Artykuły

Nareszcie Arystofanes

OD LAT nasze sceny lubują się w różnych wariacjach na temat greckiego antyku. Giraudoux, Swinarski, Morstin, Figueiredo zasilają nasz reper­tuar. Ale cóż to wszystko jest warte, jeżeli nie sięga się jed­nocześnie do autentyków? To tak jakbyśmy chcieli zachować spi­ralę powoju, usunąwszy pień, po którym się wspina. Ajschylos, Sofokles, Eurypides czekają dziś na miejsce w naszych reper­tuarach, jak do niedawna świa­towa twórczość współczesna i nasz romantyzm. Głuche wieści o rzadkich i nie wiadomo czy udanych próbach na tym polu dokonywanych na prowincji nie zwalniają stolicy z obowiązku przedstawienia czasem widzom tego abecadła artystycznego, od którego przed 25 wiekami w Grecji zaczęła się nasza sztuka, przynajmniej teatralna.

Żyjący na przełomie V i IV wie­ku przed naszą erą w czasach Peryklesa i po nim, w epoce brato­bójczych wojen peloponeskich Aten ze Spartą, zaciekły rzecznik Pokoju między państwami grecki­mi ARYSTOFANES do niedawna był także białą plamą na mapie naszych teatralnych doznań.

A przecież jest nam bardzo bli­ski. Jego spór z Eurypidesem o to, by tworzyć nieprawdopodobne sy­tuacje, w których przemówi praw­da, a nie jak chciał Eurypides, uprawdopodobniać sytuacje - właś­nie dziś odpowiada jednemu z naj­bardziej pasjonujących zagadnień w sztuce teatralnej, która chciałaby zrzucić brzemię obyczajowego na­turalizmu, psychologizowania, czego wykwitem była mieszczańska proza sceniczna drugiej połowy XIX wie­ku.

DLATEGO sam fakt wystawie­nia "Gromiwoi" Arystofanesa przez Teatr Powszechny w Warszawie trzeba powitać z pełnym uznaniem, zastrzeżenia zaś co do interpretacji zaliczyć na konto bra­ku doświadczenia naszych teatrów na tym polu. Po długim pauzowa­niu w tym repertuarze nasi akto­rzy i inscenizatorzy muszą teraz na terenie antyku greckiego poruszać się na oślep.

Przedstawienie ma sporo minu­sów. Po pierwsze - jeżeli ma to być ożywienie naszego repertuaru i jakiś most z prawieków do współ­czesności, to jak kierownik literac­ki Krawczykowski mógł sobie poz­wolić na opracowanie tekstu na podstawie młodopolskiego, brzmią­cego anachronistycznie, przekładu Żegoty - Cięglewicza, zamiast po­starać się o nowy przekład? Po dru­gie co do scenografii Zofii Wierchowicz, a zwłaszcza kostiumów, to wprawdzie poczciwe swetry, w któ­re poubierano pod zwiewnymi tiula­mi ciała kobiet, a niekompletnymi zbrojami mężów, mają pewne wy­tłumaczenie w kostiumach wido­wisk starospartańskich i starosycylijskich, czego możemy się domyślać ze starogreckich waz, ale aż taki asortyment bielizny jegerowskiej nie był uzasadniony nawet przez nasz klimat.

Z aktorów prócz Zofii Rysiówny, która w roli Lizystraty przełamy­wała po bohatersku swoje natural­ne emploi monolitycznej heroiny, dobry instynkt wykazały Seroczyń­ska jako Myrrine w scenie miłos­nej, Hrebnicka jako druga mężat­ka w scenie podglądania z muru, Zofia Ankwicz w imitowaniu za­bawnej dla Ateńczyków postaci krzepkiej Spartanki, Rajewski ja­ko rubaszny Strymidoros i Cze­chowski jako postawny Spartanin. Także Kaźmierski jako poseł ateń­ski miał doskonałe zagrania, co wróży dalszy jego rozwój na niwie scenicznej teatru.

Oczywiście, że było jeszcze wiele innych pięknych momentów w przedstawieniu jak choćby numery 3-osobowego chóru oraz niejeden z tanecznych układów, ale nie trzeba było nawet pisać w programach, że reżyseria jest zbiorowa, bo było i tak widać, że nikt nie bierze odpo­wiedzialności osobistej za całość spektaklu, w którym jedne rzeczy były z myślą o kasie, drugie o pra­sie, a trzecie już nie wymienię o czym ze względu na naszą współ­czesną pruderię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji