Artykuły

Jestem zawsze kontra

- Uciekam od mesjanizmu! Staram się szerzyć tumult, wzniecać kurzawę. Co z tego wyniknie - to już sprawa widza - mówi JAN KLATA, którego spektakle pokazywane są w Warszawie podczas "Klata Fest."

Teatralne święto stolicy dobiega końca. Dziś [7 grudnia] na deskach Teatru Dramatycznego zobaczymy ostatni spektakl przeglądu "Klata Fest" - "Fanta$ego" według Juliusza Słowackiego. Retrospektywa dokonań Jana Klaty przyciągnęła tłumy niewidziane w warszawskich teatrach od lat. Bilety na "Lochy Watykanu" i "Nakręcaną pomarańczę" wyprzedano długo przed spektaklami. Klata wyśmiewa przywary narodowe, polski katolicyzm i narodowe zakłamanie. Jednocześnie gani europejski nihilizm, rozbuchaną konsumpcję, wytyka upadek wartości i zdradę ideałów "Solidarności". Mówi o wojnie w Iraku i dziedzictwie PRL. Warszawa najpierw zignorowała Klatę, a teraz ściele mu się do stóp.

Marek Markowski: - Wrócił pan opromieniony aurą sukcesu i awansował do bohemy. Wygodnie panu z tym?

Jan Klata: - Nie traktuję tego jako celebry, triumfu - że oto nie zostałem doceniony, a teraz wracam. To po prostu uzupełnienie życia kulturalnego stolicy. Ludzie z Warszawy nie mają bogatej oferty, nie mogą zobaczyć spektakli z Wałbrzycha albo Gdańska. Mam tu przyjaciół, znajomych i bardzo się cieszę, że nie będą musieli jechać osiem godzin na przedstawienie. Przyjechałem tu dla widzów. "Klata Fest" to nie żaden piedestał. Zadebiutowałem raptem trzy lata temu, więc to nie ma nic wspólnego z pychą.

- Zanim poznano się na panu, pięć lat szlifował pan bruki...

- Sześć lat! Sześć lat od wyjścia ze szkoły nie uprawiałem zawodu. Pracowałem w agencji reklamowej, prowadziłem talk-show. Próbowałem przekonać dyrektorów teatrów, żeby pozwolili mi zrobić spektakl. Nie udawało się, ale z mojej winy - nie byłem gotowy, nie umiałem pokazać swojej wizji. Musiałem dojrzeć. Gdyby zapytał mnie pan o moje przejścia kilka lat temu, byłbym sfrustrowanym artystą, teraz traktuję te doświadczenia jak błogosławieństwo.

- Wiele osób ma wrażenie, że pańska kontestacja jest wykalkulowana. Irokez i buntowniczy entourage świetnie się sprzedają...

- Irokeza zrobiłem sobie na maturę, wieki temu. Odświeżyłem go przed sześciu laty, kiedy walczyłem o swoją szansę. Nie zamierzam tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem.

Kiedy coś się komuś udaje, zawsze znajdują się "życzliwi". Ja tak nie postępuję. Wątpiących zapraszam na spektakle - niech zobaczą, na ile to jest wykoncypowane, na ile autentyczne.

- Jeden z krytyków uważa, że może pan się stać artystą oficjalnym, pupilem władzy. Kontestuje pan Unię Europejską, krytycznie patrzy na transformację po okrągłym stole, demitologizuje epokę Gierka. Jednocześnie uwiarygadnia pana bunt...

- Czytałem ten artykuł. Uważam go za absolutną fantazję. Zadaniem człowieka, który robi teatr, jest być zawsze przeciw, niezależnie od tego, jaka byłaby władza. Nie grozi mi, że popłynę z prądem, "...córka Fizdejki" albo "H." nie są jedyną słuszną wykładnią IV RP. Zobaczycie państwo, co zrobię w IV Rzeczypospolitej.

- Artyści podnoszą larum, że wraca cenzura. Tym gorsza, że ideologicznie zafiksowana i ochotnicza. Podpadł Suka Off i poczciwy Wierszalin. Czy cenzura istnieje?

- Mam wrażenie nie tyle cenzury, co upolitycznienia życia kulturalnego. Kiedy kultura zajmuje się polityką, to zdrowa sytuacja. Niestety, to polityka zaczyna zajmować się kulturą. Żeby daleko nie szukać - z Teatru Wybrzeże, w którym pracowałem, wyrzucono dyrektora. Pretekstem były problemy finansowe teatru. Maciej Nowak robił świetną robotę, ale nie pasował jako człowiek z niewłaściwego politycznego nadania, a do tego nieprawomyślny.

- Jak ludzie Kościoła odbierają krytykę polskiego katolicyzmu w "Lochach Watykanu"?

- Mieliśmy na widowni ludzi w habitach i sutannach, zaproszono nas nawet na Festiwal Sztuki Chrześcijańskiej do Łodzi. "Lochy Watykanu" nie są wcale tak jednoznaczną krytyką polskiej religijności. Katolicyzm licheński nie jest zjawiskiem całkowicie negatywnym. Są różni księża, tak jak są różni ludzie; zależy który trafi na widownię.

- Mówi pan o polityce, postawach ludzkich, nawet gospodarce językiem etyki. Czy artysta w wieku masowej rozrywki może być sumieniem narodu?

- Uciekam od mesjanizmu! Staram się szerzyć tumult, wzniecać kurzawę. Co z tego wyniknie - to już sprawa widza. Nie podsuwam gotowych rozwiązań, nie daję recept - tym się różnię od narodowych autorytetów. Poza tym kilkaset osób na widowni to nie ta skala oddziaływania.

***

Jan Klata

Ze sceną Klata oswajał się od dzieciństwa. Jego matka prowadziła teatr dziecięcy. Klata występował w amatorskim zespole teatralnym, zagrał też epizodyczną rolę w "Dekalogu".

Słynie z ekscentrycznego image'u, ostrego języka i bezkompromisowych poglądów. W geście buntu przeciwko kapitalistycznej rzeczywistości chciał zostać grabarzem.

Nosi wojskowy mundur, ale podkreśla, że to uniform najbardziej pacyfistycznej formacji - armii szwajcarskiej.

Swoją szansę wykorzystał w 2002 r. "Uśmiech grejpruta" okrzyknięto najdobitniejszą analizą współczesnego nihilizmu, a Klatę "wizjonerem" i "głosem pokolenia".

Do tej pory wyreżyserował siedem przedstawień. Śmiało eksploruje nowe terytoria. Już wkrótce zobaczymy "Trzy stygmaty Palmera Eldrichta" klasyka SF Philipa K. Dicka i polsko-niemiecki spektakl o wypędzonych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji