Artykuły

Operowe obrazy Trelińskiego - 59. list Jozefa Opalskiego do Doktorowej z Wilczej

DOBRODZIEJKO STOŁECZNA!

Lata całe w Operze Narodowej nie byłem. Ale nie mogłem odmówić zaproszeniom Moniki Strugałowej (Strugaliny - jak Jerzy Waldorff ma­wiał) i pojechałem do Warszawy, żeby głośne dziś przedstawienia Mariusza Trelińskiego obej­rzeć. Bardzo się ucieszyłem, że udało się dyrek­torowi Dąbrowskiemu namówić Monikę do pra­cy w teatrze. Jest przecież nie tylko jednym z najlepszych organizatorów w Polsce (a wiem, co mówię!) - ale należy do gatunku dam - coraz rzadszego w naszym kraju, niestety - czarują­cych, energicznych i w pracy pełnych zapamięta­nia. Monika wymusiła na mnie ten warszawski wypad - i miała rację. Bo Treliński, o którym ty­le się teraz pisze, wart jest poważnego traktowa­nia, a więc i refleksji poważnej.

Jak to - już krzyk Pani słyszę - podobało się panu??! A owszem. Zobaczyłem "Madamę Butterfly" i "Oniegina" i bardzo Panią zachęcam do udania się na plac Teatralny. Warto. Po pierwsze orkiestra przez te lata podniosła poziom i gra te­raz o niebo lepiej. Chociaż tempa zaproponowa­ne przez pana Chikara Imamurę w "Butterfly" rozwleczone były tak niemiłosiernie, że miast się wzruszać - jak to czynię zwykle - losem biednej Cio-Cio-San, przysypiałem. Pięknie natomiast Jacek Kaspszyk prowadził swoją orkiestrę w "Onieginie". Brawo. Ze śpiewaniem w obu spektaklach było za to różnie. Ale tym niechaj się martwi dyrekcja i recenzenci muzyczni...

Do Opery Narodowej chodzi się teraz "na Tre­lińskiego" (na widowni komplet, a nawet ludzie stoją, czego już dawno w operze nie widziałem). I muszę przyznać, że w obu inscenizacjach zda­rzają się obrazy olśniewającej urody plastycznej. Na tle tego, czym zazwyczaj karmi nas polska scena operowa, są one i zaskakująco piękne, i - w najlepszym tego słowa znaczeniu - nowo­czesne. Oczywiście, Treliński ma wspaniałego scenografa, Borisa F. Kudlickę, a który z nich jest autorem tych urzekających wizji plastycznych, to już tajemnica współpracy obu artystów.

Nie można nie zobaczyć w ich spektaklach wpływów Roberta Wilsona (ale to traktowałbym jako duży komplement), chociaż Mariusz Tre­liński mówi raczej o wpływie filmów Lyncha, czego ja akurat zupełnie nie dostrzegam. Gorzej jednak, gdy przyjrzeć się różnym pomysłom re­żyserskim. Wtedy pojawia się złowieszcze sło­wo: pretensjonalność. Myślałem już o tym i przy spektaklach Trelińskiego w teatrach dramatycz­nych i przy jego filmach (zwłaszcza oglądając okropnych "Egoistów"). Droga Pani, w tych czy­stych, jasnych i cudownie prostych wizjach pla­stycznych pojawiają się bowiem nagle postaci " z innej bajki", niezrozumiałe i (dla mnie, oczy­wiście, dla mnie) - zupełnie niepotrzebne. Na przykład mamusia Butterfly, plącząca się po sce­nie niby przypomnienie losu czy tajemnicze zja­wy baletowe ni to służba, ni to pomocnicy fa­tum. One odrywają na przykład dziecko Cio-Cio-San od mamy i wynoszą je pod pachą... Albo tajemniczy O*** w "Onieginie", jakiś spiri­tus movens, snujący się między bohaterami ope­ry i zaciemniający jej akcję. Przykładów, nieste­ty, jest więcej.

A wielka szkoda, bo w tych czystych, dale­kich od jakiejkolwiek sztampy operowej, przed­stawieniach, zdarzają się chwile prawdziwej te­atralnej magii. I dla tych chwil namawiam Panią do wyprawy na plac Teatralny.

Ręce Pani całuję, słuchając jak Maria Callas śpiewa Butterfly...

Zawsze wierny

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji