Artykuły

Kamienie muszą jęknąć

Nie wiem, czy można w tym przypadku tak lekkomyślnie żonglować terminem "słuchowisko", "teatr radiowy". "Dźwiękowisko" byłoby lepsze, ale intencje trójki młodych twórców wymagają doprecyzowania gatunkowych zaszeregowań. Może teatr naturalny? Podczas kolejnego odsłuchu skojarzenie z tym właśnie zjawiskiem było najwyrazistsze - o spektaklu radiowym "Fortepian Chopina" Marcina Maseckiego, Wojtka Zrałka-Kossakowskiego i Marcina Lenarczyka pisze Janusz Łastowiecki.

Nie "byłem u Ciebie w te dni, Fryderyku". Włączyłem radio, by te dni przywołać. Za chwilę zacznie się słuchowisko. Zagrają Twoje palce, usłyszę dociskane klawisze. Twój fortepian marki Bucholtz wypadnie pewnie z drugiego piętra Pałacu Zamoyskiego. Skończy się tak jak zawsze. Ideał uderzy o bruk z częstotliwością UKF. Za chwilę zacznie się dziać rekonstrukcja. Są już jakieś dźwięki, ktoś gra (może Ty). Chwytam pierwsze głosy, podkręcam głośnik. Płynę przez warszawskie morze ludzi, telefonów i fortepianów. 44 minuty, 44 sekundy. Czterdzieści i cztery. Koniec podróży... Wybacz, Fryderyku. Nie wypadłeś z drugiego piętra Pałacu ze swoim fortepianem. Bynajmniej nie o to tu chodziło.

Kompozytor Marcin Masecki, dramaturg Wojtek Zrałek-Kossakowski (na zdjęciu) i realizator dźwięku Marcin Lenarczyk przygotowali dla radia, a w dłuższej perspektywie dla wydawnictwa Bôłt, niecodzienne słuchowisko "Fortepian Chopina". Nie wiem, czy można w tym przypadku tak lekkomyślnie żonglować terminem "słuchowisko", "teatr radiowy". "Dźwiękowisko" byłoby lepsze, ale intencje trójki młodych twórców wymagają doprecyzowania gatunkowych zaszeregowań. Może teatr naturalny? Podczas kolejnego odsłuchu skojarzenie z tym właśnie zjawiskiem było najwyrazistsze.

Teatr naturalny w ramówkach polskiej radiofonii pojawił się w latach 70. za sprawą audycji satyrycznej Andrzeja Bartosza i Wiesława Janickiego emitowanej na antenach Radia Białystok i Programu III Polskiego Radia. Zbierając informacje na temat archiwaliów zielonogórskiej rozgłośni dowiedziałem, że taka forma nie była również obca w lubuskich pomysłach Ireny Linkiewicz, którą później nazwano "mistrzynią naturalnej groteski". Kto by pomyślał, że ta forma wróci do radia za sprawa samego Fryderyka... Aktorem "Fortepianu Chopina" jest tu buzująca młodością nastolatka, nieufny emeryt, znudzony turysta, kibic narodowej reprezentacji, telefoniczna sekretarka, przewoźnik fortepianu czy stróż. Bohaterami są także obywateli Francji, którzy odpowiadają w audycji za paryski "znak wodny" w muzycznych krajobrazach Fryderyka. Napotkamy tu kwestie, których za często nie usłyszymy na radiowych scenach: "Jakby to powiedzieć no jak sobie śpię na przykład to Szopena na przykład leci utwór, uspokaja na przykład... ale nazwy nie powiem na przykład ... koncertu na przykład... i po prostu bardzo miło na przykład jest posłuchać ... bo to mówię muzyka ponad... chyba sto lat nie? także no jest wielkim kompozytorem... no Japończycy, Chińczycy, no Stany Zjednoczone, mamy wielkiego człowieka. U nas na przykład Szopen kojarzy się z... [alkoholem] (dopowiada drugi rozmówca)". Oto i świat sztuki leży na ulicy w rozsypanych preludiach, mazurkach i nokturnach, które płyną prosto z ust mieszkańców stolicy. Wszystko to bez scenariuszy i prób, bez kolaudacji.

Fortepian Chopina jest trudny do klasyfikacji. Trochę to muzyczny projekt, kolażowy dokument, faktomontaż. Jest tu jednak i fabuła. Dla mnie natomiast to absolutny teatr, w który osią dramaturgiczną staje się ... sam projekt, powstawanie audycji. Autorzy odtwarzają tu siebie, spacerują szlakiem warszawskich "ławeczek Chopina", dzwonią do wpływowych ludzi kultury, szukają źródeł finansowania, szykują dopiero grunt pod "coś większego". Francuscy bohaterowie tego "teatru naturalnego" bawią do łez, objaśniając poszczególne stacje chopinowskiej wędrówki, którą wyznaczają muzyczne ławeczki (jakże łatwo poznać własną historię, gdy mówi ją Francuz tak uroczo łamanym głosem). Teatr radiowy uwolnił mikrofony i ruszył w teren, szukać scenariusza. Zastanawiałem się, czy nie przyszło twórcom do głowy, by zatrudnić w projekcie aktorów. To pytanie wybrzmiało na antenie po premierze. - Może przez 20 sekund - padła odpowiedź.

To, co buduje ten teatr w głowie, to niespodzianka. Nie znajdę tu żadnego znajomego efektu akustycznego, nie znuży mnie kolejny archiwalny mazurek Fryderyka. Warszawa jest tu Warszawą, a nie studiem radiowym. Autentyczne są kroki, trzeszczące schody i reporterski wręcz proces ponownego zderzania skrzyni "podobnej do trumny" z brukiem. Przesunięcie tonów w temacie norwidowsko-chopinowskiego mitu pokazuje, że tak traumatycznie wpleciony w kulturę polską obraz upadającego ideału może ... ocalić przez śmiech. Jeden z najbarwniejszych momentów spektaklu to ten, kiedy ciężar fortepianu wnoszonego po schodach staje się nie do zniesienia nie tylko dla wnoszących, ale i dla ... okna, przez które instrument po prostu się nie mieści.

Twórcy spektaklu próbują na nowo zracjonalizować status Chopina w naszej kulturze. W Polsce od wieków mamy problem z oddzieleniem autora od wytworu sztuki. Jeśli dzieło uznane zostaje przez potomnych za świadectwo geniuszu - automatycznie twórca niejako z dnia na dzień staje się "święty". Wszystkie niechlubne fakty z życia autora zostają zepchnięte w niebyt, zamiecione pod pomnik. Autor epopei musi być przecież wskrzesicielem cnót i przykładnym ojcem narodu. Sakralizowany w opowieściach mit zbezczeszczonego fortepianu zyskuje tu tętniący rewers w postaci potoczności i teatralizowanej metanarracji trzech radiowców, którzy "robią słuchowisko", szukając współczesnego Chopina.

Wszystko, co tu się dzieje, jest historią tworzenia się pomysłu, rysowaniem na piasku, ryzykiem realizatora i dystansem dramaturga. Fortepian, który - a jakże - powinien spaść na bruk - nie spada. Twórcy nie zapominają o tytułowej postaci dramatu, która musi ustawowo "sięgnąć bruku", by pokazać, jak łatwo poetycka iluzja nałożyła bielmo na zdrowy samokrytycyzm. Wiekopomne strofy Norwida zostają tu zderzone z rzeczywistością przechodniów, zagubionych autorów i biurokratycznego oblicza współczesnego bycia-w-kulturze. Radio ciągle ma tu pomysł na siebie. Reportażowa rekonstrukcja zamienia się w kontrolowaną dekonstrukcję destrukcji. Dzieje się ona na wszystkich poziomach fabuły: w ulicznej sondzie (gdzie Chopin raz jest Polakiem, raz Francuzem a raz Europejczykiem), w lekcji polskiego (jaką Francuzka udziela Francuzowi, który jest lektorem w opowieści o chopinowskich stacjach), w oburzeniu tragarza, który nie chce przyłożyć ręki do "zderzenia ideału z brukiem" i w hipotezach, które wykluczają możliwość wyrzucenia instrumentu przez okno. Nikt tu nie podważa Norwida, jego artystycznych zamysłów. To w tłumie, który słucha francuskiej lektorki i czeka na brukowy performance, zadaje się prawdziwy cios. Zamiast usłyszeć upadający ciężar, słyszymy: "macie ten dźwięk?" (słuchowisko toczy się już w trakcie nagrań). To kontrfaktyczna fantazja, marketingowość współczesnej kultury są tu głównymi diagnozami postępującej choroby: zderzania ideału z brukiem.

Kilka tygodni temu pisałem w jednej z recenzji o błędzie jednoaspektowości w społecznie zaangażowanym słuchowisku Kleczewskiej "Hejt radio". Zabrakło mi w nim cechy, która od dziesiątek lat tworzyła wartość sztuki słuchowej - nieoczywistości, która nie dzieli słuchaczy na lepszych i gorszych, ale niuansując skrajne sądy, kruszy czarnobiały wizerunek świata, daje głos niemym.

W spektaklu Zrałka-Kossakowskiego, Lenarczyka i Maseckiego nikt nie zabija pamięci o sztuce norwidowskiego wiersza. Słuchowisko wieńczy liryczny wątek serca kompozytora, który każe wznieść się słuchaczowi ponad reportażową rzeczywistość. W tym teatrze naturalnym wygrywa to, co ludzkie, spontaniczne. To język ulicy musi być bowiem ideałem każdego radiowca: każdy szelest, bełkot i pijacki śpiew, melodyjny rechot gwaru. Twórca radiowy nie musi tworzyć traktatów, laurek. Obce mu powinny być akademickie modele i literacka poprawność. Autor współczesnego słuchowiska musi usłyszeć w podskokach przewożonego fortepianu sonatę, a u sepleniącego przechodnia odkryć tragika, niespełnionego poetę, trubadura. Kamienie muszą jęknąć, tak jak u Norwida. Idea teatru naturalnego powoli wraca do Polskiego Radia.

***

Marcin Masecki, Wojtek Zrałek-Kossakowski, Marcin Lenarczyk

"Fortepian Chopina"

premiera: listopad 2014, II Program Polskiego Radia

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji