Artykuły

Romans na przekór

- We Współczesnym czuję się dobrze. Nie mam taryfy ulgowej. Mądrość mojego męża jako dyrektora i reżysera polega na tym, że nie obsadza mnie w rolach, które kto inny zagrałby lepiej ode mnie - mówi MARTA LIPIŃSKA, aktorka Teatru Współczesnego w Warszawie.

Kiedy przyszła miłość, nie myśleli o konsekwencjach. Ona była mężatką i gwiazdą, on początkującym aktorem. Nikt nie dawał im szansy. Są razem ponad 50 lat.

Marta Lipinska: - Prosto po szkole teatralnej dostałam angaż w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Dyrektorem był wówczas Erwin Axer, a zespół tworzyły same gwiazdy: Halina Mikołajska, Zofia Mrozowska, Tadeusz Łomnicki, Andrzej Łapicki. Znalazłam się w znakomitym towarzystwie, szybko sama zaczęłam odnosić sukcesy. Kiedy Maciej pojawił się w teatrze, miałam już mocną pozycję. Byłam wziętą aktorką, on dopiero kończył studia. Spotkaliśmy się na próbach "Dwóch teatrów" Szaniawskiego. Ja grałam Lizelottę, on zakochanego we mnie Chłopca z Deszczu. Zaciekawił mnie. Miałam wielu adoratorów, ale on jeden był inny. Małomówny, tajemniczy. Miał w sobie jakąś intrygującą mroczność. Zabiegał o mnie, robił to jednak niezwykle subtelnie. Żartuję, że już wtedy objawił się jego talent reżyserski. Organizował rozmaite imprezy, spotkania, zabawy. Chodziło o to, żebym jak najpóźniej szła do domu. Jego zabiegi odniosły skutek. Zakochałam się. Nie myślałam o konsekwencjach. Byłam mężatką, więc pojawiły się kłopoty. Próbowałam powstrzymać uczucie. Na próżno. Nasz romans od początku był jawny. Niczego nie ukrywaliśmy. Większość osób powtarzała, że popełniam błąd. Mnie czasem też ogarniały wątpliwości, ale miłość okazała się silniejsza.

Początki wspólnego życia wspominam cudownie, chociaż bywało bardzo ciężko.

Po rozwodzie zostałam z jedną walizeczką. Zamieszkaliśmy u mojej mamy. Oboje z Maćkiem bardzo dużo pracowaliśmy. Powoli stawaliśmy na nogi. Nie chciałam wychodzić za mąż, ale wytłumaczono mi, że jeśli myślę o dzieciach, to dla ich dobra powinniśmy zostać małżeństwem. Najpierw na świecie pojawiła się Ania, trzy lata później urodziłam Michała. Macierzyństwo zdarzyło się w dobrym momencie. Byłam już po trzydziestce, zdążyłam się wyszaleć. Niczego nie żałowałam. W obu ciążach czułam się znakomicie. Grałam niemal do samego porodu, potem błyskawicznie wracałam do pracy. Nie pamiętam katastrof ani wykańczającego zmęczenia dwójką maluchów. Pomagała nam moja siostra przyrodnia, teściowa, miałam świetną nianię. Wspaniałym ojcem okazał się Maciej. Przewijał, kąpał, gotował zupki. Nie musiałam go o nic prosić. W drugiej połowie lat 70., kiedy dzieci były jeszcze małe, mąż został dyrektorem Teatru Współczesnego w Szczecinie. Wahał się, czy przyjąć tę propozycję. Namówiłam go, bo wiedziałam, że jest to kolejny, bardzo ważny krok w jego karierze. Przez trzy lata widywaliśmy się tylko w weekendy. Straszliwie tęskniliśmy, ale to przymusowe rozstanie uświadomiło nam, jak bardzo siebie potrzebujemy, jak się kochamy. Wkrótce po powrocie ze Szczecina Maciej zaczął kierować Teatrem Współczesnym w Warszawie. Od dwudziestu kilku lat pracujemy razem i chociaż zdarzają się napięcia, nie przyszło mi do głowy, żeby znaleźć sobie etat gdzie indziej. We Współczesnym czuję się dobrze. Nie mam taryfy ulgowej. Mądrość mojego męża jako dyrektora i reżysera polega na tym, że nie obsadza mnie w rolach, które kto inny zagrałby lepiej ode mnie. Poza tym jestem chyba niezłą aktorką, bo przecież chętnie pracują ze mną inni reżyserzy, gram w filmie, telewizji. Kiedy dostaję propozycję, mówię o tym mężowi. Liczę się z jego zdaniem, ale decyzję podejmuję sama. Potem jestem ciekawa, co powie, czy pochwali, czy zgani. Na pewno nie jest bezkrytycznym widzem. Gdy sam reżyseruje, to chociaż cenię sobie jego uwagi, spieram się. Czasem na pierwszej próbie pokazuję, jak widzę swoją rolę, a on słucha, nie przerywa, wreszcie mówi: "Bardzo pięknie to pokazałaś. Tylko jest akurat odwrotnie". Więc nazywam go Panem Odwrotnym. Potrafię wysłuchać jego argumentów i przyznać mu rację. Maciej jest logikiem, ja kieruję się bardziej intuicją, ale moja opinia też ma dla niego znaczenie. Nie zawsze wszystko układa się po różach. Nigdy jednak nie przenosiłam nieporozumień z domu do teatru. Nie podważałam autorytetu męża. Uważam, że w żadnym związku, nawet w najgorszych momentach, nie wolno, w obecności innych, ośmieszać siebie nawzajem. Potem trudno jest cofnąć złe słowa.

W domu staramy się nie rozmawiać o teatrze, bywa to jednak dosyć trudne. Trzy tygodnie przed premierą staję się tą osobą, którą gram. Denerwuję się i trzeba mi schodzić z drogi. Może gdybym została żoną inżyniera, takie oddalenie zawodów byłoby lepsze dla psychiki? Za to my doskonale rozumiemy własne napięcia.

Jesteśmy artystycznym małżeństwem, ale dom stworzyliśmy tradycyjny Dopóki mieszkały z nami dzieci, świętą porą był obiad. Pędziłam z prób, po drodze były zakupy, szybkie szykowanie, chwila z rodziną i znowu do teatru na spektakl. Nie oznacza to, że wszystko było na mojej głowie. Zawsze mogłam liczyć na Maćka. Nie dzieliliśmy obowiązków na "moje" i "twoje". Na Boże Narodzenie mąż kupował choinkę, ja ryby. Gotowałam, piekłam. Starałam się dbać o dobry nastrój, ciepło. Wciąż to robię. Uważam, że głową rodziny jest mężczyzna. To przede wszystkim on powinien być odpowiedzialny. Nigdy nie chciałam być tą silniejszą. Czułam obecność męża, wiedziałam, że nie zostawi mnie samej z problemami. W wielu wypadkach ostateczne zdanie, oczywiście po konsultacjach ze mną, należy do niego. Nie widzę w tym nic złego.

Niedawno mąż zdecydował, że się przeprowadzamy. Dla mnie to duża zmiana, przywiązuję się do miejsc, rzeczy. Z trudem przyzwyczajałam się do nowego mieszkania. W poprzednim mieszkaliśmy aż 25 lat. Teraz jestem zadowolona. Rano spaceruję po Polu Mokotowskim. Lubię obserwować ludzi, zawsze znajdę jakiś śmieszny drobiazg, nietypowe zdarzenie. Wiele z nich pomaga mi w myśleniu o rolach. Wracam, parzę poranną kawę dla siebie i męża, opowiadam. Różnimy się rytmem dnia. Lubię poranki, mąż woli dłużej spać, za to potem przesiaduje długo w nocy. Ostatnio spędza godziny przed komputerem. Zupełnie nie rozumiem tej fascynacji, mnie zdecydowanie bardziej interesują książki. Denerwuję się, że Maciej nie chce rzucić palenia. Drażni mnie, że dużo słodzi. Wiem, że bywam nieznośna. Mąż jest zasadniczy i pryncypialny Z drugiej strony ta jego wada zawsze była dla mnie gwarancją bezpieczeństwa. Nie jestem naiwna. Zauważam, że rozpadają się małżeństwa z tak długim stażem jak nasz. Nigdy nie miałam obaw, że moglibyśmy się rozstać, ale przecież niczego nie należy być pewnym. Od kilku lat znowu jesteśmy tylko we dwoje. Dzieci dorosły, usamodzielniły się. Ania skończyła malarstwo w ASP, projektuje kostiumy filmowe i teatralne. Michał jest operatorem filmowym o sporym już dorobku. Córka została mamą, a ja cieszę się, że jestem babcią. Nasze życie ma inny smak niż dawniej. Żyjemy wolniej. Wciąż umiemy i chcemy być ze sobą. Chodzimy na spacery, trzymamy się za ręce. Uwielbiamy razem podróżować, odkrywamy nowe miejsca. Trzy lata temu, na Krecie, wypożyczyliśmy skuter i szaleliśmy jak za dawnych lat. Znowu czułam się jak młoda dziewczyna.

Rozglądam się wokół i widzę, jak mało jest udanych par. Za to o wiele za dużo złośliwości, złych emocji i kłamstwa. Czasem przypomina mi się małżeństwo moich rodziców. Chciałabym, żeby nam, tak jak im, nigdy nie zabrakło poczucia humoru, życzliwości i pogody ducha.

Maciej Englert: - Jeszcze zanim się spotkaliśmy, wiedziałem, kim jest, jak wygląda. Podobała mi się, ale nie było w tym nic nadzwyczajnego. Na wszystkich robiła wrażenie. W tamtych czasach nie było pisma, które nie chciałoby z nią przeprowadzić wywiadu. Nie śmiałem nawet o niej marzyć. Byłem początkującym aktorem, Marta gwiazdą. Nasze poznanie się było bardzo poetyckie. Chłopiec z Deszczu mija Lizelottę w drzwiach. Przez chwilę na siebie patrzą. Zdarzyło się to, o czym piszą poeci, filozofowie. Przyszła miłość. Nikt nie dawał naszemu związkowi cienia szansy. Wszyscy uważali, że zbyt wiele nas dzieli. Nas jednak nic nie mogło powstrzymać. Sytuacja była skomplikowana. Nad naszym romansem unosił się pewien problem moralny, Marta miała męża. Z drugiej strony wszystko było jasne. Kochaliśmy się do szaleństwa. Wygrało uczucie. Dziś można powiedzieć, że była to miłość na całe życie. Od początku spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Dom, teatr. Nigdy nie narzekałem. Nie przyszło mi do głowy, że moglibyśmy wyjechać na urlop oddzielnie. My po prostu lubimy być ze sobą. Jeśli się rozstawaliśmy, to tylko ze względu na pracę. Kiedy przez trzy lata kierowałem teatrem w Szczecinie, każdy weekend starałem się spędzać z rodziną. Marta została w Warszawie, sama z dwójką małych dzieci. Wiem, że nie było jej łatwo. Ale to właśnie ona namawiała mnie, żebym przyjął tę propozycję zawodową. Rozumiała, jak bardzo jest dla mnie ważna. Zawsze wracałem do domu jak na skrzydłach. Kiedyś reżyserowałem w Gorizii, mieście na granicy włosko-jugosłowiańskiej. Po miesiącu prób wsiadłem w samochód, jechałem dzień i noc, żeby być z Martą kilka godzin i wrócić z powrotem. Nie spałem dwie doby. Nie było to racjonalne, ale bardzo potrzebne i cudowne. Bycie domatorem nie polega na przesiadywaniu w kapciach przed telewizorem, ale na pewnym przeświadczeniu, że mamy miejsce, gdzie nie spotka nas nic złego, możemy szczerze i otwarcie rozmawiać. Razem z Martą udało nam się stworzyć taki dom. Dla nas, dla naszych dzieci. Jestem dumny z córki i syna. Dzieci udały nam się nadzwyczajnie. Chociaż nie byliśmy zwariowanymi rodzicami ani nie czytaliśmy książek na temat wychowania. Po czterdziestu latach pracy dorobiliśmy się własnego wygodnego mieszkania, samochodu, czasem stać nas nawet na urlop za granicą. Nie od razu żyliśmy tak wygodnie. Zaczynaliśmy od zera. Zawsze czułem się głową rodziny. Jeśli nie mogłem zarobić na dom, to przynajmniej starałem się jak najwięcej zrobić w domu. Marta nie musiała mnie włączać w obowiązki domowe. Jestem majsterkowiczem, dopiero niedawno zrezygnowałem z samodzielnego malowania mieszkania. W czasach, gdy wszystko trzeba było zdobyć, żona dzięki swojej popularności mogła więcej załatwić niż ja. Kilogram szynki bez kolejki, nawet talon na samochód. Oboje mocno stoimy na ziemi. Nie przypominam sobie sytuacji, żebym zrobił coś wbrew jej woli. Kiedyś samowolnie kupiłem lodówkę w Peweksie. Mieliśmy radziecką, w nocy włączał się agregat, hałasowała i "chodziła" po kuchni. Żona zaakceptowała zakup, chociaż nie lubi pozbywać się starych rzeczy. Gromadzi torebki ze sklepu, opakowania, różne słoiczki, sreberka. Jej wszystko zawsze może się przydać. Ta skrzętność to chyba pozostałość po poprzednim ustroju Czasem uważam, że przesadza. Kiedy te torebki wyrzucam, narzeka, że robię jej na złość. Zmiana mieszkania to wspólna decyzja, ale wynegocjowana pod moją presją. Nie było łatwo, przecież Marta potrafi płakać, kiedy sprzedajemy samochód, bo już go pokochała jak psa.

Przyznaję, że też mam swoje dziwactwa. Jestem przesądny. Wstaję prawą nogą, nie chcę, żeby czarny kot przebiegł mi drogę, ale lubię trzynastkę. Mogę przez kilka godzin się nie odzywać, za to potem mówię bez przerwy. Zdarzają się konflikty, ale nie rozwijam teorii spiskowych. Po co z góry zakładać, że małe nieporozumienie jest objawem jakiegoś straszliwego schorzenia? Z głupot nie należy robić spraw zasadniczych.

Dla mnie i Marty, podobnie jak dla wielu Polaków, ważnym i trudnym okresem były czasy Solidarności, stan wojenny. Często nie było mnie w domu. Potem znowu wybuchła wolność, a ja spędzałem godziny na rozmowach, które miały pomóc w dostosowaniu teatru do nowych czasów. Niekiedy Marta miała żal. Uważała, że niepotrzebnie trwonię czas i siły na społeczno-polityczne działania. Może dlatego, że ona przede wszystkim ceni mnie jako reżysera? Od ponad dwudziestu lat łączę swój zawód z funkcją dyrektora Teatru Współczesnego. Bycie panią dyrektorową jest dużo trudniejsze niż bycie dyrektorem. Marta odnalazła się w tej

roli znakomicie. Nie bierze udziału w prowadzeniu teatru, nie wtrąca się. Po prostu pracuje tak jak inni. Nic jej nie załatwiłem ani nie ułatwiłem. Przecież zanim zacząłem kierować teatrem, była już świetną aktorką. Często to ja proszę, żeby przyjęła jakąś rolę. Czasem zgadza się na epizody, których aktorki tej klasy nie biorą. W życiu niczego nie udaje, nie gra. Jest ciepłą żoną, matką. Zastanawiam się, czy nasze zawody pomogły nam w zwyczajnym życiu? Aktorka i reżyser ciągle sobie coś wyobrażają, analizują zachowania postaci. Nigdy nie namawiałem Marty, żeby zrezygnowała z pracy. Po co mi żona, która siedzi w domu? Kiedy ona biegła na przedstawienia, zajmowałem się dziećmi. Zawsze oboje pracowaliśmy, zarabialiśmy i wspólnie dokładaliśmy do domowego budżetu. Śmieję się, że wszystko kupuję za pół ceny. Połowę płacę ja, połowę żona. Nikt nie był zależny, nie miał kompleksów. Myślę, że to także dobrze wpływało na nasz związek. Cenię Martę za wszystko. Ma wspaniałe poczucie humoru, wciąż potrafi rozśmieszyć mnie do łez. Do dzisiaj zachwyca mnie jej nieskażona odwaga bycia sobą, pewien rodzaj dystansu do świata. Staram się o nią dbać. Moja żona jest kobietą luksusową. Nigdy nie proponowałem jej wczasów pod namiotem, w prezencie nie dawałem żelazka, tylko eleganckie perfumy. Kupuję kwiaty, zapraszam na kolacje, ale pewnie robię to o wiele rzadziej niż powinienem. Nie jestem wylewny, nie potrafię mówić o swoich uczuciach, ale przecież charakteru nie zmienię.

Nie tęsknię za przeszłością. Nie rozpaczam, że się starzeję i posiwiały mi włosy. Każdy wiek ma swoje uroki i przyjemności. Od roku jestem dziadkiem i już cieszę się na spacery z wnuczką. Śmieszą mnie mężczyźni, którzy w dojrzałym wieku uganiają się za młodymi dziewczynami. Męskość nie polega na skakaniu z kwiatka na kwiatek. Nie chodzi też o zachowanie w rodzaju: "Jestem taki obowiązkowy, że jak już się raz zobowiązałem, to będę się męczył do końca". Ja się nie poświęcam. Marta nieustannie mi się podoba.

Większość problemów nas ominęła. Przyznaję, że nie ma w tym mojej szczególnej zasługi. Nie czuję się autorem sukcesu naszego małżeństwa, nie udzielam dobrych rad. Po prostu tak się ułożyło. Miałem szczęście. Trzydzieści kilka lat temu spotkałem kobietę, która jest moją drugą połówką.

Na zdjęciu: Maciej Englert i Marta Lipińska na planie spektaklu Teatru TV "Kąpielisko Ostrów".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji