Achillesowe gody
Jest pewien mit heraklejski pomijany na ogół w podręcznikach greckiej mitologii przeznaczonych do użytku szkolnego. Jak wiadomo, dzielny ten i zacny osiłek dokonał wśród innych niecodziennych prac tytanicznego dzieła o charakterze populacyjnym, zapładniając błyskawicznie pięćdziesiąt królewskich cór. Urodziły one zastęp pięćdziesięciu krzepkich heraklitów.
Artur Marya Swinarski obrał za kanwę swego scenicznego utworu baśń bardziej realistyczną. Córek królewskich jest pięć zaledwie, lecz i oblubieniec to szesnastoletnie pacholę; zbyt wiele nie należy odeń wymagać.
Czułem się nieco zawiedziony słuchając dowcipów padających ze sceny Teatru Kameralnego. Wydaje mi się, że jedynie niesłychanym ubóstwem rodzimego piśmiennictwa "frywolnego" można sobie tłumaczyć ożywioną, choć nie pozbawioną zażenowania, reakcję widowni. Zbyt wysoko cenię cienki dowcip wspaniałych parodii Swinarskiego i jego satyr, by zadowalały mnie łatwe, kruche błyskotki achillesowych dialogów. Poniżej pasa nie trudno o dowcip, dlatego też wybredność większą godzi się zalecać w innych wypadkach; co czynię. Zwłaszcza że komedyjka Swinarskiego nie jest pomyślana jako pochwała ułańskiej jurności i owiewa ją bynajmniej nie rabelaisowski duch. Czyny młodego Achillesa usprawiedliwia autor bardzo gorliwie. Oto syn boginki ma niebawem wyruszyć na wojnę i pisana mu jest śmierć pod murami Troi - nieuchronna jak amen w pacierzu. Jego bohaterski i krótki żywot napisany jest aż po słowo "koniec". Achilles nie powinien jednak zejść bezpotomnie z tego świata, dlatego też zostaje uświadomiony przez zmyślnego Odyssa i zachęcony przez swą matkę do wykonania owej quasi heraklejskiej pracy.
Młodociany heros godnie wywiązuje się ze swych zadań. Pozostawiła córy królewskie przy najlepszej nadziei i wyrusza po swą sławę i śmierć. Król i królowa godzą się ze stanem rzeczy, ponieważ po pierwsze niegodzenie się na ów stan skłóciłoby ich z nieomal boskimi mocami, których synem jest Achilles, po drugie - zamieniłoby komedię Swinarskiego w ponury chłopski epos skandynawski, rojący się od wyklętych kobiet. Pogodnie przyjmują swój los także córki królewskie. "Ostatecznie - powiada Swinarski - najważniejszą rolą jaką kobieta ma do spełnienia, jest zachowanie gatunku." Teza ta poparta jest złośliwym rysunkiem postaci królowej Safony-poetki, która piękną sztukę pisania zamieniła na pożyteczną sztukę tuczenia drobiu. Teza ta jest nam w przykry sposób znajoma.. W innym nieco wydaniu brzmiała ona: "Kinder, Kuche und Kirche". Te trzy K podsuwano niemieckiej kobiecie w ciągu długich dziesięcioleci, jako najszczytniejsze posłannictwo narodowe. Dlatego też sądzę, że tę, tym razem od autora "Achillesa i panien" wychodzącą propozycję traktować należy przekornie - uśmiechając się powiedzieć: "nie", mimo że Achilles młody i dzielny a panny piękne i pełne wdzięku. Nam - Polakom - bardzo trudno mówić słowo "nie" z uśmiechem, tak samo zresztą jak i inne słowa, jeśli jednak w tym wypadku tego nie uczynimy, zabrniemy w ponurość twierdzenia, że Swinarski proponuje nam przyjęcie feudalnego, pruskiego rozwiązania kwestii kobiecej. Tak zaś na pewno nie jest, choć ze sceny wybijają z powagą godną lepszej sprawy tę właśnie kwestię, w której omawiana teza jest zawarta. Rozpisałem się nazbyt obszernie na ten temat, ale pragnąłem sam sobie odpowiedzieć na to jedyne właściwie pytanie, jakie wyniosłem z Teatru Kameralnego.
"Achilles" ma powodzenie u publiczności. Sztuka idzie dobrze i bilety wyprzedane są awansem na kilka dni naprzód. Śmieją się. Na widowni panuje atmosfera wesołej ekscytacji. Łatwe puenty kwitowana są bezbłędnie, moralności nie dzieje krzywda. Spektakl trwa krótko, widzowie wychodzą zadowoleni. Otrzymali dozę wesołego erotyzmu po wielu latach, w których przekonywano ich bezskutecznie że stosunki łączące kobietę z mężczyzną do złudzenia przypominają to, co łączyło Jasia i Małgosię.
Śmiech na widowni każe mi życzliwie przyjąć "Achillesa i panny". Ludzie chcą się śmiać, ludzie są zmęczeni. Ponad miarę zmęczeni. Spektakl toczy się wartko jak na komedię przystało. Z aktorów podobał mi się bardzo Jan Ciecierski (Król Likanedes), który absolutnie nie przeżywa kreowanej roli. Natomiast ze względu na nadmierne jej przeżywanie nie podobała mi się rola najmłodszej z królewskich cór - tej która uparcie porównywuje Achillesa do ptaka. Naiwna afektacja młodej dziewczyny, afektacja, o której wiele do powiedzenia miałby stary Freud, pomyślana jest chyba na wesoło, ze sceny natomiast brzmi ona niekiedy aż tragicznie.
Dekoracje bardzo słabe. Teatr Kameralny nie ma szczęścia do dobrych dekoracji. Być może jego płytka, nieustawna scena nie pozwala na rozwinięcie śmiałych, ciekawych pomysłów w równym stopniu co sceny szczęśliwiej zbudowane. W przypadku tego spektaklu dekoracje są, moim zdaniem złe, niezależnie od warunków technicznych. Na scenie panuje niesłychany bałagan plastyczny. Kłócą się ze sobą "ładowskie" mebelki i niebieskie, marszczone draperie, na domiar złego nie grające z tekstem sztuki, gdzie kilkakrotnie mowa jest o haftowanych obiciach ścian, oponach czy dywanach. Z tym wszystkim kłócą się elementy pejzażu (drzewa w tle) odkształcone w sposób prawie abstrakcyjny. Ta koncepcja bałaganu nie jest wcale zabawna i przedstawieniu nie wychodzi na dobre, ponieważ bałagan pozostaje a koncepcji nie ma.
Poza tym, jak już powiedziałem, rzecz jest ucieszna.