The Fantasticks kameralny musical czy wprawki sceniczne do aktorskiego dyplomu?
W warszawskim Teatrze "Ateneum" grany jest musical "The Fantasticks", importowany do nas z samego serca musicali, rewii, show, teatrów muzycznych, czyli ze Stanów Zjednoczonych. Podobno "The Fantasticks" osiągnął na terenie Ameryki Północnej i Południowej oraz w Europie ponad tysiąc przedstawień, zaś w Nowym Jorku nie schodził z afisza od 1960 roku. Twórcy musicalu to Tom Jones i Harvey Schmidt, którzy razem pracują od czasów studiów w University of Texas. Adaptację "Romantycznych" Edmonda Rostanda pt. "The Fantasticks" wystawiono najpierw jako jednoaktówkę w Barnard College 3 sierpnia 1959 roku. Premiera pełnospektaklowej wersji odbyła się 3 maja 1960 roku w Sulhvan Street Playhouse w Nowym Jorku.
W programie teatralnym czytamy, że Tom Jones i Harvey Schmidt są zwolennikami prostoty w teatrze musicalowym. - Jestem przekonany - mówił Jones - że im prościej, tym lepiej. Zbyt często w przedstawieniach wkłada się wielki wysiłek w uzyskanie efektów scenicznych, które nie wywołują prawdziwego oddźwięku emocjonalnego. Uważam, że właściwe słowa i muzyka potrafią oddziaływać silniej, niż najwymyślniejsze rozwiązania scenograficzne.
Twórcy polskiej wersji: Kazimierz Piotrowski (przekład libretta) i Wojciech Młynarski (przekład piosenek) oraz reżyser i choreograf całości Jagienka A. Zychówna zaufali oryginałowi. Na scenie oszczędna, funkcjonalna scenografia (Marcin Stajewski), dwa krzesełka, szafa z rekwizytami, lina i... zespół muzyczny pod kierownictwem Tomasza Bajerskiego. W prologu HENRYK GŁĘBICKI (Niemowa) w iście musicalowym stylu i z dużym wdziękiem wprowadza nas w meritum sprawy.
Romantyczna para młodych ludzi; Matt (absolwent college'u) MICHAŁ BAJOR i 16-letnia dziewczyna Luiza (TATIANA KOŁODZIEJSKA) kochają się, ale ich ojcowie (Bellomy - HENRYK MACHALICA i Hucklebee - MARIAN KOCINIAK) wznieśli pomiędzy domami mur, przez co uczucie młodej pary ma posmak miłości zakazanej. Jednak ojcowie tylko udają wrogów, bo ich intryga jest tak ukartowana, żeby dzieci kochały się i w przyszłości związały się węzłem małżeńskim. Aby uczucia Matta jeszcze bardziej scementować, jego ukochana Luiza zostaje niby porwana. Sprawa zostaje ujawniona. Mur zostaje zburzony. Młodzi patrzą na siebie jakby bardziej krytycznie, zauważają wady... W rezultacie Matt ucieka w świat, a Luiza wdaje się w romans z cynicznym młodzieńcem. Ale, że w każdym musicalu lub operetce wszystko zwykle dobrze się kończy - chłopak wraca i młodzi ponownie stają naprzeciw siebie..., wiedząc, co stracili. Wszystko kończy się happy endem.
W trakcie tej bardzo błahej historii oglądamy popisy wokalno-taneczne aktorskiej młodzieży. W dniu oglądania przeze mnie przedstawienia (20 września br.) debiutowali w stałym już zastępstwie w rolach Matta i Luizy: MICHAŁ BAJOR i TATIANA KOŁODZIEJSKA. Jeszcze trochę stremowani, niepewni w sytuacjach, ale wybraniający się ostatecznie: Tatiana Kołodziejska - młodością i wdziękiem, a Michał Bajor - talentem aktorskim, wokalnym, tanecznym. Henryk Machalica i Marian Kociniak w rolach Ojców z nonszalancją sceniczną grają swoje role, choć do zagrania mają niewiele. Bohdan Ejmont i Jarosław Kopaczewski (Henry i Mortimer) w rolach musicalowych błaznów bawią publiczność. Ale prawdziwą gwiazdą i bohaterem spektaklu jest EMILIAN KAMIŃSKI w roli El Gallo, w której jest animatorem - prezenterem całości, postacią sceniczną. Kamiński brawurowo tańczy, wykonuje zadania akrobatyczne (gwiazda, szpagat, stanie na rękach, głowie, wiszenie na linie nad sceną itp). Jest go wszędzie pełno, w całym teatrze (od balkonu do proscenium). Nawet gra na kongach w zespole muzycznym i śpiewa. I to jak śpiewa. Próbkę jego możliwości wokalnych mieliśmy okazję usłyszeć w "Gali operowej" w łódzkim Teatrze Wielkim. Kamiński bije na głowę zawodowych śpiewaków i piosenkarzy! Dla jego popisu aktorsko-wokalno-tanecznego warto wybrać się do "Ateneum" i zobaczyć tego aktora w błahostce scenicznej, która zwie się musicalem. Publiczność warszawska zachęcona zwodniczym tytułem i reklamą, szukająca zabawy, uśmiechu w teatrze odwiedza "Ateneum" tłumnie, bilety są wysprzedane na miesiąc naprzód. Ale z teatru publiczność wychodzi rozczarowana. Ani sympatyczne dla ucha piosenki, ani młodzi, pełni wdzięku wykonawcy, ani nawet renomowani twórcy amerykańskiego musicalu i sprawdzeni, polscy ich tłumacze, nie są w stanie dać nam posmaku prawdziwego musicalu, którego w ogóle tu nie ma, bo pojęcie kameralnego musicalu jest nam raczej obce, nieznane. "The Fantasticks" nie jest również komedią muzyczną. Jest gatunkiem nieokreślonym, tak jak nieokreślonym jest to warszawskie przedstawienie.
,,Gdy żyć wciąż trudniej,
gdy srożą się grudnie,
gdy żyje się pod włos, pochyło,
wspomnij, zaśpiewaj,
jak w słońcu dojrzewał
złocisty kłos, wrześniowa
miłość".
Z wrześniowej miłości, o której mówi musicalowa piosenka, miłości po amerykańsku w polskim wydaniu na scenie Teatru "Ateneum" mogą czerpać korzyści przede wszystkim studenci studiów aktorskich, ucząc się na tym materiale jak śpiewać, grać, być w muzycznym przedstawieniu. Ich pracę powinna jednak oglądać co najwyżej publiczność na dyplomowym przedstawieniu. Na profesjonalnej, renomowanej scenie powinno wystawiać się jeżeli już musicale, to z prawdziwego zdarzenia, tylko od czego mamy teatry muzyczne?