narodowy sięgnął po ten ważny tekst.
Być może o przemilczeniu "Natana" zadecydowała forma poematu dramatycznego przeznaczonego do indywidualnej lektury, choć współcześni reżyserzy nie takie trudności potrafią pokonać. Autor przewidywał, że dramat znajdzie się na scenie dopiero za sto lat od chwili napisania w 1778 roku, ale miał na myśli jego wywrotowe idee, a nie formę "Lesedramy". Pomylił się, na szczęście, nie doczekał premiery w Berlinie dwa lata po jego śmierci w 1783 roku, zakończonej klapą. Ale już dwadzieścia lat później Fryderyk Schiller skrócił "Natana" dla sceny w Weimarze, gdzie został z sukcesem wystawiony w 1801 roku. Niejako na fali rewolucji francuskiej i podbojów napoleońskich, które zmiotły ze sceny dziejów ancien regime i wyciszyły, na pewien czas przynajmniej, spory religijne i działalność trybunałów inkwizycji.
Nie do końca wszakże. "Natana mędrca" zrodziło niemieckie oświecenie, atmosfera tolerancji i wiary w potęgę rozumu, która zapanowała w Europie po dwóch wiekach krwawych wojen religijnych między katolikami a protestantami, którzy oderwali od Kościoła spory kawał Europy. Konkretnie zaś inspiracji dramatu należy upatrywać w pracy Lessinga nad publikacją "Fragmentów Anonima", czyli krytycznej rozprawy o Biblii, podważającej większość dogmatów chrześcijańskich, autorstwa hamburskiego orientalisty, Hermanna Samuela Reimarusa, lekturze pism Barucha Spinozy oraz wieloletniej przyjaźni z żydowskim filozofem Mosesem Mendelssohnem, znamienitym przedstawicielem oświeconego mieszczaństwa niemieckiego.
Lessing umieścił akcję dramatu w Jerozolimie historycznej podczas trzeciej wyprawy krzyżowej, kiedy to w 1192 roku został zawarty rozejm między Ryszardem Lwie Serce a sułtanem Saladynem, umożliwiający pokojową wymianę zdań. Natomiast schemat akcji zaczerpnął z jednej z nowel "Dekamerona" Boccaccia, wykorzystującej przypowieść, znajdującą się w zbiorach chrześcijańskich i żydowskich legend, o trzech identycznych pierścieniach, odziedziczonych przez trzech synów, symbolizujących trzy religie: islamską, chrześcijańską i żydowską.
Natalia Korczakowska, reżyserka przedstawienia, jest w pełni świadoma współczesnych konotacji dramatu, dlatego miejscem akcji czyni pięciogwiazdkowy hotel z lustrzanymi ścianami w Jerozolimie, która od zawsze pozostaje miejscem współistnienia trzech monoteistycznych religii, chętnie odwiedzanym przez turystów całego świata.
Aktorzy noszą współczesne stroje, Natan Jerzego Radziwiłowicza klasyczny, ciemny garnitur, Sułtan Saladyn Mariusza Bonaszewskiego i jego siostra (Beata Fudalej) arabskie dżalabije, Patriarcha Oskara Hamerskiego jasny garnitur z pretensjonalną różową koszulą i cywilnym kapeluszem, Aleksandra Justa jako Daja, chrześcijańska opiekunka córki Natana, stonowaną spódnicę i bluzkę. Templariusz (Krzysztof Zarzecki), który okaże się bratem wychowanej przez Natana Rechi i bratankiem Saladyna, z zapalczywego najemnika przemieni się w dojrzałego mężczyznę pozbawionego uprzedzeń religijnych. Młodziutka Recha, w wykonaniu Dominiki Kluźniak, także przechodzi ewolucję, ze szczebiotliwej nastolatki staje się elegancką kobietą zmuszoną nagle do bycia bardzo dorosłą. Zakochała się w młodzieńcu, który ją uratował z pożaru, i dowiedziała się nie tylko, że nie jest córką swego ojca, lecz także tego, że jej wybawca nie może zostać mężem, bo jest rodzonym bratem oddanym na wychowanie rodzinie matki katoliczki w Niemczech. Trudno po takich rewelacjach opanować emocje.
Całe to tragiczno-komediowe poplątanie wątków nie przeszkadza aktorom przez trzy godziny mówić, wyraźnie i dobitnie, bez krzyku i podniesionego głosu, tak dobrze i przekonująco, że nie czuje się upływającego czasu, naiwności fabuły i wyraźnie dydaktycznego stylu autora. W czym niemała zasługa płynnego i współczesnego przekładu Jacka St. Burasa. Po oglądaniu bezustannych kłótni i seansów nienawiści serwowanych przez media nie do przecenienia jest możliwość posłuchania rozsądnych słów o poszanowaniu drugiego człowieka z całym bagażem i bogactwem jego odmiennej kultury, religii i obyczaju. Słów nie utopionych w efekciarskich obrazach, w zgiełku muzyki, tylko popartych prawdą psychologiczną postaci, szlachetnym i powściągliwym tonem aktorstwa. Niby nic wielkiego, a jednak to skromne teatralnie przedstawienie daje szansę na skupienie i uruchamia lepszą stronę człowieka.
Fundamentalizm religijny wykorzystywany przez polityków dziś ożywa, co tylko potwierdza aktualność tak klasycznych utworów, jak "Natan" Lessinga. Ostatnio przeżywa on swoisty renesans, po zamachach z 11 września znalazł się na afiszu kilku scen amerykańskich oraz jeszcze większej liczby niemieckich, gdzie liczna społeczność muzułmanów staje się wyzwaniem politycznym.
Tu mała dygresja: jesienią w warszawskim Iluzjonie z okazji Święta Niemego Kina można było obejrzeć niemiecką ekranizację "Natana mędrca" z 1922 roku, odnalezioną niedawno w moskiewskich archiwach Gosfilmfondu. Film Manfreda Noa z wyrazistą tytułową rolą Wernera Kraussa, zrealizowany z wielkim rozmachem inscenizacyjnym i setkami statystów, stosuje skomplikowaną narrację ze scenami retrospekcji i symultanicznie biegnących wątków. Zgodnie z naturą niemego kina pokazuje (naiwnie) to, co słowo poety tylko opowiada, by uruchomić wyobraźnię odbiorcy. Ciekawe też, że film okazał się dziełem kontrowersyjnym, pokazy w Monachium, gdzie powstał dla Bavaria Filmhaus, zablokowali nacjonaliści, dopatrzyli się w nim bowiem "prożydowskiej" propagandy. Z podobnych powodów przedwojenna cenzura zabroniła jego pokazów... w Warszawie. I jeszcze jeden szczegół: ten sam Werner Krauss zagrał tytułową rolę w najbardziej antysemickim filmie wszechczasów - "Żyd Suss", zrealizowanym przez głównego reżysera III Rzeszy Veita Harlana w 1940 roku.