Musical - ale trochę przeciw samemu sobie (fragm.)
Na koniec wreszcie - czas spuścić z tonu i przejść do rozrywki, czyli - kilka słów o musicalu, którego polską prapremierę zademonstrował Teatr Ateneum. Tytuł "The Fantasticks" (co oznacza coś w rodzaju "Dziwacznych") zachowano w polskim tłumaczeniu Kazimierza Piotrowskiego i Wojciecha Młynarskiego w brzmieniu oryginalnym (był to tytuł pierwszego angielskiego przekładu "Romantycznych" Rostanda, na jakich musical wiernie się opiera). Zabawna i dziwna to sztuczka, o ciekawej historii, że jednak opisywałem ją niegdyś w P. dokładnie (16 X 1977), przypomnę tylko krótko iż musical Harveya Schmidta (muzyka) i Toma Jonesa (teksty; lecz to nie ten piosenkarz!), pobił wśród musicali wszelkie rekordy scenicznego żywota: grany w nowojorskiej Greenwich Village od 3 maja 1960 do dziś osiągnął już około 10 tysięcy spektakli pod rząd! Co prawda salka teatru (Sullivan Street Play-house) jest niewielka, liczy 150 miejsc, no, ale przy tej ilości spektakli daje to, tak czy inaczej, półtora miliona widzów. Jak na razie!
Romantyczna komedia Rostanda, podstawa libretta, była niegdyś uroczym wyzwaniem rzuconym naturalistycznym dramatom Zoli i pompatycznym sztuczydłom Wiktora Hugo; musical "The Fantasticks" był z kolei uroczym wyzwaniem rzuconym kosztownym, efekciarskim i lansującym sztuczne sytuacje produkcjom Broadwayu. Pomyślano go więc, i napisano, w konwencji teatru jarmarczno-ubogiego; założono, iż scenografię stanowić będzie platforma z paru desek, postrzępiona płachta zastępująca kurtynę, kufer z paru rekwizytami i księżyc wycięty z papieru, zawieszony na żerdzi. Orkiestrę ograniczono do fortepianu i harfy, obsadę - do ośmiu osób (w tym jednej roli niemej)... To zminiaturyzowanie czegoś, co kojarzyło się zawsze z przepychem, bogactwem wystawy, a często i z pretensjonalnością - było szokującym odświeżeniem musicalowych konwencji; stąd ów wielki sukces.
W Ateneum do rzeczy zabrano się inaczej. Inscenizacją i choreografią zajęła się przybyła "prosto z USA" Jagienka A. Zychówna. Pani Jagienka wyszła zapewne z założenia (może i słusznego), iż kontrę do Broadwayu można robić tam, gdzie jest Broadway, natomiast tam gdzie nie ma, trzeba go najpierw choć z grubsza pokazać, a na kontrowanie przyjdzie czas w swoim czasie. Delikatną kobiecą rączką odrzuciła więc wszystkie didaskalia i autorskie sugestie, i przyrządziła rzecz z należytym rozmachem: zobaczyliśmy Broadway! (A w każdym razie Broadway, jak na nasze kryzysowe stosunki). Zamiast napisu farbą na szmacie - jarzy się świetlny tytuł "The Fantasticks", niczym w samym centrum 42-ej Ulicy, zamiast księżyca na patyku - cały horyzont w elektrycznych gwiazdach, a świetlisty księżyc lśni na tysiąc wat, do fortepianu i harfy dodano jeszcze parę instrumentów z perkusją na czele... No, a jak już Broadway, to wiadomo że przede wszystkim taniec; każda piosenka śpiewana jest w zmyślnej choreografii pani Jagienki, a niejednokrotnie wręcz w tańcu akrobatycznym. Romantyczni protagoniści marzą przy księżycu, jednocześnie jednak - śladem Tarzana i Jane - szybują w powietrzu na lianach i sznurowych drabinkach, rozpoetyzowana do każdego atomu serca, uważająca się za wschodnią księżniczkę piękna panienka - każde wypowiedziane zdanie (no, może co trzecie, trochę przesadziłem) podkreśla efektownie wywiniętym koziołkiem, zręcznym wygibasem...
Czy to źle? Boże, uchowaj! Tyle że... to całkiem inny musical. "Jesteśmy wszystkim tym, przeciw czemu jesteś" - mawiała bohaterka "Hair", gdy chciała pognębić swego przyjaciela, i chyba właśnie coś takiego przytrafiło się w Ateneum musicalowi panów Schmidta i Jonesa.
Ale jednocześnie, muszę przyznać, że jak na "Broadway na Powiślu", to zupełnie dobrze wypadł śpiewający, tańczący i fikający kozły (że już nie wspomnę o aktorstwie) zespół. Najbardziej podobali mi się panowie Marian Kociniak i Henryk Machalica, z nieco - pardon! - starszego pokolenia, oraz panna Agnieszka Kotulanka z najmłodszego. Młynarski ładnie - jak to on - przetłumaczył główny przebój musicalu, sławną przed laty piosenkę " Try to Remember", posłuchajcie:
Gdy żyć coraz trudniej,
gdy srożą się grudnie,
gdy żyje się pod włos, pochyło,
wspomnij, zaśpiewaj,
jak w słońcu dojrzewał
złocisty kłos, wrześniowa miłość...